Dolban Daria z domu Strejko
Долбан Дарія з дому Стрейко
1936-01-20

Pawłokoma, powiat Brzozów, gmina Dynów, województwo Rzeszów.

Wspomnienia
Tekst niewygłoszonego przemówienia Petra Josyfa Poticznego,
byłego mieszkańca wsi Pawłokoma




Wasza Ekscelencjo, Wielce Szanowny Panie Kaczyński, Prezydencie Rzeczypospolitej Polskiej,

Wasza Ekscelencjo, Wielce Szanowny Panie Juszczenko, Prezydencie Ukrainy,

Wasza Ekscelencjo, Wielce Czcigodny Księże Arcybiskupie Martyniak, Metropolito Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej w Polsce,

Dostojni przedstawiciele korpusu dyplomatycznego z Ukrainy i Polski,

Wielce Szanowny Panie Tyma, Prezesie Związku Ukraińców w Polsce,

Przewielebni duchowni, Drodzy mieszkańcy Pawłokomy, ukraińska i polska społeczności.


Zjechaliśmy się tutaj dzisiaj z całego świata, żeby oficjalnie, na szczeblu państwowym, uczcić niewinnie zamordowanych naszych krewnych i rodaków. Jednocześnie, na naszych oczach, Pawłokoma stała się symbolem tragedii nie tylko tej wsi, ale również wszystkich Ukraińców, którzy zginęli podczas wojny i w okresie powojennym na terenie Nadsania, Chełmszczyzny oraz Łemkowszczyzny. Przypomnijmy pobliskie miejscowości: Berezkę, Bachów, Kostewę, Małkowice, Piskorowice, Łubno. Mogiły w tych miejscowościach wciąż nie są należycie uporządkowane. Dawni mieszkańcy tych wsi również chcą znać prawdę o śmierci swoich bliskich.

Dzisiaj Pawłokoma staje się także nowym symbolem – symbolem początku porozumienia obu naszych narodów, narodu ukraińskiego i polskiego.

Dla nas, byłych mieszkańców, Pawłokoma, to miło brzmiąca nazwa, cichy zakątek i wspomnienie naszego dzieciństwa, naszej młodości. Tutaj się urodziliśmy, dorastaliśmy, wychowywaliśmy, uczyliśmy i kochaliśmy. Tutaj są nasze korzenie uświęcone prochami przodków. Na tym właśnie cmentarzu spoczywają prochy moich dziadków Josyfa i Andrija. Jeszcze inni moi przodkowie są pochowani na starym cmentarzu, tam, koło cerkwi, po której pozostała jedynie zniszczona niema dzwonnica. Kości innych moich bliskich spoczęły na nieistniejącym już cmentarzu. Tam też pochowany był krzewiciel oświaty we wsi, nauczyciel Mykoła Łewyćkyj.

Nie mamy wątpliwości – pamięć o przodkach nie może zaginąć, zachowanie trwałej pamięci o rodzinnej miejscowości to święty obowiązek każdego pochodzącego z tej wsi.

Ale Pawłokoma to dla nas także niewymowny, ciągły, głęboki ból. W jednej z tych trzech braterskich mogił spoczywają szczątki mojej babci Kateryny, która w dniu śmierci, w marcu 1945 r. miała ponad 73 lata. W tych mogiłach spoczęli ojcowie i matki, bracia i córki innych Ukraińców, obecnych tu i nieobecnych mieszkańców Pawłokomy. W tych mogiłach spoczęli także nasi krewni, sąsiedzi, koledzy szkolni, znajomi. Spoczywa tu też ostatni proboszcz Pawłokomy o. Wołodymyr Łemcio.

I właśnie z szacunku do nich przyjechaliśmy tutaj z Kanady razem z panem Zenonem Poticznym, Prezesem Fundacji Pawłokoma i innymi, żeby nisko pokłonić się nad tymi mogiłami.

Szanowni uczestnicy tego historycznego wydarzenia, Pawłokoma to także symbol nadziei, nadziei na to, że te ofiary nie zginęły całkiem daremnie, że prawda i miłość do bliźniego, mimo całej tej tragedii, zwycięży. Ta nadzieja przez lata żyła nie tylko w naszych sercach, ale i w sercach naszych braci Polaków – takich, jak pan Dionizy Radoń, naoczny świadek tragedii, który nie przestał apelować do sumień swoich rodaków i tych wszystkich, którzy chcieli go słuchać, by godnie uczcić poległych. Za to jemu i wszystkim, którzy usłyszeli ten apel, jesteśmy bezgranicznie wdzięczni. Dziękujemy również naszym przyjaciołom z Przemyśla, którzy przez długie lata strzegli pamięci o tym miejscu.

Przez wiele lat Ukraińcy nie mieli prawa do swojego bólu i swej pamięci o tragedii w ich historii. Mamy nadzieję, że nadchodzi koniec tej krzywdy. A tym, którzy wciąż odmawiają nam tego prawa współczujemy i przebaczamy.

W Pawłokomie miała miejsce również polska tragedia. To się wydarzyło i nie da się temu zaprzeczyć, ale do dnia dzisiejszego nikt dokładnie nie wie, kto był tego sprawcą, a tym bardziej nie znaleziono dowodów na udział w tym wydarzeniu kogokolwiek z Ukraińców ze wsi Pawłokoma. Dlatego nazywanie akcji skierowanej przeciwko Ukraińcom, odwetem Józefa Bissa, ps. „Wacław”, pogromcy Pawłokomy, bardzo martwi.

W tym wyjątkowym dniu mamy nadzieję, że również inni mieszkańcy wsi i okolic oraz władze lokalne zrozumieją, że bratobójstwo było tragedią obu naszych narodów i z szacunkiem oraz opieką odniosą się do tego pamiątkowego miejsca.

Ta nadzieja jeszcze silniej dojrzewa, kiedy rozumiemy, że tu, w naszej wsi jest z nami Wiktor Juszczenko, Prezydent Ukrainy, dostojni przedstawiciele obu krajów. Zebraliśmy się tu tak licznie dzięki temu, że mężowie stanu Kijowa i Warszawy odkryli dla siebie historię Ukraińców pogranicza, zrozumieli, że problemy tragedii z przeszłości należy rozwiązywać w duchu wzajemnego szacunku i zrozumienia.

Składamy podziękowania również administracji i organizacjom społecznym Lwowa. Powinniśmy być wdzięczni za to, że dzisiaj Ukraina coraz lepiej rozumie problemy pamięci historycznej, że przeszłość nie musi być przeszkodą na drodze do współpracy dwóch wielkich, kulturalnych, braterskich narodów i państw. Bardzo Wam dziękujemy, Drodzy kijowianie i lwowianie, za Waszą obecność i pomoc. Specjalne podziękowania należą się panom Piotrowi Olijnykowi, Wołodymyrowi Fedakowi, Wołodymyrowi Seredi.

My wszyscy, tu zebrani, jesteśmy dowodem na to, że rozwiązanie problemów uczczenia ofiar konfliktów, wojennych i powojennych zbrodni, deportacji jest właśnie gwarancją dalszego rozwoju dobrego sąsiedztwa.

Podziękowania ode mnie osobiście i od nas wszystkich należą się również najwyższym przedstawicielom państwa polskiego. W osobie Ekscelencji Lecha Kaczyńskiego widzimy tu Prezydenta Rzeczypospolitej Polski, który uważa, że „strategiczny sojusz z Ukrainą powinien nabrać bardziej konkretnych kształtów”. Dzisiejsze upamiętniające obchody są dla nas nie tylko chrześcijańskim gestem, ale również wyraźnym potwierdzeniem tej politycznej drogi.

Panowie Prezydenci, my wszyscy tu zebrani, świadkowie historycznych wydarzeń jesteśmy świadomi, że po obu stronach granicy trzeba jeszcze zrobić bardzo dużo, żeby boląca przeszłość obu narodów nie oddalała nas, ale dała oczekiwane, dobre plony, służyła za podstawę współpracy. Ale do tego potrzeba bardzo wiele zrozumienia i dobrej woli obu stron.

Panie Prezydencie Rzeczypospolitej, niech będzie mi wolno wyrazić serdeczne podziękowania za tę uroczystość od wszystkich Ukraińców z Pawłokomy, rozproszonych obecnie po całym świecie. Z całego serca dziękujemy Panu za dostrzeżenie i zrozumienie naszej tragedii. Liczymy na to, że dzięki Panu nasi polegli będą tu, na tym cmentarzu, odpoczywać w pokoju.

Petro J. Poticznyj, Pawłokoma, 13 maja 2006 r.


Petro Josyf Poticznyj, ur. w 1930 w Pawłokomie, powiat Dynów. Po mordzie na mieszkańcach wsi, w wieku 15 lat został żołnierzem UPA, od 1947 na emigracji. Doktoryzował się w Uniwersytecie Columbia, w latach 1964–1995 wykładał nauki polityczne na Uniwersytecie McMaster w Hamilton. Specjalizował się w problematyce narodowościowej, szczególnie państw Europy Wschodniej i Związku Radzieckiego. Po rozpadzie ZSRR zajmował się głównie Rosją, Ukrainą i Polską. Badał również relacje narodowościowe na Bałkanach. W ramach specjalizacji w dziedzinie problematyki narodowościowej w Związku Sowieckim, jeździł bardzo często do Chin, był referentem tych zagadnień w naukowych kołach Chin. Organizował kilka konferencji na temat wzajemnych relacji ukraińsko-polskich, ukraińsko-czeskich oraz ukraińsko-żydowskich, m.in. „Jewish-Ukrainian Relations in Historical Perspective” w McMaster w październiku 1983. Oprócz tego interesował się kwestią akcji „Wisła” i występował z wykładami na ten temat m.in. w Oxfordzie w Anglii. Petro Poticznyj brał również udział w maju 1990 w historycznym spotkaniu polskich i ukraińskich parlamentarzystów w Jabłonnej. Zajmował się także relacjami ukraińsko-rosyjskimi oraz ukraińsko-niemieckimi. Jest współpracownikiem Centrum Rosyjskich i Wschodnioeuropejskich Studiów przy Uniwersytecie w Toronto, członkiem Doradczej Rady Kanadyjskiego Instytutu Studiów Ukraińskich Uniwersytetu Alberta, honorowym profesorem Wschodnio-chińskiego Uniwersytetu w Szanghaju, Honorowym Przewodniczącym Chińskiej Asocjacji Ukrainoznawstwa, członkiem Rady Redakcyjnej i redaktorem serii „Litopys UPA”, redagował również m.in. Poland and Ukraine: Past and Present (Edmonton, Toronto 1987), wydawnictwa KIUS-u. Od 1991 współpracuje z placówkami naukowymi na Ukrainie, profesor honorowy Uniwersytetu „Lwowska Politechnika”.


(Tekst zaczerpnięto z oficjalnej strony Związku Ukraińców w Polsce)




Pawłokoma, od rzezi do pojednania

Marcin Wojciechowski, współpraca Agata Kulczycka


Ukrainiec Petro Poticzny jest historykiem. Polak Tadeusz Potoczny jest sołtysem podrzeszowskiej Pawłokomy. Dzieli ich historia, choć są dalekimi krewnymi. W sobotę spotkają się pierwszy raz.

Sołtys Tadeusz Potoczny siedzi w kuchni swojego domu na górce i czeka na mieszkańców Pawłokomy, którym pomaga wypełnić wnioski o dotacje z Unii. Za kilka dni do Pawłokomy przyjadą prezydenci Ukrainy i Polski, żeby uroczyście otworzyć cmentarz upamiętniający 366 Ukraińców zamordowanych tu w marcu 1945 r. przez oddział poakowskiego podziemia i polskich mieszkańców.

- Mnie to pewnie nie zaproszą na uroczystość. Za maluczki jestem. Ale wójt to na pewno będzie - mówi Potoczny. Właśnie dowiedział się, że na uroczystość przyjedzie jego daleki kuzyn Petro Poticzny. - Dwóch braci mojego dziadka ożeniło się z Ukrainkami i stąd ukraińska część naszej rodziny - tłumaczy sołtys Potoczny, który dopiero niedawno dowiedział się, że ktoś z ukraińskiej części jego rodziny żyje.


O życiu Petra Poticznego można napisać powieść sensacyjną. Urodzony w 1930 r., przed wojną był obywatelem II RP. Pochodził z rodziny polsko-ukraińskiej - matka Ukrainka, ojciec Polak. Żeby się ożenić z grekokatoliczką, ojciec Petra wycofał swoją metrykę z kościoła i przeniósł ją do cerkwi, co równało się zmianie narodowości. Częstymi gośćmi w domu Poticznych były polska policja i żandarmeria. Ojciec był luźno związany z Organizacją Ukraińskich Nacjonalistów, z której podczas wojny wykiełkowała Ukraińska Armia Powstańcza - UPA - i za sympatie proukraińskie siedział krótko w Berezie Kartuskiej.

Pod koniec wojny 15-letni Petro Poticzny wstąpił do ukraińskiej partyzantki na Podkarpaciu, a dwa lata po wojnie przedarł się na Zachód. Uczył się w amerykańskiej strefie okupacyjnej w Niemczech i za doskonałe wyniki dostał stypendium w USA. Tam jako komandos załapał się na wojnę w Korei, brał także udział w akcjach dywersyjnych na terenie Chin - na brzeg desantowano go z okrętów podwodnych. Co konkretnie robił, nie wiadomo, to tajemnica wojskowa.

Po służbie wojskowej skończył historię na Columbia University i Harvardzie. Do emerytury pracował jako profesor historii specjalizujący się w Europie Środkowo-Wschodniej. Dziś mieszka w Kanadzie, współpracuje z placówkami naukowymi na niepodległej już Ukrainie, działa w ukraińskich organizacjach emigracyjnych. Biografia tak barwna i tak tragiczna, jak barwny i tragiczny był wiek XX.

Jedno wyznanie, dwa obrządki

Poticzny urodził się w Pawłokomie, wiosce nad wschodnim brzegiem Sanu, 30 km od Rzeszowa. Mieszkali tam grekokatolicy i katolicy rzymscy, którzy często nie mieli określonej świadomości narodowej. - Jedni chodzili do cerkwi, inni do kościoła. Ale często żenili się między sobą, uczestniczyli w swoich świętach. Konflikty, rzecz jasna, się zdarzały, ale takie same jak między sąsiadami w każdej wsi. O nienawiści nie było mowy - wspomina Dionizy Radoń, jeden ze starszych mieszkańców Pawłokomy mający polsko-ukraińskie korzenie. W dwudziestoleciu międzywojennym odrębność Polaków i Ukraińców zaczęła być jednak coraz bardziej wyrazista.

W 1939 r. Pawłokomę zajęli Sowieci, którzy po 17 września 1939 r. podzielili się z III Rzeszą polskimi ziemiami. Od czerwca 1941 r. wieś znowu kontrolowali Niemcy. Przed wojną w wiosce mieszkało prawie 900 Ukraińców, 300 Polaków i kilku Żydów. Była greckokatolicka cerkiew, ukraińska czytelnia, klub, sklep i szkoła, w której dzieci uczyły się w obydwu językach. Tuż przed wojną wybudowano także polski klub organizacji Strzelec, żeby miejscowi Polacy nie ulegali wpływom ukraińskim. Polacy swojej świątyni w Pawłokomie nie mieli. Modlić się chodzili trzy kilometry do kościoła w sąsiedniej Dylągowej.

Wojnę Petro Poticzny spędził w ukraińskim gimnazjum we Lwowie. Niemcy pozwolili Ukraińcom mieć swoje szkolnictwo, fasadową administrację lokalną, policję, tworzyć spółdzielnie, odradzać życie kulturalne. - Ukraińcy dostawali lepsze kartki niż Polacy, mieli więcej swobody, w kenkartach mieli w rubryce narodowość wpisane "U", a nie "PL". Nawet jeśli Ukraińcy nie kolaborowali z Niemcami, to wzbudzali złość, bo byli traktowani przez okupanta lepiej niż Polacy - mówi dr Grzegorz Motyka, historyk zajmujący się stosunkami polsko-ukraińskimi, autor "Tak było w Bieszczadach".

Ukraińcom możność manifestowania swojej narodowości wydawała się sukcesem w porównaniu z okresem II Rzeczypospolitej stawiającej na stopniową polonizację mniejszości. Działacze ukraińscy liczyli, że u boku Niemiec wybiją się na niepodległość. Dla Polaków taka postawa oznaczała jednak kolaborację z okupantem. Opinia, że Ukraińcy są zdrajcami, panowała także wśród Polaków w Pawłokomie. Miejscowi Polacy twierdzą, że Ukraińcy składali na nich donosy zarówno Niemcom, jak i Sowietom. Świadczyć ma o tym wysiedlenie kilkudziesięciu mieszkańców wioski podczas wojny na Sybir i do Auschwitz. - Ojciec opowiadał mi, że Ukraińcy witali u nas Niemców kwiatami - mówi sołtys Tadeusz Potoczny, który sam wojny nie pamięta, bo urodził się w 1960 r. - Sowietów zresztą też. Ukraińcy poczuli, że skoro upadła Polska, to może uda im się zbudować wolną Ukrainę. Po ludzku to ja ich zresztą rozumiem.

Ukraińcy twierdzą, że Polacy w Pawłokomie także donosili na nich okupantom. - Mój ojciec został aresztowany przez NKWD w 1940 r. - opowiada Petro Poticzny. - Z dokumentów, do których udało mi się dotrzeć, wiem, że przyczyną był donos Polaków. Ojca rozstrzelano bez sądu w czerwcu 1941 r. w okolicach Dobromila.

Nie zostawiajcie ziemi pradziadów

Sądy Polski podziemnej wydały w latach 1942-44 wyroki śmierci na czterech działaczy ukraińskich z Pawłokomy za kolaborację z Niemcami i działalność na szkodę państwa polskiego. Miała to być nauczka i przestroga dla pozostałych mieszkańców pochodzenia ukraińskiego. Pierwszym z zastrzelonych - jeszcze w 1942 r. - był miejscowy nauczyciel Mykoła Lewicki, który uczył w szkole Dionizego Radonia. - Nie pamiętam, czy Lewicki buntował Ukraińców przeciwko Polakom, czy nie, bo byłem dzieckiem. Ale w szkole był sprawiedliwy. Złego słowa nie mogę o nim powiedzieć. Ukraińskich i polskich uczniów traktował tak samo - opowiada pan Dionizy.

We wrześniu 1944 r. wiadomo już było, że Polska straci po wojnie Kresy Wschodnie. Rząd lubelski podpisał umowę z ZSRR, że Ukraińcy mieszkający na terenach przyszłej Polski zostaną przesiedleni do Związku Radzieckiego, a Polacy z ziem wschodnich będą mogli przyjechać do Polski. Żeby zerwać tę umowę, partyzantka ukraińska nasiliła pod koniec wojny akcje przeciwko Polakom. Dowództwo UPA apelowało, by "ani jeden Ukrainiec, ani jedna Ukrainka nie zostawiali swojej ziemi pradziadów!".

Petro Poticzny wrócił ze Lwowa do rodzinnej wioski w 1944 r., gdy zbliżała się ofensywa Armii Czerwonej. W lasach ukrywały się polskie i ukraińskie oddziały partyzanckie. We wsi działała utrzymująca z nią kontakt polska i ukraińska samoobrona. Wszyscy wiedzieli o masakrach z 1943 r. na Wołyniu, który ukraińscy nacjonaliści postanowili oczyścić, mordując kilkadziesiąt tysięcy Polaków. W 1944 r. polsko-ukraiński konflikt z Wołynia przeniósł się do Galicji, gdzie także zdarzały się napady na polskie wsie i nie mniej krwawe akcje odwetowe organizowane przez polskie podziemie i oddziały samoobrony. Rok później konflikt dotarł jeszcze dalej na zachód, nad San. - W takich wsiach jak Pawłokoma strach musiał być wielki. Ludzie doskonale zdawali sobie sprawę, że tuż obok w starciach polsko-ukraińskich wyrżnięto kilkadziesiąt tysięcy ludzi - mówi dr Motyka.

Na początku 1945 r. nad Sanem uaktywniła się UPA a do Pawłokomy zawitał jeden z jej oddziałów. Po tej wizycie zaledwie 15-letni Poticzny wraz z 12 mężczyznami z wioski poszedł do lasu. Wstąpienie do partyzantki mogło uratować mu życie.

Wycofujący się z Pawłokomy oddział UPA, prawdopodobnie porwał dziewięcioro Polaków, po których ślad zaginął. Ich mogił ani ciał nie znaleziono do dziś. Nazwiska porwanych wyryto na postawionym w ostatnich miesiącach krzyżu pod kościołem zbudowanym w Pawłokomie w 1961 r. - Nie ma stuprocentowego dowodu, że za tym porwaniem stoi partyzantka ukraińska - mówi Piotr Tyma, szef Związku Ukraińców w Polsce. Ale większość historyków jest zgodna, że wszystko wskazuje na UPA albo związane z nią oddziały, np. Służbę Bezpieczeństwa Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów.

Chrzest ocalił życie

Rodziny uprowadzonych, polska samoobrona oraz żołnierze podziemia poakowskiego wkrótce po najściu oddziału UPA zaapelowali do ukraińskich mieszkańców Pawłokomy i partyzantki ukraińskiej, żeby zwolnili uprowadzonych Polaków albo wskazali ich groby. W apelu zagrożono odwetem. Przez kilka tygodni odpowiedzi nie było. Akcja odwetowa zaczęła się w nocy z 1 na 2 marca. Polacy zebrali się koło plebanii w Dylągowej. Oprócz 40-osobowego oddziału poakowskiego podziemia pod komendą por. Józefa Bissa ps. "Wacław" byli tam mężczyźni z oddziałów samoobrony z Pawłokomy i okolicznych wiosek. - Ojciec opowiadał mi, że Polacy w jakiś sposób zostali zawiadomieni o akcji, żeby w tym czasie niepotrzebnie nie kręcili się po wsi. Mężczyznom kazano założyć biało-czerwone opaski, żeby odróżniali się od Ukraińców - mówi sołtys Potoczny.

Wieś otoczono 3 marca o świcie. Wszystkich Ukraińców spędzono do cerkwi. Mężczyznom zadawano pytanie: "Kto porwał Polaków?", "Gdzie są ich zwłoki?". Ludzie odpowiadali, że nie mają pojęcia. Potem była już tylko kula w łeb. - Ja też byłem wśród spędzonych do cerkwi. Uratowało mnie to, że ojciec Polak ochrzcił mnie w kościele rzymskokatolickim. Wypuszczono mnie, bo uznano za Polaka - opowiada Dionizy Radoń, którego matka była Ukrainką.
Petro Poticznego nie było w trakcie pacyfikacji 366 Ukraińców w Pawłokomie. Po stracie babci i kilku kuzynów Poticzny nie miał po co wracać do wioski. Dopiero na emeryturze założył w Toronto fundację, której celem jest upamiętnienie tragedii w Pawłokomie. Napisał także historię rodzinnej wsi od XV w. do czasów współczesnych. - Nie ma we mnie wrogości do Polaków. Moja książka o Pawłokomie jest zresztą tego najlepszym dowodem - mówi Poticzny.

Poticzny wspomina, że już przed masakrą odczuwało się napięcie, strach. Podobnie mówią polscy mieszkańcy. - Ojciec opowiadał mi, że ludzie spodziewali się, że coś się może wydarzyć - mówi sołtys Tadeusz Potoczny. - Bali się ukraińskiej partyzantki. Po okolicy krążyły pogłoski, że polscy mieszkańcy mają zostać usunięci z Pawłokomy, że szykuje się pacyfikacja. Co jakiś czas dochodziło do incydentów. Wielu Polaków przeniosło się z Pawłokomy do sąsiednich wiosek: Dynowa, Dylągowej, Bartkówki, gdzie było więcej Polaków. Ludzie przychodzili do domów w ciągu dnia doglądać dobytku i inwentarza, a na noc wracali tam, gdzie czuli się bezpieczniej.

Nikt nie chce przyznać, że zabijał

Żołnierze z oddziału "Wacława" w opublikowanych relacjach twierdzą, że tylko osłaniali Pawłokomę, a egzekucji dokonywała samoobrona. Starsi mieszkańcy - wówczas dzieci - mówią, że zabijali dawni akowcy. Ukraińscy świadkowie, którzy przeżyli, opowiadali historykom, że zabijali jedni i drudzy. Dawni żołnierze "Wacława" zapewniają, że przed cerkwią wszystkie kobiety i dzieci oddzielono od mężczyzn i kazano im się wynosić na Wschód. Ukraińscy świadkowie mówią, że zwolniono tylko kobiety ciężarne i z dziećmi do lat czterech, a poza tym zabijano wszystkich jak leci. Na odtworzonej przez Ukraińców liście ofiar jest 366 nazwisk, w tym kilkuletnie dzieci. - Nie ma co ukrywać prawdy, bo wszyscy wiedzą, jak było. Ja tego krzyku mordowanych nie zapomnę do końca życia - mówi Dionizy Radoń ze łzami w oczach.

- Ojciec opowiadał mi, że wśród rozstrzeliwujących były także dwie kobiety - dodaje sołtys Potoczny. - Chyba partyzantki. Strasznie zacięte. Strzelały i krzyczały: To za ojca, to za brata, to za syna. Dzisiaj to się wydaje niepojęte, ale takie były wtedy czasy. Ludzie mścili się za bliskich zamordowanych wcześniej przez Ukraińców. Rachunek krzywd był ogromny.

- Przebieg masakry w Pawłokomie nie jest do końca jasny - mówi dr Motyka. - Nie wiadomo, czy oddział "Wacława" działał niejako na zamówienie mieszkańców, czy też operacja odwetowa była jego własną inicjatywą.

Choć por. Biss został aresztowany kilka miesięcy po akcji, to skazano go na dwa lata za działalność antypaństwową. O masakrze Ukraińców w aktach sprawy nie ma nawet słowa. W archiwum oddziału "Wacława" o akcji także nie ma żadnej wzmianki. W dokumentach jednego z oddziałów UPA zachował się tylko zapis, że kilka dni po masakrze ludzie "Wacława" przekazali ukraińskim partyzantom w lesie niewielką grupę kobiet i dzieci wyprowadzonych z Pawłokomy. - Prawdy się nie ukryje. Można się tylko modlić, żeby coś takiego nigdy się już nie powtórzyło - mówi Dionizy Radoń.

Radny broni honoru wioski

Jednak nie wszyscy mieszkańcy Pawłokomy chętnie mówią o wydarzeniach sprzed 61 lat. Niektórym nie podoba się, że Ukraińcom właśnie otwierają ogrodzony cmentarz z pomnikiem, a Polacy mają tylko skromny kamienny krzyż przed kościołem, i dopiero od niedawna. - Zrobiono z nas dzikich morderców - mówi jedyny miejscowy radny Tadeusz Pudysz, który wojny co prawda nie pamięta, ale uważa, że ma obowiązek bronić honoru wioski. - Cała Polska teraz wie o Pawłokomie, i to wyłącznie w negatywnym świetle. W mediach, zwłaszcza w "Gazecie Wyborczej", przedstawiana jest wyłącznie ukraińska wersja wydarzeń. A przecież historia była znacznie bardziej skomplikowana. Trzeba pokazać prawdę jednych i drugich. Polacy też byli ofiarami. To Ukraińcy zaczęli ten konflikt.

Radny pokazuje na polski pomnik pod kościołem. Widnieją na nim nazwiska Polaków porwanych na początku 1945 r. i napis "Polsko, gdzie są ich groby...". - Pojednania nie będzie, dopóki Ukraińcy nie wskażą, gdzie pochowali porwanych Polaków. Sobotnia uroczystość z udziałem prezydentów jest dobra, ale głównie na użytek mediów. Ja też jestem za pojednaniem, ale prawdziwym pojednaniem, które się buduje na prawdzie, a nie na siłę.

Kolejny zarzut radnego i części mieszkańców dotyczy liczby ofiar. Na podstawie badań przemyskiego historyka o prawicowych poglądach Zdzisława Koniecznego twierdzą oni, że zabitych Ukraińców mogło być najwyżej 120-150. W trzech dołach, w których chowano zwłoki ofiar, nigdy nie przeprowadzono pełnej ekshumacji, bo władza ludowa nie była zainteresowana nagłaśnianiem mordu na Ukraińcach.

- W przypadku mordów na Wołyniu najbardziej precyzyjne liczby polskich ofiar w poszczególnych wioskach udaje się oszacować na podstawie świadectw tych, którzy ocaleli. Myślę, że w przypadku Pawłokomy należy zastosować tę samą metodologię, tym bardziej że sporządzono imienną listę ofiar. Liczba zabitych przedstawiana przez Ukraińców wygląda na najbliższą prawdzie - mówi dr Motyka. Pawłokomski radny wolałby jednak, żeby przed sobotnim uroczystym otwarciem cmentarza przeprowadzono ekshumację, by w sprawie liczby ofiar postawić ostateczną kropkę nad "i".

- Sprawa porwanych Polaków jest oczywiście ważna, zwłaszcza dla ich bliskich. Byłoby bardzo dobrze, gdyby się udało odnaleźć ich ciała. Ekshumacja też mogłaby być, ale uroczystość na ukraińskim cmentarzu jest potrzebna - polemizuje z radnym sołtys Potoczny. Pokazuje na siebie. Jego dziadek zginął w jednym z ataków UPA na Pawłokomę, które powtarzały się kilka razy po pacyfikacji ukraińskich mieszkańców przez Polaków w 1945 r. Ciotka sołtysa zginęła z rąk Ukraińców, wracając do Pawłokomy z robót w Niemczech. - Najwyższy czas zakończyć wrogość. Ja sam chętnie poznam ukraińską część mojej rodziny. Z przyjemnością podam rękę panu Poticznemu, zaproszę go do siebie do domu, chciałbym go tutaj gościć. Przecież dom jego ojca stał obok domu mojego dziadka. Nie można ciągle żyć historią sprzed tylu lat - mówi sołtys Potoczny.

Nie tylko Pawłokoma

Dla Ukraińców uroczystość w Pawłokomie jest ważna, bo symbolizuje odkłamanie historii głoszonej dziesięcioleciami w PRL, a do dziś także przez narodowo nastawionych historyków, że to wyłącznie ukraińscy nacjonaliści mordowali Polaków, a Polacy są całkowicie bez winy. Na całym pasie wschodniej Polski między lutym a kwietniem 1945 r. takie akcje jak w Pawłokomie powtórzyły się kilkanaście razy. Ukraińskie wsie były atakowane nie tylko przez oddziały poakowskie, ale też przez Bataliony Chłopskie, oddziały NSZ, stacjonujący w Lubaczowie 2. S amodzielny Batalion Wojsk Wewnętrznych oraz oddziały milicji.

Takie nazwy jak Brzóska, Sachryń, Piskorowice, Małkowice, Wierzchowina są doskonale pamiętane przez Ukraińców. W ciągu dwóch miesięcy w miejscowościach tych zginęło z polskich rąk między 2 a 3 tys. Ukraińców. - Sam nie wiem, czy były to zorganizowane akcje, czy spontaniczne odruchy zemsty miejscowych społeczności w sytuacji, gdy polscy mieszkańcy poczuli się pod koniec wojny silniejsi - mówi dr Motyka. Pawłokoma jest pierwszym miejscem w Polsce, w którym ukraińskie ofiary końca wojny doczekają się upamiętnienia z udziałem osób na najwyższym szczeblu.

Na przełomie kwietnia i maja 1945 r. UPA zawarło z polskim podziemiem umowę, która na pół roku zahamowała przemoc. Nowa fala walk polsko-ukraińskich wybuchła pół roku później - jesienią 1945 r., gdy zaczęły się wysiedlenia ludności ukraińskiej do ZSRR. Walki te ustały dopiero po akcji Wisła, gdy w 1947 r. Ukraińców, którzy nie chcieli wyjeżdżać z Polski do ZSRR, przesiedlono na Ziemie Odzyskane. Od tego czasu w Pawłokomie nie ma Ukraińców (po masakrze do wsi wróciło na krótko kilka rodzin). Po ich wyjeździe rozebrano miejscową cerkiew - dziś zostały tylko szczątki dzwonnicy. Wszystkie domy są nowe, bo przedwojenne chałupy spłonęły podczas kolejnych ataków na wieś. Przez wiele lat miejsce, gdzie pochowano zabitych Ukraińców, było zarośnięte i zapomniane. Po raz pierwszy Ukraińcy modlili się tam w 1995 r. w asyście policji z obawy przed reakcją mieszkańców. Dionizy Radoń, który czasem palił ognie na ukraińskiej mogile i sprzątał ją, dostawał od sąsiadów pogróżki.

- Od tego czasu wiele się zmieniło. Przez 11 lat mieszkańcy Pawłokomy przyzwyczaili się do przyjazdów Ukraińców na mogiłę swoich bliskich, oswoili się z tym - mówi Piotr Tyma. Boli go jednak to, że w ciągu 11 lat wraz z ukraińskimi grekokatolikami na mogile ani razu nie modlił się miejscowy proboszcz rzymskokatolicki. Ksiądz był niechętny rozmowie z "Gazetą". Czy będzie na sobotniej uroczystości, w której przewidziano udział duchownych różnych wyznań?

- Wszystko zależy od protokołu. Przecież to nie ja układam program, ale ludzie na najwyższym szczeblu. Podporządkuję się tym ustaleniom - mówi ksiądz, który w swoim niedzielnym kazaniu apelował do mieszkańców by podczas uroczystości zachowali spokój, a pojednanie starali się realizować nie tylko w słowach ale i w sercach.

- Otwarcie tego cmentarza to spełnienie marzenia mojego życia. Teraz mogę umierać - wzdycha Dionizy Radoń.
- Dobrze, że to się wreszcie skończy. Czas musi wreszcie uleczyć rany. Dzisiaj się nie chce wierzyć, że takie były czasy zaledwie 60 lat temu. Gdyby nie opowiadania ojca, nie uwierzyłbym, że takie rzeczy były możliwe - mówi sołtys Potoczny.

Spokrewniony z nim Petro Poticzny być może przemówi w sobotę w Pawłokomie w imieniu dawnych mieszkańców wioski: - Jeśli dostanę taką możliwość, to powiem, że ta uroczystość powinna łączyć Polaków i Ukraińców, a nie dzielić.

Gazeta Wyborcza, 2006-05-11




DYNÓW
2008-02-06

DYNÓW, PAWŁOKOMA


Ostatni świadek tamtej historii

Czy niewielka działka po nieistniejącej już cerkwi greckokatolickiej w Pawłokomie i dzwonnica mogą się stać źródłem nieporozumień polsko-ukraińskich.



Nowy, prywatny właściciel działki Józef Sówka:– Nie wiem, czego obawiają się Ukraińcy. Przez wiele lat nikomu nie przeszkadzało, że działka była zarośnięta, zaniedbana, a stojąca na niej dzwonnica zagraża bezpieczeństwu. Teraz się to zmieni.
Właściciel posesji planuje urządzenie na działce parku. Piotr Tyma – przewodniczący Związku Ukraińców w Polsce obawia się, iż nowy właściciel może zburzyć dzwonnicę, jako przykład podaje burzenie cmentarza w Ożennej, odkupionego przez prywatnego właściciela od Lasów Państwowych.
Mimo że Ukraińcy zwracali się do różnych władz o zabezpieczenie dzwonnicy, ich pisma nie przynosiły żadnego rezultatu. Dzwonnica jak niszczała, tak niszczeje. O zwrot działki wystąpił w ubiegłym roku metropolita przemysko-warszawski abp Jan Martyniak. W odpowiedzi władze gminy poinformowały metropolitę, że decyzję w tej sprawie podejmą sami mieszkańcy Pawłokomy. Ci na jednym z wiejskich zebrań postanowili, iż działkę należy odstąpić, ubiegającemu się o nią Józefowi Sówce, który w zamian przekaże działkę obok szkoły, gdzie mogłoby powstać nowe boisko. Dziewiętnastoarowa działka po zamianie stała się własnością Józefa Sówki – przedsiębiorcy z Dynowa, który obok niej ma już swoje działki. Tu również prowadzi sklep i bar. Nowy właściciel dzwonnicy burzyć nie zamierza. Podkreśla również, iż nie widzi przeszkód, aby przyjeżdżający Ukraińcy odprawiali modlitwy na terenie po nieistniejącej cerkwi.

– Kilkakrotnie zwracałem się do konserwatora zabytków o zabezpieczenie środków na remont dzwonnicy – mówi Sówka. – Zgodnie z podpisanym kontraktem przyjąłem na siebie zobowiązanie do remontu i bieżącej opieki nad dzwonnicą, co wcale nie oznacza, że będę to wykonywał na własny koszt i za własne pieniądze. Dowodem mojej troski są pisma do służb ochrony zabytków o sporządzenie dokumentacji na remont, zabezpieczenie środków finansowych i wskazanie wykonawcy robót. Ja ze swej strony zapewniam opiekę nad obiektem. Wystąpiłem nawet o wpis dzwonnicy do rejestru zabytków województwa podkarpackiego, a to na pewno ochroni ten obiekt – dodaje.

(„Życie podkarpackie”, 2008-02-06)




PAWŁOKOMA, wieś w łuku Sanu, na wschód od Dynowa. Autobusy relacji Dynów-Dylągowa. Kościół, msze św. 8, 10.30. (informacja turystyczna)

Pierwsza wzmianka o wsi pochodzi z 1441 r., kiedy należała do dubieckich dóbr kasztelana przemyskiego Mikołaja Kmity. Założono ją na prawie niemieckim. Pierwsza wzmianka parafii prawosławnej pochodzi z 1507 r. W 1484 r. podczas kolejnego podziału dóbr po śmierci Dobiesława Kmity od dóbr dubieckich oddzielono: Bachórzec, Bartkówkę, Kosztową, Laskówkę, Pawłokomę i Sielnicę. Utworzono z nich klucz, którego centrum stał się Bachórzec. W 1519 r. wieś, wraz z tym kluczem, przeszła na własność Stadnickich, a w 1623 r. Wapowskich. W 1667 r. kasztelan przemyski Marcin Konstanty Krasicki kupił Pawłokomę i kilka innych wsi. Od początku XIX w. do 1939 r. tutejszy majątek należał do Skrzyńskich.

W 1909 r. zbudowana została nowa, murowana cerkiew parafialna pw. Opieki MB. W 1939 r. Pawłokomę zamieszkiwało 1370 osób (1190 Ukraińców, 70 Polaków 10 Żydów). Na początku 1945 r. nieznany oddział, zapewne sowiecki, udający UPA, zabił we wsi ok. 10 Polaków. W lutym zaczęły się pojedyncze morderstwa i napady rabunkowe oddziałów polskich pochodzących przeważnie zza Sanu. Kulminację stanowił masowy mord 366 Ukraińców dokonany 3 marca 1945 r. przez oddział AK ze zgrupowania „Warta” pod dowództwem por. Józefa Bissa, ps. „Wacław’, wspierany przez mieszkańców Bartkówki, Sielnicy, Dylągowej i innych polskich wsi. Ofiarami padli mężczyźni, kobiety i dzieci, nie oszczędzono proboszcza Włodzimierza Łemcia. Spędzonych do cerkwi Ukraińców wyprowadzano na cmentarz, rozstrzeliwano i wrzucano do trzech masowych grobów. Ocalała ludność została wygnana do innych ukraińskich wiosek, następnie wyjechała w ramach deportacji do USRR. Opuszczone zabudowania zajęli Polacy z sąsiednich wsi oraz zza Sanu. Na początku października 1945 r. większość zabudowy spalili partyzanci UPA — zginęło przy tym 3 Polaków. Akcja „Wisła” w 1947 r. nie objęła we wsi nikogo, pozostało wielu członków rodzin mieszanych.

Aresztowany w maju 1945 r. „Wacław” skazany został przez sąd wojskowy w Rzeszowie na dwa lata więzienia. Po 1990 r. dawni mieszkańcy wsi rozpoczęli starania o upamiętnienie miejsca tragedii. Odnaleziono masowe groby, następnie staraniem kanadyjskiej Fundacji „Pawłokoma” uporządkowano i ogrodzono cmentarz. Po wieloletnich zabiegach Ukraińców z Polski, Ukrainy i Kanady 13 maja 2006 r. doszło do odsłonięcia pomnika ofiar. Uroczystego poświęcenia dokonał kardynał Lubomyr Huzar (zwierzchnik kościoła grekokatolickiego na Ukrainie) oraz łaciński biskup przemyski Józef Michalik. W uroczystości uczestniczyli prezydenci Polski i Ukrainy —Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko.

W latach 60. XX w. rozebrano cerkiew i plebanię, a z uzyskanej cegły wybudowano dom ludowy. W 1991 r. zbudowano kościół. We wsi wyróżnia się udany architektonicznie budynek szkoły podstawowej i gimnazjum.

(opis miejscowości pochodzi z przewodnika "Pogórze Przemyskie" autorstwa Stanisława Krycińskiego, powyższa publikacja odbywa się za zgodą autora oraz wydawnictwa OW Rewasz www.rewasz.com.pl)

http://www.exploreprzemyskie.com/










[ Zamknij okno. ]



Fundacja Losy Niezapomniane. Wszystkie prawa zastrzeżone. Copyright © 2009 - 2010