Losy Niezapomniane Niemców i Mazurów, którzy wbrew logice końca II wojny światowej zachowali prawo do życia na Warmii i Mazurach lub wrócili w rodzinne strony po roku 1989.
1.2. Miejsce zamieszkania - OPIS (przed przesiedleniem):
2. Wiek w trakcie przesiedlenia:
3. Wyznanie:
4. Stan najbliższej rodziny przed przesiedleniem:
5. Ile osób zostało na miejscu:
6. Ile osób przesiedlono:
7. Ile osób zaginęło:
siostra i mama
8. Ile osób innej narodowości /pochodzenia mieszkało we wsi:
O ile sobie przypominam większość stanowili ewangelicy. Byli również katolicy (Niemcy), Żydzi (mieli nawet swój kościółek) i niewielu Polaków (tymczasowi robotnicy).
9. Jak ogólnie wyglądały kontakty z nimi?
Życie toczyło się zgodnie - przynajmniej w moim środowisku.
10. Jak wyglądał pozostawiony majątek Pana/Pani rodziny:
4. Czy na miejscu przesiedlenia odczuwali Państwo represje?:
5. Kiedy i gdzie zaczęliście Państwo uczęszczać do cerkwi?:
6. Jakie są losy Państwa dzieci i rodzeństwa?:
Do mojej mamy przynosili do prania rzeczy rannych żołnierzy z lazaretu. Siostry, które prowadziły szpital, nie chciały ich prać razem ze swoimi fartuchami i fartuchami lekarzy. Myślę, że mama właśnie tak się zaraziła tyfusem. Trafiła do szpitala, a wkrótce dołączył do niej mój brat, a ja zostałam w domu z dwoma siostrami. Po pewnym czasie (było to w styczniu 1945 roku) przyjechały do nas kobiety z Ligi Kobiet i nas zabrały (mnie i moje dwie siostry). Wyobrażam sobie, że moja mama mogła wówczas już nie żyć, bo po co miałyby nas zabierać, jakby matka jeszcze żyła? Nic nam nie powiedzieli, tylko wsadzili do samochodu i wywieźli nas na wieś pod Mrągowo i tam wzięli nas ludzie, którzy już byli spakowani do ucieczki (widocznie kazali im nas zabrać). Gdy dojechaliśmy do wioski Sól rozdzielili nas. Każda z nas trafiła do innej rodziny.
Z rodziną, która mnie wtedy wzięła, uciekaliśmy wozami. Ale dojechaliśmy tylko do Reszla, a tam już byli Ruskie. Tam przygarnęła mnie pani, która miała siedmiu synów - sześciu było na wojnie, a jeden trochę niedorozwinięty był w domu. Zostałam tam do maja. Przypadkiem właśnie wtedy trafiłam na ludzi, którzy wracali skądś do domu, do Giżycka. Gdy dowiedziałam się, że oni idą do Giżycka, to poszłam z nimi. Poszliśmy na piechotę. Po domu, w którym mieszkaliśmy, zostały tylko dziury. Nie było nikogo. Ale spotkałam moją szkolną koleżankę. Mieszkała z babcią, która ją chowała. Zatrzymałam się u nich. W międzyczasie wrócił mój brat. Dowiedziałam się, że został ze szpitala ewakuowany do Gdańska, ale (jak wielu innych ludzi) nie dostał się na statek i wrócił z powrotem do domu. Na piechotę z Gdańska. Mojego brata przygarnęli państwo Lipscy. A ja trafiłam do piekarza, który miał na nazwisko Łukaszewicz. No i tam jakiś czas byłam.
Miałam wówczas koleżankę, której ciocia powiedziała "Będziecie ciągle służącymi? Tak nie może być". No i poszliśmy do tej Ligi Kobiet (ale mówić po Polsku też dobrze nie umieliśmy), ale oni zrozumieli o co nam chodzi. W Giżycku rozwijał się przemysł rybacki - wytwarzali siatki m.in. i otworzyli filię w Węgorzewie. No i nas tu wysłali. I od tamtej pory już jestem w Węgorzewie.
Sióstr szukałam długo przez Czerwony Krzyż, ale znalazłam tylko młodszą i to w Niemczech. Dowiedziałam się, że ludzie, którzy ją wówczas ze sobą wzięli, mieli wojskowych w rodzinie i właśnie oni po nich przyjechali, i dużym samochodem ich szybko zabrali. I oni właśnie dostali się do Niemiec z tą małą. Ale potem w Niemczech oddali ją do domu dziecka. Tam właśnie ją znalazłam jak już miała 18 lat. Ona nie pamiętała tego wszystkiego. Drugiej siostry nigdy nie znalazłam. Nie wiem również, gdzie jest pochowana moja matka. Prawdopodobnie wszystkich zmarłych wrzucono do rowów przeciwczołgowych, które były tam gdzie teraz jest w Giżycku ulica Gdańska. W jednym z listów, który otrzymałam z Niemiec od zakonnic, które opiekowały się chorymi w Giżycku, otrzymałam wiadomość, że żadna z Sióstr nie pamięta mojej mamy, ale według nich najprawdopodobniej została ewakuowana do Niemiec. Sama do dzisiaj nie wiem jak potoczyły się losy mamy i która z tych wersji jest prawdziwa.
Mój kuzyn Erwin urodził się w Pieczarkach (gm. Pozezdrze). Był wybitnym sportowcem - startował na olimpiadzie w Berlinie w 1936 roku zdobywając srebrny medal w rzucie młotem.
Ślub cywilny wzięłam w Węgorzewie w 1957 roku. Miałam trójkę dzieci. Zostały dwie córki. Jedna mieszka w Węgorzewie, a druga w Giżycku. Mój syn zmarł.
W latach 90-tych rybacy wyłowili z jeziora Niegocin butelkę po piwie z listem, która pływała tam ponad 50 lat. Prawdopodobnie żołnierz niemiecki, będąc na urlopie napisał list, który wraz z przydziałem służbowym włożył do niej i wyrzucił do wody. Rybacy przekazali znalezisko mojemu wnukowi. Niestety, autora listu nie udało się odnaleźć.
7. Czy Pana/Pani dzieci znają język ukraiński?:
brak danych
7.1. Jeżeli TAK - to gdzie się nauczył?y:
7.2. Jeżeli NIE - to dlaczego?:
8. Czy Pana/Pani wnuki znają język ukraiński?:
brak danych
8.1. Jeżeli TAK - to gdzie się nauczyły?:
8.2. Jeżeli NIE - to dlaczego?:
9. Czy posiadacie Państwo zdjęcia nowego miejsca?:
1. Zwyczaje z rodzinnych stron i życie kulturalne:
Chodziłam do szkoły podstawowej (budynek tej szkoły nadal stoi i do dzisiaj odbywają się w nim zajęcia lekcyjne - na Placu Piłsudskiego w Giżycku). Potem, jak ze szkoły zrobiono szpital wojskowy, to chodziliśmy aż do szkoły koło wieży ciśnień. Na zajęciach uczono nas również np. tego, jak coś przyszyć nie mając przy sobie nici. Można było w tym celu wykorzystać włos (ponieważ jako jedyna w grupie miałam długie włosy, to trochę mi ich zużytkowali na ćwiczeniach). Wykonywaliśmy również wiele pożytecznych rzeczy, np. proste buciki dla dzieci, lub dziergane na drutach, mankiety do żołnierskich mundurów.
Boże Narodzenie: choinka, świeczki, dobre jedzenie (bo tak
na co dzień to tego nie było), drobne prezenciki. Za te prezenciki to jeszcze lanie dostałam. Było tak, że matka kupiła prezenty i włożyła je do szafy. A ja zauważyłam, że ona coś schowała. Mama poszła do miasta, a ja zajrzałam i je znalazłam: kołyskę i laleczkę w środku. Tak się bawiłam, że się całkiem zapomniałam. Matka przyszła, zobaczyła co robię i mi wlała.
Choinkę sami ubieraliśmy. Pamiętam, że robiliśmy takie kolorowe łańcuszki i gwiazdki ze słomy. Nie stroiło się choinki tak jak dzisiaj - w bombki błyszczące. Jabłuszka, cukierki, trochę watki - to była choinka. A potem, jak już zaczęła się osypywać, to było bardzo fajnie, bo mogliśmy te cukierki i wszystko inne zdjąć i zjeść.
Na Wigilię nie było u nas tradycji na 12 potraw. Nie było również tradycyjnych, tak jak teraz wigilijnych dań. Nie było również Mikołaja, prezenty znajdowaliśmy pod choinką.
Na Wielkanoc dla dzieci organizowano zabawę w ogródku: szukanie jajeczek, które przyniósł zajączek wielkanocny. W każdy koszyk wkładano jajeczka (takie cukiereczki) i jakiegoś kurczaczka, albo coś, i w każdym była również karteczka z imieniem. Oni chowali to w ogródku, a my dzieci, musiałyśmy szukać. Ja szukałam i coraz patrzę - to nie moje, i to nie moje. Szukałam, szukałam i nie znalazłam. A mój koszyk był powieszony na gałązce krzaczka. Nie znalazłam, bo patrzyłam w dół.
3. What did you see when you arrived at your new place of settlement?
4. Did you encounter any persecution?
5. Where & when did you start going to church?
6. How did your children fare?
They brought the laundry of wounded soldiers from the hospital to my mother. Sisters, who ran the hospital, didn’t want to wash them with their aprons and aprons of doctors. I think in this way my mum got infected by typhus. She went to hospital and soon my brother joined her and I stayed in the house with two sisters. After some time (this was in 1945) women from the Women's League came to us and the took us (me and my two sisters). I assumed that my mother died, because otherwise they wouldn’t have taken us if she was still alive? They didn’t tell us anything, just put us in the car and took us to the village near Mrągowo. They gave us to people who were already packed to escape (apparently they ordered them to take us). When we got to the village of Sól they separated us. Each of us went to another family.
With the family who took me we escaped by carts. But we got only to Reszel. Russians were already there. There, a woman who had seven sons took me - six were on the front and one, a bit retarded, was at home. I was there until May. By chance, I came across people who were returning from somewhere - to Giżycko. When I found out that they were going to Giżycko, I went with them. We went on foot, leaving the building which we had lived in, because it was ruined. There was nobody in the house where I had lived. But I met my school friend. She lived with her grandmother who raised her. I stayed with them. In the meantime, my brother returned. I found out that he was evacuated from the hospital to Gdańsk, but (like many others) didn’t get on the ship, and returned back home on foot. My brother was taken by Mr and Mrs Lipscy. And I was taken by a baker, Łukaszewicz. So I was there for a while.
I had a friend, whose aunt said, "Are you always going to be servants? That can’t happen." So we went to the Women's League (we could not speak Polish well), but they understood what we wanted. In Giżycko the fishing industry was developing – nets were manufactured and a branch in Węgorzewo was opened. So they sent us here. And since then, I am in Węgorzewo.
I was looking for sisters for a long time through the Red Cross, but found only younger in West Germany. I found out that people who took her had soldiers in their family who had access to a large car and took them quickly away. But in Germany they gave her to the orphanage. That's where I found her when she was 18 years old. She didn’t remember it all. I have never found the other sister. Also I don’t know where my mother is buried. Probably all the dead were thrown into the antitank ditches that were there, where now is Gdańska Street. In one of the letters that I received from nuns who took care of the sick in Giżycko, I found out that none of the sisters can remember my mother, but according to them she was probably evacuated to Germany. To this day I don’t know what happened to my mother and which of these versions is true.
My cousin, Erwin, was born in Pieczarki (Pozezdrze commune). He was an outstanding athlete - competed at the Olympics in Berlin in 1936, winning a silver medal in the hammer throw.
I took civil marriage in Węgorzewo in 1957. I had three children. Only two daughters are left. One lives in Węgorzewo, one in Giżycko. My son died.
In the 90s fishermen fished from the Lake Niegocin a beer bottle with a letter, which was floating there for over 50 years. Probably a German soldier, while on holiday, wrote a letter, put it in and threw it into the water. Fishermen gave it to my grandson. Unfortunately, the author of the letter wasn’t found.
7. Do your children know Ukrainian?
7.1. Yes - Where did they learn it?
7.2. No - Why?
8. Do your grandchildren know Ukrainian?
8.1. Yes - Where did they learn it?
8.2. No - Why?
9. Do you have photos of your new place of settlement/residence?
I went to primary school (the school building still stands and there are still lessons - at Pilsudski Square in Giżycko). Then, as the school was changed into a military hospital, we went to school near the water tower. We were taught how to sew something without carrying a thread. You could use a piece of hair (because I was the only one in the group who had long hair, I used quite a lot of them for the exercises). We also did a lot of useful things such as making simple shoes for children, or knitting cuffs for soldiers’ uniforms.
Christmas - Christmas tree, candles, good food (because
every day we didn’t have it), small presents. My mother had bought the presents and put them in the closet. I noticed that she hid something. When she went to town I looked into the closet and found a cradle and a doll inside it. I started playing. When my mum came back she saw me playing with presents and she spanked me.
We dressed Christmas tree ourselves. I remember that we were doing colorful chains and stars from straw. We didn’t dress it like today people do it – hanging shiny Christmas balls. Apples, sweets, some threads - this was a Christmas tree. And after some time, when the tree started to shed its pines, we could take those sweets and everything else off and eat it.
On Christmas Eve, we didn’t have the tradition of serving 12 dishes. We also didn’t have traditional Christmas Eve dishes like now people have. What’s more, there was no Santa Claus – but we found gifts under the Christmas tree.
At Easter children played in the garden – they were looking for eggs which the Easter Bunny had brought. In each basket there were eggs (& sweets) and a chicken or something and also a piece of paper with the name. They hid it in the garden and we, the children, had to look for it. I was looking for my basket but I didn’t find it. My basket was hung on a branch of a bush. I didn’t find it because I was looking down.