Fundacja Losy Niezapomniane cien

Home FUNDACJA PROJEKTY Z ŻYCIA FUNDACJI PUBLICYSTYKA NOWOŚCI WSPARCIE KONTAKT
PROJEKTY - Ukraińcy
cień
Ankiety w formie nagrań video

Відеозаписи зі свідками
Wersja: PL UA EN
Losy Niezapomniane wysiedlonych w ramach AKCJI „WISŁA”

Świadectwa przesiedleńców - szczegóły...
cień
Ankieta (0235)
Małecka Stefania, z d. Paranycz
ur. 12.04.1940
Łosie, pow. Gorlice
 
do góry ↑
[ankieta w j.polskim] [ankieta українська] [ankieta english]
[fotografie do ankiety] [wspomnienia] [pliki do ankiety] [video do ankiety]
Ankieta w j.polskim
A. METRYKA ANKIETY
B. NAJBLIŻSZA RODZINA I STRONY RODZINNE
C. PRZESIEDLENIE
D. NOWE MIEJSCE
E. KONTAKTY Z UPA
F. INNE ZAGADNIENIA
G. UWAGI
 
A. METRYKA ANKIETY
1. Data wywiadu: 03.10.2011 2. Numer kolejny: 0235
3. Dane osobowe uczestnika /uczestników wywiadu: Małecka Stefania, z d. Paranycz

Pruszków
Polska - Польща
4. Data urodzenia: 12.04.1940 5. Miejsce urodzenia: Łosie, pow. Gorlice
B. NAJBLIŻSZA RODZINA I STRONY RODZINNE
1.1. Miejsce zamieszkania przed przesiedleniem: Wysiedlali nas w 1947 z Łosia.
1.2. Miejsce zamieszkania - OPIS
(przed przesiedleniem):
----------
2. Wiek w trakcie przesiedlenia: 7 lat 3. Wyznanie: Grekokatolickie.
4. Stan najbliższej rodziny przed przesiedleniem:

Mama Zenobia Paranycz, bracia Mikołaj i Stefan, także ja, Stefania Paranycz. Ojca w tym czasie nie było w domu. Wcześniej został aresztowany, najpierw zapewne siedział w więzieniu w Rzeszowie (dokładnie nie wiedzieliśmy tego), a potem osadzono go w obozie w Jaworznie.

Ojca nie wzięli dosłownie z domu, kręcił się w tym czasie gdzieś na podwórku. To chyba było w 1946 roku. Wrócił dopiero w 1948, w styczniu, na Nowy Rok. Przez długi okres mama nie wiedziała, gdzie jest, gdzie przebywa, starała się, ale w żaden sposób nie można było się tego dowiedzieć. Nie miał wyroku, trzymali go bez orzeczenia winy, był niewinny. Później adwokat już powiedział nam, że ojciec prawdopodobnie znajduje się w Jaworznie, mama jeździła do Jaworzna, woziła paczki, lecz nigdy żadnej paczki nie przyjęli, wracała z tym wszystkim z powrotem do domu.

Jednak pewnego razu, kiedy mama znowu tam pojechała, przez bramę zobaczyła, że więźniowie wożą tam różne rzeczy, piasek czy coś takiego, coś tam budowali, czy co… Obserwowała tych więźniów i w końcu zauważyła wśród nich ojca. Rozpłakała się i zaczęła krzyczeć: „Mikołaju, Mikołaju!” i ojciec skierował się w stronę bramy, no, wiadomo, nie pozwolili mu podejść. Po tym zdarzeniu po raz pierwszy administracja obozu przyjęła od mamy paczkę.

W styczniu 1948 roku przyszedł od adwokata list, informował, że w dalszym ciągu nie wie gdzie jest ojciec, że Paranycz Mikołaj nie wiadomo gdzie przebywa, ale wszystko jest na dobrej drodze i wkrótce wszystkiego się dowie. Kiedy przyszedł ten list - ojciec był już w domu. Proszę sobie tylko wyobrazić! Adwokat wyciągnął od mamy wszystkie pieniądze!

Ojciec został uwięziony bez wyroku sądowego, był niewinny, może pan o tym przeczytać w dokumencie, zaświadczeniu (patrz skany w dodatku do ankiety), prosiłam o to prokuraturę w Katowicach, żeby mi napisali na papierze: za co siedział itd. Ma pan tam zaświadczenie od nich, że niczego mu nie udowodniono, że siedział niewinnie.

Jeśli chodzi o formalną przyczynę, to zarzucali mu, że miał broń, że był w UPA. Prokuratura w Katowicach - oni mi napisali w liście, że niby ktoś po prostu doniósł na ojca, że ma broń. I na tej podstawie aresztowano go - tak się usprawiedliwiają. Ale ja nie jestem pewna, czy to tak rzeczywiście było... Mogło tak być. Szkopuł w tym, że w tym czasie nie tylko ojca zabrali, wielu mężczyzn pozabierali ze wsi. Tak że to nie koniecznie musi tak być, jak oni mi napisali.

Ogółem ojciec siedział prawie 2,5 roku (z zeskanowanych dokumentów wynika, że zaaresztowano go 31 stycznia 1946 roku, a zwolniono 30 grudnia 1947 roku). Zaaresztowano go pod pretekstem, że miał broń, że był w UPA. Tyle że on nie był. I broni również nie miał. Z czasem udało się to sprostować. Prokuratura w Katowicach nadesłała mi dokument, gdzie stwierdzono, że ojciec nie był (w UPA). Oni to sprawdzili i stwierdzili definitywnie. Ale trzymano go (w więzieniu) właśnie z tego powodu. A jaki był rzeczywisty powód aresztowania? Myślę, że każdy w tamtych czasach był dobry. Tak wtedy było: powiedzieli, że masz broń i aresztowali. Przeszedł przez Jaworzno – przez straszne piekło. Tego, co ojciec opowiadał po powrocie, naprawdę ciężko było słuchać...

Jak wspominałam, ojciec wrócił do domu w 1948 na Nowy Rok. Nie było nas w domu. Przychodzimy, patrzymy, a na schodach jakiś dziadek siedzi. Mama mówi: "patrz, jakiś dziadek!", ja milczę. I wie pan, byłam najmłodsza, ale to właśnie ja pierwsza poznałam ojca. "To przecież tato!" Wtedy podbiegliśmy do niego.

Tato wyglądał strasznie... Przedtem był krzepkim mężczyzną, podobnym do mojego męża Stefana. I oto zobaczyłam ojca wynędzniałego, zmarnowanego, chorego... Do niczego się nie nadawał, przez długi okres nie można było z nim nawet porozmawiać, niczego. Zanim wrócił do jako takiej równowagi psychicznej - minęły lata. Po pewnym czasie się ujawniły inne następstwa pobytu w Jaworznie: zaczął chorować; jeszcze później, już przed śmiercią, przez 6 lat leżał sparaliżowany. Umarł w 1970 roku. A zanim umarł – cały czas się leczył. Był dobrym gospodarzem, organizatorem, no ale nie ze wszystkim mógł sobie poradzić. Odebrali mu zdrowie na całe życie.

Mama żyła dłużej, umarła w 1988 roku. 18 lat po nim. Ojca pochowaliśmy w Legnicy. Wszyscy są tam pochowani: i mama, i bracia również, wszystkich w Legnicy pochowaliśmy. Brat Mikołaj zmarł w Legnicy, a brat Stefan w szpitalu w Warcie, z nim to była wyjątkowo bolesna sprawa, wolałabym nie mówić o tym…

Tak jak ojciec w Jaworznie, tak samo brat (Mikołaj) stracił zdrowie podczas służby w wojsku. Umarł młodo. Odchodzić w wieku 60 lat, to naprawdę za wcześnie. Ojciec miał również 60 lat. Nigdy nikt nie powiedział, nie wyjaśnił, dlaczego brata zabrali do kompanii karnej. Jestem przekonana, że zabrali go za narodowość, za samo tylko (ukraińskie) pochodzenie.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie było koszar, takich normalnych budynków, żołnierze mieszkali w namiotach. Odwiedziłam go raz, z ojcem pojechałam, widziałam taki namiot. Zimą zdarzało się, że chłopcy z innych namiotów schodzili się do jednego, zsuwali łóżka (w każdym namiocie były dwa) i kładli się razem. W ten sposób się ogrzewali. Jeśli jednak wartownik zauważył, to później był karniak, i jeszcze gorzej było.

5. Ile osób zostało na miejscu: 0
6. Ile osób przesiedlono: 4
7. Ile osób zaginęło: 0
8. Ile osób innej narodowości /pochodzenia mieszkało we wsi:

Nie pamiętam dokładnie. Byli Cyganie, było dużo Żydów. Dużo-niedużo, ileś tam rodzin było. I byli również Polacy.

9. Jak ogólnie wyglądały kontakty z nimi?

Wszystko było w porządku. Były nasze święta - świętowaliśmy. Oni szanowali nasze święta, a my ich. Do tego stopnia, że nawet wzajemnie się odwiedzaliśmy. Wszystko było dobrze, nie było sytuacji konfliktowych.

10. Jak wyglądał pozostawiony majątek Pana/Pani rodziny:

U nas w Łosiu nowa stodoła była, stała oddzielnie, wszystko tam było oddzielnie: z jednej strony dom, z drugiej podwórze, była stodoła i stajnia. Od razu po akcji "Wisła" polski ksiądz naszą stodołę przeniósł na swój teren, gdyż zajął dom naszej sąsiadki (jej dom był lepszy). W Łosiu żyliśmy z tego, co z pola zebraliśmy.

Mój ojciec wiedział, co się święci. Chciał w jakiś sposób zachować majątek. Wiele rzeczy pozanosił do znajomych, do Gorlic, do takiego nauczyciela... Nauczyciel oddał potem wszystko, a inni nie oddali niczego. Wialnia, młocarnia była, był kierat. Jak na tamte czasy ojciec miał wszystko, co było potrzebne do prowadzenia gospodarstwa. Niczego nam nie oddali. Tak samo z meblami, też nie oddali. Rzecz jasna, ojciec wszystkiego nie pooddawał, próbował zachować to, co najcenniejsze.

Nasz dom był stary, stodoła była nowa, i obora. Planowaliśmy budowę nowego domu, ale, niestety, nie zbudowaliśmy – nadeszła akcja "Wisła". Ziemi mieliśmy ponad 10 hektarów. Lasu nie było dużo, gdzieś hektar-półtora, więcej nie było. Ogółem posiadaliśmy ponad 10 hektarów ziemi.

C. PRZESIEDLENIE
1. Kiedy Panią/Pana wywieziono? 1947 rok 2. Kiedy Panią/Pana przywieziono? Trzy tygodnie jechaliśmy, może więcej, ten pociąg cały czas stał...
3.1. Trasa przejazdu: Łosie – Gorlice – pociąg – Legnica – piechotą – Rogowo
3.2. Trasa przejazdu (ewentualny opis rozszerzony):

Nie pamiętam kto powiedział, że trzeba pakować rzeczy. Pamiętam natomiast, że nie rozumiałam tego krzyku, płaczu, zamieszania, krowy ryczały, konie swoje, i owce też, bo wszystko to gromadzono niemalże przed naszym domem, no bo przecież jechać musieli wszyscy. Ludzi z całej wioski gromadzili na placu, nazywaliśmy go „szlaban”. Nie rozumiałam tego wszystkiego, trzymałam się mamy spódnicy. Mama musiała ładować rzeczy na wóz, a ja jej tylko przeszkadzałam. Trochę pomagali bracia. Razem z nami przesiedlili wujka Piotra Gyżę, mamy brata. Było tak, że gdy mama zanosiła rzeczy na wóz, a potem szła do domu po następne, to te rzeczy z wozu znikały. To było jeszcze w Łosiu, na miejscu! Polacy z Ropy nas okradali. Dlatego niewiele rzeczy przywieźliśmy.

Okropne to wszystko było... Nie wiem, za kogo oni nas mieli. Nie liczyli się z nami. Był taki moment, że strasznie płakałam. Mama nie mogła mnie uspokoić! Zresztą, nie miała czasu na to, żeby mnie uspokajać. Płakałam tak mocno, że żołnierzowi to się nie spodobało i on po prostu uderzył mnie kolbą karabinu. "Będziesz cicho!", powiedział (czy jakoś podobnie), i jeszcze coś dodał, już nie pamiętam. Zaczęłam zawodzić jeszcze głośniej. Rzecz jasna, w taki sposób nie udało mu się mnie uciszyć.

No a potem wszystkich nas zgromadzili w Gorlicach, kilka dni byliśmy w tych Gorlicach – i pod deszczem, i bez deszczu… Potem bardzo długo jechaliśmy. Wryły się w pamięci sytuacje, kiedy maszynista zatrzymywał pociąg i wszyscy z niego wybiegali. Stawał tam, gdzie były kopy siana, ludzie wówczas wybiegali i wnosili to siano do wagonów, żeby nakarmić bydło. Stawał także pod rampą, żeby można było nabrać wody dla bydła.

echaliśmy, jechaliśmy i w końcu, po trzech tygodniach, czy dłużej, czy nawet po miesiącu to było… Bo ten pociąg cały czas stał, trochę jechał, gdzieś tam po drodze dyskutowali - wysiadamy, czy jedziemy dalej, jakoś tak to było. I w końcu dotarliśmy do Legnicy, to była już stacja końcowa, tam wysiedliśmy.

W Legnicy wyładowali nas z wagonów i dalej szliśmy pieszo za wozem 26 km do Rogowa. Mnie, najmłodszej, pozwolili jechać na wozie, a mama i bracia szli pieszo, ponieważ koń był bardzo słaby, w takich warunkach jak nas wieźli nie mogło być inaczej, dlatego konia trzeba było oszczędzać. Ja jechałam, a wszyscy inni szli.

Gdy przyjechaliśmy na zachód (Polski), nie znałam po polsku ani jednego słowa. Musiałam się nauczyć.

4. Czy wiedział Pan/Pani dokąd jedzie?

Nie wiedzieliśmy dokąd nas wiozą. Nie mieliśmy zielonego pojęcia. Wieźli, nic nie mówili. Słyszałam, jak mama mówiła, że ktoś powiedział coś takiego: «Wysypiemy was do morza i potopimy». Takie słuchy były…

Później w Legnicy dali rozkaz wychodzić i koniec. Potem ktoś tam podszedł, powiedział mamie dokąd ma iść i tyle.

5. Czy ktoś z Państwa rodziny wrócił w rodzinne strony?

Moja przyszywana ciocia Stefania Gal odkupiła w Łosiu dom mojej bratowej. W ten sposób mogła wrócić w nasze strony. Z tych, którzy byli ze mną podczas wysiedlenia, nikt nie wrócił. Moje dzieci już 15 czy nawet więcej lat mają dom, który kupiły koło Kunkowej, w Leszczynach. Dorota bardzo lubi tam jeździć, chłopcy też, ja również wcześniej jeździłam, a ostatnio, ze względu na zdrowie, nigdzie z domu się nie ruszam. Bardzo mnie to cieszy, że córka kupiła ten dom.

6.1. Przywiezione przedmioty - RELIGIJNE:

Ikony mama zdjęła ze ściany, położyła na wóz, ale nam je ukradli. Nie przywieźliśmy tego na zachód (Polski). Sąsiedzi zabrali, czy wojskowi - tego nie wiem.

6.2. Przywiezione przedmioty - CODZIENNEGO UŻYTKU:

Przede wszystkim wzięliśmy to, co potrzebne do gotowania, jakieś naczynia. Wszystko, co się dało szybciutko pozbierać – to i wzięliśmy. Żeby było pod czym spać: pierzyny, poduszki, odzież.

6.3. Przywiezione przedmioty - OSOBISTE: Nic.
6.4. Przywiezione przedmioty - DOKUMENTY:

Prawdę mówiąc, osobiście ja żadnych dokumentów nie miałam. Część dokumentów znalazła się u mego brata. I to, co obecnie u siebie mam, to jest to, co mi bratowa przekazała. Jaki jest los innych dokumentów - nie wiem. Wzięła je mama z sobą w 1947, czy zostawiła, tego nie wiem.

6.5. Przywiezione przedmioty - INNE:

Mieliśmy swój wóz, konia, trzy krowy, owce, kozę, trochę kur. Należy rozumieć, że nie wszystko zdołaliśmy zabrać, reszta została (spis przywiezionego przez rodzinę p. Stefanii majątku, sporządzony przez polskich urzędników po akcji "Wisła", znajduje się wśród skanów dokumentów w dodatku do ankiety).

7. Które z nich zachowały się do dziś?:

Zachował się akt nadania rodzicom gospodarstwa, które nam dali po akcji "Wisła" (patrz skany w dodatku do ankiety).

Mam stary kufer, który przekazałam Dorocie do Leszczyn, on jest z 1887 roku, z okresu, gdy moja babcia jeszcze kursowała między Łosiem a Ameryką. Kufer w stylu tych, które zawieszano na sznurach z tyłu na dyliżansach, rozumie pan… Posiada skórzane i kute elementy. Ten kufer ma teraz Dorota. Jest jeszcze inny, taki tradycyjny, nasz, drewniany też jest tam, w Leszczynach.

8. Czy mógłby Pan/Pani przekazać je lub część z nich na rzecz muzeum?: Kopie zdjęć i dokumentów.
9. Czy ukrył Pan/Pani jakieś przedmioty w miejscu skąd Panią/Pana wywieźli?: Ojciec zakopał, lecz brat nie zdołał później odnaleźć tego miejsca. To były jakieś kosztowności, wyroby ze złota.
D. NOWE MIEJSCE
1. Dokąd Państwa przesiedlono?: W Rogowie sołtys wskazał nam miejsce, gdzie mamy się zatrzymać. Tam nie było domu, nic nie było, był tylko lej po bombie i kikuty ścian, które wystawały z czterech stron. Mieszkaliśmy tam około półtora miesiąca. Nie było ani dachu, nic, tak mieszkaliśmy. Pod gołym niebem mieszkaliśmy. Sołtys powiedział: „Tutaj musicie sobie przygotować i tutaj powinniście przebywać”.
2. Co Państwu przydzielono?:

Zrobili mi „dach” na wozie. Spałam na wozie. Zachorowałam na szkarlatynę, bardzo długo chorowałam, nie leczyli mnie, no bo jak… No i później tak się stało, że było ze mną źle, lecz Bóg pomógł i jakoś wróciłam do zdrowia. A mama codziennie po kilka razy chodziła, prosiła, płakała, i w końcu dali coś trochę lepszego: był dach, ale nie było okien, nie było drzwi, w jednym pomieszczeniu nie było podłogi, nie było gdzie gotować, wszystko było rozwalone. Ale już było gdzie się schować, chociażby od wiatru. To również było w Rogowie. I tam przebywaliśmy przez pewien czas.

W końcu przenieśliśmy się do jeszcze innego domu, lepszego, ale... żeby dostać ten dom, mama musiała oddać sołtysowi krowę, dwie owce, jeszcze tam coś… Wtedy przenieśliśmy się tam i zostaliśmy.

W Rogowie dali nam ziemię. Nieco mniej, niż mieliśmy w Łosiu.

Ten trzeci dom w Rogowie (który nam się dostał faktycznie za łapówkę) mieliśmy do 1970 czy 1971 roku. Od razu po śmierci ojca zabrałam mamę do siebie (w tym czasie mieszkaliśmy już tu, w Pruszkowie). Tak, że mama przekazała tę gospodarkę na skarb państwa. Do 1988 roku mama była u mnie i tu zmarła.

3. Co Państwo zastaliście w nowym miejscu?:

Wewnątrz domu, który nam dali w Rogowie, w ogóle niczego nie było. W kupionym przez nas trzecim domu, również niczego nie było. W kiepskim stanie był ten dom, na dodatek był tam tylko jeden pokoik, także kuchnia, korytarz i od razu za tym korytarzem stajnia, wszystko pod jednym dachem, tak że zapachy przechodziły do mieszkalnej części. Później ojciec zbudował jakąś przegrodę, żeby zapach do mieszkania nie szedł, ale to niewiele dało.

4. Czy na miejscu przesiedlenia odczuwali Państwo represje?:

No pewnie, że tak. Cały czas nas prześladowali, ojca stale prześladowali, gdy wrócił (z obozu). Dorośli izolowali mnie od wszystkich złych wiadomości, nie o wszystkim mi mówili. Ale coś niecoś sama dostrzegałam. Po Jaworznie ojca nie zostawili w spokoju. Nie wiem, czego jeszcze od niego chcieli. Był wzywany na UB (Urząd Bezpieczeństwa), jeździł (tam). Ojciec nie mówił mi o tym, co się tam odbywało. To jasne... oni mnie chronili.

Do Rogowa trafiły cztery nasze rodziny: rodzina Chruszczów, Ropickich, Odymyrków. A dalej było tak. Sołtys na zebraniu mieszkańców poinformował, że tych ludzi, których przywieźli, można brać do pracy, płacić im nie trzeba, niczego nie trzeba, ich po prostu można brać na jak długo komu trzeba. Ludzie posłuchali i korzystali z tego (przywileju). Na zebraniu byli nie tylko Polacy, ale także my, nasi ludzie, sołtys wszystkich zwołał. No i ja chodziłam z mamą, to oczywiste, mama wszędzie zabierała mnie z sobą, ponieważ byłam jeszcze mała, chodziłyśmy wszędzie razem.

Był taki pan Tymecki, on wziął mamę do koszenia zboża. Miał bardzo nietypową kosę, niemiecką, że jak machnął raz, to prawie na snopek wystarczało. Mama strasznie się tam napracowała. Szedł z kosą w jedną stronę, a jak skosił - wracał i znów z tej samej strony zaczynał kosić. Kiedy mama powiązała snopy i wracała, to, tak czy owak, nie mogła ani na chwilę wyprostować pleców, ponieważ musiała zbierać kłoski. Ja również zbierałam, to akurat mogłam mimo swego dziecięcego wieku. Na pole nawet wody nie przynieśli. Nie mieliśmy własnej studni, to był problem, musieliśmy chodzić prosić sąsiadów, wie pan… z wszystkim był kłopot.

Innym razem sołtysowa wzięła nas do buraków. Buraki również obrabialiśmy. Niczym nas nie ugościli: nawet wody nie dali, kawałka chleba, niczego nie dali… Ponieważ mama musiała wykonywać te prace, to nie mogła robić niczego innego. Odpowiednio – nie było w domu pieniędzy. Pracowaliśmy dla Polaków: przychodzili, zabierali nas, jak niewolników nas traktowali, dosłownie. Niczego nie płacili, niczego nie dawali. Trwało to chyba ze trzy tygodnie, przez cały ten czas mama musiała tak chodzić. Naszych ludzi było mało, a Polaków dużo. Bezustannie po kilka razy dziennie przychodzili: ten chce, i ten też chce. Wykłócali się, kto ma prawo wziąć, kto pierwszy weźmie Ukraińców do pracy.

Doszło do tego, że nasi mężczyźni w końcu się zbuntowali. Mój wujek, wujek... on był tylko o rok starszy od mojego brata, ale też pojechał z mężczyznami, z panem Chruszczem, Odymyrkiem, Ropickim… Pojechali do Legnicy, to się chyba nazywało PUR (Państwowy Urząd Repatriacyjny), i tam złożyli skargę. Po jakimś czasie przyjechali z powiatu, zebrali ludzi, no i wtedy wyjaśnili: rzeczywiście, można najmować do pracy, ale trzeba zapłacić. I to pod warunkiem, że są chętni, a jeśli ktoś nie chce pracować, to nie wolno brać na siłę. I wtedy wszystko się uspokoiło, ale tylko w tej kwestii, ponieważ na nas stale napadali: w nocy (okna były zabite deskami), to kamieniami, kijami w nie walili… Nie mogłam wychodzić na dwór w pojedynkę, gdyż wracałam pobita. Bili, rzucali kijami, kamieniami. Za mną krzyczeli "banderowka!". Taka była wówczas rzeczywistość.

Nie rozumiałam wówczas, co to jest ta "banderowka", skądże, nie znałam znaczenia tego słowa! Nie zastanawiałam się nad tym, gdyż byłam jeszcze dzieckiem. Nie rozumiałam, dlaczego oni tak do mnie mówią. Co oznacza to słowo dowiedziałam się później, ale wtedy nie wiedziałam. Moje bójki z polskimi dziećmi z czasem wygasły, to trwało tak ze 2 lata, później się zatarło.

W Rogowie była szkoła – tylko 3 klasy. Do czwartej chodziłam już do Prochowic (7 kilometrów). Było bardzo ciężko. Deszcz, śnieg, mróz, trzeba było chodzić 7 kilometrów w jedną i w drugą stronę... A, zapomniałem, przedtem chodziłam jeszcze do szkoły w Kawicach, to też nie było blisko, jakieś 4 kilometry, dopiero potem poszłam do Prochowic. No a później to już do szkoły średniej, w Legnicy, uczyłam się w Technikum Przemysłu Spożywczego. Mieszkałam w internacie, tam już było dobrze, gdyż dawali stypendium. Ale tak się stało, że nie ukończyłam. Tak mnie prześladowała polonistka… No niestety, pewnych rzeczy nie przeskoczysz... Mój sposób myślenia nie był polski i w pracach pisemnych to wychodziło. Styl nie był polski, i z tego powodu ona cały czas obniżała mi oceny z polskiego. I przez ten język polski rzuciłam naukę. Młodość ma swoje prawa…

Mój brat, Mikołaj Paranycz, w 1951 roku został powołany do wojska, służył w kompanii karnej w Katowicach, pracował w kopalni „Wujek”. Opowiadał, że pracowali po 18 godzin dziennie. A najgorsze było to, że nie było koszar, mieszkali w namiotach. W każdym namiocie były dwa łóżka polowe, dawali jeden koc na osobę, mundury były drelichowe, pod spodem tylko koszula sportowa „polo” z krótkim rękawem. I tyle. Czy zima, czy lato - oni w tych namiotach. I proszę sobie tylko wyobrazić: zrobiło się minus 30, a oni w namiotach! Brat służył w takich warunkach 2,5 roku, to prawie trzy zimy.

Dlaczego powołali go do kompanii karnej? Zapewne dlatego, że oni w każdym z nas widzieli „upowca”. Taki mieli do nas stosunek. Ojciec był w Jaworznie, za nic osadzili! Syna zabrali do kompanii karnej. Takich przypadków było więcej, nie tylko z moim bratem. Bez powodu. Pozbawili go zdrowia na całe życie. 2,5 roku, prawie trzy zimy spał w namiocie. Dobrze, że nic się nie stało, że nie doszło do żadnego zawału w tej kopalni, wrócił żywy, cały. Tylko te zimy w namiotach! Nikt tam bratu nie wytłumaczył, dlaczego znalazł się w kompanii karnej, kazali pracować i tyle, jak to w wojsku. W tamtych czasach wystarczyło być Ukraińcem, żeby mieć poważne problemy.

Najgorsze jest to, że nasze dzieci… dzieci może nie tak bardzo to odczuły, jak później wnuki. Dzieci nie doświadczyły takiej dyskryminacji, jak później wnuki. Dzieci uczyły się w Legnicy. W Legnicy była większa tolerancja. A my kupiliśmy dom w Pruszkowie. Michaś poszedł do szkoły. Do trzeciej klasy był spokój, a w trzeciej klasie pochwalił się jakiemuś chłopakowi, że nie jest Polakiem, że jest Ukraińcem. Szczycił się, chwalił się tym, że jest Ukraińcem. A ten smarkaty gówniarz mu powiedział, że jeśli jesteś Ukraińcem, to my powinniśmy cię nienawidzieć. No i jak to dzieci. Zebrał paczkę kolegów i dawaj bić Michała. Michał bardzo dobrze się uczył (dostał odznakę wzorowego ucznia), przyszedł do domu pobity, opluty, wywalany w ziemi, a że padało, to też w błocie. Taki był zmarnowany, że na drugi dzień nie chciał iść do szkoły. No bo był samotny, sam w klasie, nie potrafił obronić się, a oprócz tego wtedy nie był jeszcze wyrośnięty, nawet jak na swój wiek.

Tak było bodajże do szóstej klasy. W szóstej klasie był już mocniejszy i zaczął się bronić. Pobił jednego, drugiego, potem trzeba było iść do pani dyrektor. Pani dyrektor zaczęła na niego krzyczeć, czemu on to robi? Wytłumaczył, że wyganiają go do Ukrainy, żeby jadł ukraiński chleb, a nie polski. No i w różny sposób przezywali go. Pani dyrektor chciała mu to wyjaśnić, powiedziała, że mieszka w Polsce, polski chleb je, więc jest Polakiem. A on się oburzył i odpowiedział, że chleb je taki, na jaki mama zapracuje, a on nie jest Polakiem, jest Ukraińcem i będzie Ukraińcem.

Następnego dnia dyrektorka wezwała do szkoły matkę, wygłosiła jej mowę, zarzuciła, że wychowała syna na nacjonalistę. Marysia uznała, że skoro w szkole panuje taka atmosfera, to trzeba z niej zabrać dziecko, bo nie będzie życia. Zabraliśmy go więc ze szkoły w Pruszkowie i przenieśliśmy do Komorowa. To niedaleko, tylko kilometr różnicy. W Komorowie zaczęło się to samo. Lecz tam była nauczycielka, wychowawczyni klasy Michała, która okazała się mądrą kobietą i dała sobie radę z tym problemem.

Tam było takie zdarzenie, że napadli na Michała w szatni, on odepchnął jednego i ten chłopiec nadział się na wieszak. Michał bardzo się przestraszył, przybiegł do klasy i mówi: „Proszę pani, stało się coś strasznego, nie chciałem go skrzywdzić, ale atakowali mnie, odepchnąłem jednego i on nadział się na wieszak”. Michał przyszedł i opowiedział o tym, co się wydarzyło, a ten chłopak nie wrócił do klasy, tylko poszedł gdzieś tam na podwórko, wytarł się, krew mu przestała cieknąć, dopiero wtedy wrócił do klasy. Pani zapytała go (gdzieś tak w połowie lekcji przyszedł), gdzie był, co robił, kto mu to zrobił, dlaczego jest skaleczony? Ten chłopiec nie powiedział, że to Michał zrobił. Zareagowała na jego słowa tak: „skoro ktoś cię pokonał, oznacza to, że jest silniejszy”. Tak zaczęła. „Od teraz nie jesteś już najsilniejszy, najmądrzejszy w klasie, od teraz będziesz musiał uważać.” Ona później wezwała jego matkę, wezwała moją Marysię, porozmawiała, na godzinie wychowawczej przeprowadziła specjalny wykład na ten temat, i położyła temu wszystkiemu kres. Michał ukończył szkołę w Komorowie, tak że nie żałowaliśmy decyzji co do przenosin, w Komorowie znalazł sobie przyjaciół, tam wszyscy zrozumieli jego sytuację, inaczej go traktowali. Ale nie chciał nigdzie iść do liceum, tu, w okolicy, tylko do Legnicy. To był jego wybór.

Z innymi wnukami było łatwiej. To dlatego, że ich było dwoje bliźniąt. Największy, najsilniejszy w klasie podskakiwał, ale niewiele mógł zdziałać. Wszyscy mieliśmy podobne sytuacje. Było tak, że przez całe lata nie przyznawaliśmy się do swojego pochodzenia. Teraz już żyjemy trochę inaczej, rozmawiam z ludźmi na różne tematy i nie boję się, jakoś wyrwałam się z tego (strachu), ale przez długi okres, co najmniej do czasu odzyskania przez Ukrainę niepodległości, nie przyznawaliśmy się (do swojej narodowości) w ogóle.

W Pruszkowie znaleźliśmy się dzięki siostrze Wasyla (Wasyl Małecki – mąż ankietowanej), mieszka w Grodzisku Mazowieckim. Mieszkała sama, stale namawiała nas: „Przejeżdżajcie, przyjeżdżajcie...”. Chciała, żebyśmy gdzieś niedaleko kupili dom, żebyśmy byli bliżej po prostu, żeby nie była sama, żeby być bliżej rodziny. Proszę zrozumieć, w jakiej sytuacji my wtedy byliśmy: zabrali nam nie tylko majątek, ale na dodatek wykorzenili ze wszystkiego. Z naszej kultury, której nie mamy do tej pory. Z rodziny, przecież moja rodzina jest porozrzucana po całym świecie, na przykład do Ukrainy wywieziona, po Polsce rozrzucona, tak naprawdę to my się nie znamy, bo jeśli nawet kiedyś spotkaliśmy się, to co to jest? To za mało dla bliskich relacji, prawda? A kiedyś mieszkaliśmy razem, oni przychodzili do nas, my do nich, na święta czy ot tak po prostu… A tutaj do kogo pójdę? Słyszę, na przykład, że gdzieś tam mieszka rodzina Gyżów w Ukrainie, ale ja ich w ogóle nie znam, tych moich wujków. Wiem, że był Gyża Orest, Michał, trzeciego nawet imienia nie pamiętam… Kontaktu z nami nie utrzymywali, nie wiedzieliśmy nawet, gdzie mieszkają, ale wiedziałam, że są. To byli niezwykli ludzie, patrioci. Ale nic więcej o nich nie wiem.

5. Kiedy i gdzie zaczęliście Państwo uczęszczać do cerkwi?:

Po raz pierwszy na swojej Służbie Bożej byłam w kościele św. Jacka w Legnicy. Nie pamiętam, kto tam wtedy odprawiał po naszemu. To trwało bardzo krótko, bo były z tym problemy. Polacy zamykali kościół dla naszych wiernych. Po prostu nie dopuszczali, nie wiem kto konkretnie za tym stał: polscy księża czy parafianie, ale tak było jak było, kościół zamykali. Zdarzało się, że kiedy miała być nasza Służba Boża i w tym czasie zaplanowano czyjś ślub – ludzie przychodzili i widzieli zamknięte drzwi, wracali bez niczego, bez ślubu. Dlatego zrezygnowaliśmy, dlatego z Wasylem wzięliśmy ślub w obrządku polskim. Nie chcieliśmy przyjechać, żeby zobaczyć zamknięte drzwi świątyni.

Kiedy przenieśliśmy się do Pruszkowa, nie wiedzieliśmy, że jest cerkiew (greckokatolicka) na (ulicy) Miodowej, dlatego najpierw jeździliśmy do cerkwi na Pragę, do prawosławnej. Potem dowiedzieliśmy się, że jest cerkiew na Miodowej, i zaczęliśmy chodzić tam. W tym czasie nastąpiła jakaś taka stabilizacja, nasze życie zaczęło iść w prawidłowym kierunku. Do Pruszkowa przyjechaliśmy bodajże w 1962 roku. To znaczy dom kupiliśmy w 1960 roku, jednak początkowo tylko tam bywaliśmy, a już na stałe... – to musiał chyba być 1962 rok.

Do cerkwi (w dzieciństwie) nie przypominam sobie, żebym nie lubiła chodzić. Później nam tego brakowało. Do kościoła, w zasadzie, chodziliśmy rzadko. Dopiero jak przenieśliśmy się do Pruszkowa chodziliśmy co niedzielę do naszej cerkwi. A teraz znowu rzadziej… Jest jak jest. Nie zawsze zdrowie pozwala…

6. Jakie są losy Państwa dzieci i rodzeństwa?:

Z mężem zapoznaliśmy się w Legnicy. Ślub był w Prochowicach, koło mnie tam… Później przenieśliśmy się do Pruszkowa. Po ślubie zamieszkaliśmy razem, Wasylko miał mieszkanie w Legnicy. Nie byliśmy tam sami, była siostra Wasylka z mężem, synem, ojciec, później siostra się wyprowadziła, a my zostaliśmy z ojcem.

7. Czy Pana/Pani dzieci znają język ukraiński?: Tak.
7.1. Jeżeli TAK - to gdzie się nauczyły?:

Urodziły się nam dwie dziewczynki: Dorota i Maria. Mieszkają w Polsce, jedna tu, koło mnie, w Pruszkowie, a druga w Milejowicach, koło Radomia. Język ukraiński znają. W domu się nauczyły.

Córka (Dorota) kultywuje wszystkie nasze tradycje. Jak przyjdą święta, to ona, druga córka zresztą też, maluje pisanki, kraszanki, wszystko. Czy Boże Narodzenie. Zgodnie ze wszystkimi tradycjami do wszystkiego się przygotowuje. Kiedyś moja mama robiła, ja to im przekazałam i one też dotrzymują się naszych tradycji, naszej kultury.

7.2. Jeżeli NIE - to dlaczego?: -----------
8. Czy Pana/Pani wnuki znają język ukraiński?: Tak.
8.1. Jeżeli TAK - to gdzie się nauczyły?:

Mam troje wnuków, wnuczkę, dwie prawnuczki, jednego prawnuka. Darusia cudownie rozmawia, wnuki też, cała trójka (ukończyli liceum ukraińskie: Michał w Legnicy, a Stefan i Hryńko (Grześ) w Przemyślu). Prawnuczka rozumie chyba na 50%. Ma około 11 lat, wszystko przed nią.

8.2. Jeżeli NIE - to dlaczego?: ----------
9. Czy posiadacie Państwo zdjęcia nowego miejsca?: Nie.
E. KONTAKTY Z UPA
1.1. Czy we wsi były kryjówki UPA?: Nie wiem.
1.2. Czy we wsi były kryjówki UPA (opis rozszerzony):?

Tak w ogóle, to niczego nie słyszałam o UPA w naszej wsi. Prawdopodobnie nikogo nie było. Docierały pogłoski, że gdzieś tam chłopcy przychodzą i ludzie pomagają, ale żeby coś takiego było w Łosiu - nie słyszałam.

2. Jaki jest Pani/Pana stosunek do UPA?: Pozytywny.
3.1 Miałem kontakt z UPA: Nie.
3.2 Byłem członkiem UPA: Nie.
3.3 Pomagałem/wspierałem UPA (dobrowolnie): Nie.
3.4 Ktoś z mojej rodziny był członkiem UPA:

Nie mogę zaprzeczyć. Myślę, że ci z Ukrainy, z którymi właściwie nie utrzymywaliśmy kontaktu, być może, iż byli w UPA. To byli wujkowie po mamie, z naszej wsi. Myślę, że mogli współpracować, bo zdarzały się czasem dyskusje, ale to była wielka tajemnica, w mojej obecności tych tematów nie poruszano.

4. Czy był Pan/Pani w posiadaniu broni przed przesiedleniem?: Nie.
5. Czy był Pan/Pani więziony?: Nie.
F. INNE ZAGADNIENIA
1. Zwyczaje z rodzinnych stron i życie kulturalne:

To co znam z opowieści, co pamiętam, to na przykład… Na Boże Narodzenie dom był usłany sianem. Na stole siano, obrus… Obrus biały, nakryty… Było jakoś tak swojsko, to siano miało taki zapach… Przygotowywania do świąt były bardzo wymowne. Dużo ludzi do nas przychodziło, przychodziła rodzina, śpiewali kolędy, to zapamiętałam… Często mieliśmy gości w domu. Oprócz tego chodziliśmy kolędować. To też jest coś, czego nam tu brakuje, nie mamy tego.

Siano było też pod stołem, nie pamiętam czy na nim spałam. Ale pamiętam taką sytuację, kiedy mój tata miał gości i oni palili papierosy. I ktoś rzucił jednego… Skoczyłam, chwyciłam, schowałam się za łóżkiem i paliłam. Nie wiedzieli gdzie jestem! Wtedy dziećmi nie za bardzo się interesowali. Aż kiedy zaczęłam się mocno dusić dymem, dopiero wtedy mnie znaleźli. Dobrze to pamiętam, że tak zrobiłam! To był mój pierwszy papieros. A co! Jak im smakuje, czemu mi nie dają?

2. Czy odwiedzali Państwo rodzinne strony?:

Początkowo, o czym nie mówiliśmy, był zakaz powracania w rodzinne strony. Jak to po polsku było powiedziane: „kula w łeb” jeśli ktoś znów pojawi się w swoich stronach. Zabraniali tam jechać. Pojechałam po raz pierwszy, gdy miałam już dzieci: Dorotkę na rękach, ona wtedy miała pewnie 2-2,5 roku, a Marysia 4. To wtedy po raz pierwszy byłam tam. Mogło to być w 1963 lub 1964 roku. Co czułam? Z jednej strony, bardzo się cieszyłam, że jadę w swoje strony, bardzo chciałam zobaczyć nasz dom. Zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam.

Jak przyjechałam do Łosia, trochę się zdziwiłam: mój dom był biedniutki. Ale wszystko jedno, był nasz, rodzinny, później rozebrali go. Jednak wtedy jeszcze stał i mieszkała w nim pewna samotna kobieta. Nie wiem, czy warto opowiadać o tym… Wiadomo, na głównym rynku (łosianie nazywali go „szlabant”) było dużo łosianów. Dokładnie wiedzieli kto przyjechał. Jednak nikt nie podszedł, nikt nie zaprosił. Popatrzyliśmy na nich, oni na nas, poszliśmy, rzecz jasna, na cmentarz, ale oprócz tego zaszłam do ciotki. Przyjęła mnie bardzo chłodno, ja z dziećmi, jedną na rękach trzymam, drugą za rękę, stoję z tymi dziećmi przy wejściu, mówię: „dzień dobry, ciociu!”. Odpowiada: „dzień dobry!”, siedzi w krześle, z kosturem... Mówi: „to ty?”. Odpowiadam: „to ja”. „Przyjechałaś…” „No, - mówię, tak, przyjechałam, chciałam popatrzeć na rodzinną wioskę, odwiedzić rodzinę”. Rozmowa w żaden sposób się nie kleiła, nie zaprosiła mnie do środka. Nic, absolutnie. Wymieniłyśmy się kilkoma słowami, popatrzyłam na nią, zrozumiałam, że jest jak jest, powiedziałam: „to ja już pójdę, do widzenia…”. Nawet nie przywitałyśmy się jakoś cieplej, tylko na odległość „dzień dobry”. Więcej do niej nie poszłam. To ciocia z dalszej rodziny, ona tam została. Tak mnie przyjęła, myślę, że głównie wynikało to z jej charakteru, ona ogólnie była chłodna. Później, z jej dziećmi, utrzymywałam kontakt, mieliśmy bardzo ciepłe, przyjazne relacje. Ale wtedy… Było jak było. Warto jednak pamiętać, że oficjalnie był zakaz powracania. „Kula w łeb.” Ludzie między sobą o tym mówili i jak ktoś tam się pokazywał, to zatrzymywali. Dlatego, myślę, ludzie bali się nawiązywać z nami kontakty. Byliśmy, jak by to powiedzieć… zadżumieni. Dlatego oni nie chcieli mieć z nami niczego wspólnego.

Cmentarz w Łosiu jest czynny. Na zdjęciach mam grób babci (mamy ojca), mogę pokazać, jednak już nie stnieje, ktoś rozebrał nagrobek. Bardzo ładny pomnik był, ktoś go rozwalił. Zniknął, nie ma go. W tym miejscu jest nowa mogiła, świeża, a przecież można było gdzie indziej znaleźć miejsce. To bolesna sprawa. Myślę, że to trochę wina księdza, że on tam niczego nie zabrania. Gdy chciałam dla siebie coś tam zrobić, to on: „chce pani – proszę bardzo, nie – to nie”. Każdy robi co chce, nie ma w tej kwestii żadnego porządku.

W Łosiu była i do dziś stoi cerkiew. Przez cały okres po akcji „Wisła” odprawiali tam polscy duchowni, ale od pewnego czasu odprawia tam nasz (ksiądz), Polacy modlą się w kościele, który zbudowali na moim placu.

3. Dlaczego nie wyjechali na Ukrainę?:

Ludzie nie chcieli jechać do Ukrainy. Proszę sobie wyobrazić moją mamę. Ona pojechałaby do Ukrainy nie wiedząc, gdzie jest ojciec? No chociażby ze względu na ojca nie chciała.

Z Łosia dużo osób pojechało do Ukrainy. Na przykład, dwie siostry Wasyla, a jeśli chodzi o moją rodzinę, to pojechał wujek Stefan, ciocia Gienia, ciocia Maryna, to już troje… I babcia, babcia również była w Ukrainie, Anna Gyża. Z czasem, jak już pozwalali, to babcia wróciła, tutaj była trochę u nas, następnie u ciotki Stefy Gal, w Kaliszu była (ona tam mieszka, zmarła, już nie żyje). Czy oni chcieli jechać do Ukrainy? Oczywiście, że nie. Kto chciał dom porzucać? Nam udało się zostać, bo jakoś mamy nie ruszali, ale jeśli chodzi o innych, na przykład o mojego Wasyla, to oni parę razy byli w Gorlicach (w punkcie zbiorczym, gdzie zbierano ludzi, przeznaczonych do wyjazdu na wschód). Niektórzy uciekali. Na przykład, jeśli chodzi o wujka Piotra, to jego wywozili razem z ciocią Maryną (z babcią moją) i udało mu się uciec z transportu. A jak przyszła akcja "Wisła", to wywieziono go po raz kolejny, tym razem na zachód (Polski).

4. Co w życiu było najważniejsze?:

Przed wojną w Łosiu najważniejsza dla ludzi była, oczywiście, cerkiew. Mieszkańcy trochę się organizowali, było jakieś życie kulturalne.

W życiu najważniejsza jest prawda, tak uważam. Moja mama zawsze powtarzała: żyj tak, by nikt przez ciebie nie płakał. To jest właśnie w życiu najważniejsze.

5. Dlaczego Was przesiedlili?:

Wydaje mi się, że akcja "Wisła" była po to, żeby nas spolonizować. Przecież nas nie osiedlali w jednej wsi więcej, niż po 3-4 rodziny. Wyjątkiem są Mazury, gdzie jest więcej naszych ludzi, a tak wszędzie rodziny są porozrzucane. Ogółem, Ukraińców rozproszyli po całym kraju. Na przykład mam rodzinę w Łodzi, Furtaki, z którymi w ogóle nie utrzymuję kontaktu. Jest rodzina w Kaliszu, już nie żyją… Ale jest jeszcze wujek w Międzyrzeczu, tak, wiem, że tam jest wujek, ale nie mamy jak jeździć do niego, to nie jest takie proste! Chodziło wyłącznie o spolonizowanie nas. Zresztą, ten proces trwa do dziś.

Dopiero z czasem się okaże, czy akcja „Wisła” się powiodła. Myśleli, że już spolonizowaliśmy się, kiedyś ktoś dał nam to nawet odczuć, powiedział, tu w naszym domu powiedział: «Myśleliśmy, że wy już dawno się spolonizowaliście. A wy dalej utrzymujecie swoją kulturę». Ten ktoś był bardzo zaskoczony.

Wykorzenili nas ze wszystkiego, z kultury, z majątku, z rodziny, bo ja nie znam swojej rodzinny, bo tak porozrzucana po całej Polsce, że po prostu do tej pory nie zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, zapoznać się jak należy. Bo to się nie da do wszystkich wszędzie jeździć. To przykre. Po prostu nie mogę na ten temat mówić, gubię myśli. Tak mnie męczy ten temat, że później nie wiem, co powinnam mówić. To straszne. Straszne poczucie krzywdy.

Skąd u Polaków wzięła się nietolerancja? Uważam, że to siedzi w nich w środku, to cecha charakteru tego narodu. No choćby Litwa teraz. Czy my mamy lepiej, niż Polacy na Litwie? Ale tu wszyscy siedzą cicho. A polskiej mniejszości dawaj wszystko, bo oni tak chcą, nie chcą zadowalić się tym, co mają wszyscy inni na Litwie, chcą więcej. To jest właśnie to samo. Mówi do mnie sąsiadka, pyta, dlaczego jeżdżę do cerkwi do Warszawy, poszłabym do nich, do kaplicy, 100 metrów i nie jeździłabym, bo to pieniądze, i czas, i wszystko. Ale przecież to nie jest to samo!

Sąsiedzi i tak wiedzieli (kim jesteśmy). Kiedy kupowaliśmy dom (w Pruszkowie), to oni wiedzieli, kto chce kupić, dlatego nie chcieli tego domu sprzedać. Oni najpierw wyniuchali kim jesteśmy. Sąsiedzi wiedzieli, ale ci, którzy nie nabyli jeszcze takiej wiedzy (ci tu obok, co się wprowadzili, nowi), to między nami wszystko było w porządku, a teraz – tylko oficjalne stosunki. Ot „dzień dobry” przez płot i tyle. Nie wszystko takie proste, do dziś (w Polsce) nie warto ujawniać swoich korzeni.

Myślę, że jest tak dlatego, iż Polakom trudno zaakceptować inną kulturę, inny sposób zachowania, wszystko to pachnie jednym wielkim nacjonalizmem. I pewnie egoizmem. Bo jak inaczej to wytłumaczyć? Nawet jeśli popatrzeć na Polaków za granicą, na Litwie na przykład. Oni mają tam 147 polskich szkół, a u nas, w Polsce, ile jest? W ogóle nie biorą nas pod uwagę, nawet nie zwracają się do nas. Teraz wybory będą, ani premier, ani prezydent, nikt nie powie "obywatele", tylko "Polacy". Tak, jak gdyby mniejszości narodowych w Polsce nie było. A oprócz Ukraińców są jeszcze inni, prawda? Dlatego warto byłoby zwracać się „obywatele, obywatelki”.

Polska mogłaby dać rekompensatę za odebrane nam dobra. Akcja „Wisła” była, wszystkich klimkówczan wypędzili, a ich domy oddali Polakom. A później, gdy zalewali Klimkówkę (budowano zbiornik zaporowy), to ci Polacy, gdy zostawiali swoje domy, dostali kupę pieniędzy. Jak tak można! Przecież to nie do nich należało. No jak to wytłumaczyć? To bardzo ważna sprawa.

Obraz Ukraińca skalano. Na każde święta pokazywali film «Ogniomistrz Kaleń». Tak było, przecież wie pan, że tak było. Nasycili Polaków obrazem okropnego Ukraińca z czarnym podniebieniem i później tak na nas patrzyli! Do dziś tak jest.

G. UWAGI
1. Dodatkowe informacje:

Pani Stefania opowiada o reakcji Polaków na jej mieszkanie, w którym znajduje się bardzo wiele symboli ukraińskich


Przyszła sąsiadka, obróciła głowę, spojrzała, nie mogła usiedzieć. Tu kozak, tam znów coś nie tak… Tak się kręciła, wierciła, trudno jej było usiedzieć. Oni niezbyt lubią... A ja bez wahania, ponastawiałam swoich symboli...

Pani Stefania opowiada o historii ukraińskiej flagi, która znajduje się w jej domu


Na V rocznicę niepodległości Ukrainy byliśmy w Kijowie. Mój wnuk, Hrynio (Grzesio) z zazdrością spoglądał na ludzi z ukraińskimi flagami. Oni mają, a on nie ma! Nie można było nigdzie kupić. Aż tu nagle patrzę, podszedł do grupy młodzieży, która szła z flagami i się pyta: „Skąd macie te flagi, bo chcę sobie kupić?”, a oni się zainteresowali, pytają: miejscowy czy przyjezdny. „Jestem Ukraińcem z Polski!” – mówi. A oni do niego: „Jeśli jesteś Ukraińcem, i na dodatek z Polski, to zrobimy ci prezent!”. I w ten sposób dostał tę flagę. Przez cały rok potem wisiała w bursie w Przemyślu, gdzie mieszkał z bratem, bo oni tam obaj chodzili do liceum. Przez tę flagę był duży kłopot, kierownik internatu się buntował, że ta flaga wisi na ścianie, kazał zdjąć, Hrynio ze Stefankiem się uparli, powiedzieli: „Jeśli pan swoją zdejmie, to i my zdejmiemy”. Później wtrącił się dyrektor szkoły i flaga została, tak jak dzieci chciały. Ta była „Szaszkiewycziwka”. A Michał kończył szkołę w Legnicy. W „Szaszkiewycziwci” nie zezwalali wieszać flagi, ponieważ uczyli się tam nie tylko Ukraińcy, szkoła była mieszana.

Przetłumaczyła z ukraińskiego i opracowała Katia Bedryczuk na podstawie nagrania Romana Kryka



 
do góry ↑
[ankieta w j.polskim] [ankieta українська] [ankieta english]
[fotografie do ankiety] [pliki do ankiety]
Ankieta українська
A. ОСНОВНІ ДАНІ
Б. ВІДОМОСТІ ПРО РОДИНУ І МІСЦЕВІСТЬ
В. ПЕРЕСЕЛЕННЯ
Г. НОВЕ МІСЦЕ
Д. КОНТАКТИ З УПA
Е. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
Є. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
 
A. ОСНОВНІ ДАНІ
1. Дата анкетування: 03.10.2011 2. Номер анкети: 0235
3. Прізвище, ім’я, по-батькові: Малецька Стефанія, з дому Паранич

Прушкув
Polska – Польща
4. Дата народження: 12.04.1940 5. Місце народження: Лосє, повіт Горлиці.
Б. ВІДОМОСТІ ПРО РОДИНУ І МІСЦЕВІСТЬ
1.1. Місце проживання до переселення: Виселяли в 1947 з Лосього.
1.2. Місце проживання до переселення: Виселяли в 1947 з Лосього.
2. Вік на момент переселення: 7 років. 3. Віросповідання: Греко-католицьке.
4. Кількість людей в родині на момент переселення:


Мама Зеновія Паранич, брати Миколай і Стефан, також я, Стефанія Паранич. Батька на той час не було вдома. Його арештували раніше, початково мабуть сидів в тюрмі в Ряшеві (ми цього достеменно не знали), а потім був в таборі в Явожні.

Батька взяли не дослівно з дому, десь на подвір’ї був. То був мабуть 1946 рік. Повернувся лише в 1948, в січні, на Новий Рік. Тривалий час мама не знала, де є, де перебуває, старалася, але ніяк не можна було цього довідатися. Не мав вироку, без засудження його тримали, був невинний. Пізніше адвокат вже сказав нам, що ймовірно батько в Явожні, і мама їздила до Явожна, возила пачки, але ніколи жодної пачки не прийняли, вона поверталася з цим всім назад додому.

Проте, одного разу, коли мама знову туди поїхала, через браму побачила, що в’язні возять там різні речі, пісок чи що там, щось там будували, чи як… Вона дивилася на тих в’язнів і пізнала між ними батька. Розплакалася і почала кричати: «Миколай, Миколай!» і батько попрямував до брами, ну звісно, його не допустили. Але після цього перший раз прийняли від неї пачку.

У січні 1948 року прийшло письмо від адвоката, що він і надалі не знає де є батько, що Паранич Миколай невідомо де перебуває, але все на добрій дорозі і незабаром він всього довідається. Коли прийшло це письмо - батько був вже вдома. Прошу собі уявити тільки! Адвокат витягнув від мами всі гроші!

Батько сидів невинно, на підтвердження я вам дала документ, посвідчення (дивись скани в додатку до анкети-К.Б.), бо я просила, щоб прокуратура в Катовицях мені це написала: за що сидів і так дальше. Маєте там посвідку, що не доведено нічого – сидів невинно.

Щодо формальної причини, йому приписували те, що мав зброю, що був в УПА. Прокуратура в Катовицях - вони мені написали в письмі, неначе хтось просто настукав, що батько має зброю. І на тій підставі його арештували – так вони виправдовуються. Але я не знаю, чи то так дійсно було... Могло так бути. Проте, в той час, не тільки батька забрали, багато мужчин позабирали з села. Так що то не обов’язково так мусить бути, як вони мені написали.

Загалом батько сидів майже 2,5 року (зі сканів документів випливає, що він був арештований 31січня 1946 року, а відпущений на волю 30 грудня 1947 року – К.Б.). Заарештували під приводом того, що мав зброю і був в УПА. Але він не був. І зброї також не мав. Згодом мені вдалося це спростувати. Прокуратура в Катовицях надіслала мені документ, де стверджено, що не був. Вони це провірили і ствердили, дефінітивно. Але тоді його тримали саме за це. А яка насправді була причина? Думаю, що кожен привід був тоді добрий. Такі були часи, сказали, що в тебе зброя і затримували. Пройшов Явожно – страшне пекло. Те, що батько розказував, як повернувся, то вже направду, важко було слухати…

Як я казала, батько повернувся додому на Новий Рік 1948 року. Нас не було вдома. Приходимо і бачимо, що якийсь дідо на сходах сидить. Мама каже: «дивись, якийсь дідо!» Я мовчу. І знаєте, я була наймолодша, але саме я батька пізнала першою. «Це тато!» І ми підбігли.

Тато виглядав страшно... Раніше він був тугим мужчиною, схожим на мого чоловіка Стефана. І ось я його тоді побачила знищеним, змарнованим, хворим… Він не годився ні до чого, тривалий час з ним не можна було навіть розмовляти, нічого. Перш, ніж він повернувся до як такої психічної рівноваги - минули роки. Через певний час далися взнаки інші наслідки Явожна: почав хворіти; ще пізніше, вже перед смертю, 6 років лежав паралізований. В 1970 році помер. А між тим весь час лікувався. Він був добрим господарем, організатором, ну, але не з усім міг справитися. Відібрали йому здоров’я на все життя.

Мама пережила батька, померла 1988 року. 18 років жила довше. Батька ми поховали в Лігниці. Всі там поховані: і мама, і брати також, всіх в Лігниці поховали. Брат Миколай помер в Лігниці, а брат Стефан в шпиталі в Варті. То особлива, болюча справа, воліла б не говорити…

Так як батькові після Явожна, так само братові (Миколаєві – К.Б.) після служби у війську ніколи не повернулося здоров’я. Помер молодим. В 60 років помирати, то направду молодо. Батько також мав 60 років. Ніхто ніколи не казав і не пояснив, чому брата забрали до дисциплінарного батальйону. Я переконана, що його забрали за національність, за само лиш (українське-К.Б.) походження.

Найгірше в цьому всьому те, що не було казарми, таких нормальних будинків, тільки всі вояки мешкали в шатрах. Я була з батьком у нього раз, бачила, як це шатро виглядало. Бувало так, що коли приходила зима, то хлопці з інших шатр сходилися до одного, з’єднували ліжка (в кожному шатрі було по два) і лягали гуртом. Так грілися. Але як вартовник зауважив, то пізніше карали, і ще гірше було.


5. Скільки осіб лишилося: 0
6. Скільки осіб переселено: 4
7. Скільки осіб пропало безвісти: 0
8. Скільки осіб іншої національності жило в селі: Точно не скажу, проте були цигани, було багато євреїв. Багато небагато, скількись родин було. І були також поляки. 9. Стан відносин з ними: Було все в порядку. Були наші свята – святкували. Вони шанували наші свята, а ми їхні. Так що навіть запрошували одне одного до себе. Було все в порядку, не було якихось таких конфліктних ситуацій.
10. Опишіть залишений Вами маєток:

У нас в Лосю стодола (нова) стояла окремо, все там було окремо: з одної сторони хата, з другої – подвір’я, була стодола і стайня. Одразу після акції «Вісла» польський священик нашу стодолу переніс на свою територію, бо він зайняв по сусідці хату (хата сусідки була ліпша). В Лосю ми жили з того, що з поля зібрали.

Мій батько знав, що буде. Отже, хотів якось зберегти маєток. Багато речей позаносив до знайомих, до Горлиць до такого вчителя... Цей вчитель віддав все. А всі інші – нічого не віддали. Віялка, молотилка була, був керат. Як на тамті часи батько мав все, що треба до провадження господарства. Нічого не повернули нам. Так само меблі. Також не повернули. Ну, знаєте, все не повіддавав, передав те що було більш вартісне просто.

Хата наша була стара, стодола була нова і обора. А нову хату планували побудувати, але, на жаль, не побудували – наступила акція «Вісла». Поля ми мали понад 10 гектарів. Лісу не було багато, лісу було десь гектар-півтора, більше не було. Але всього разом десь понад 10 гектарів.

В. ПЕРЕСЕЛЕННЯ
1. Коли Вас вивезли? 1947 рік. 2. Коли Вас привезли? Три тижні їхали, може більше, той поїзд весь час стояв...
3.1. Маршрут переїзду: Лосє – Горлиці – потяг – Лігниця – пішки – Роґово
3.2. Маршрут переїзду:

Я не пам’ятаю, хто сказав, що треба пакувати речі. Пам’ятаю лишень, що я не розуміла цього крику, плачу, загальної метушні, корови ричали, коні собі, і вівці також, бо все це громадилося перед нашою хатою майже, адже їхати треба було всім. Людей з усього села громадили на площі, яку ми називали «шлябан». Я того всього не розуміла, трималася маминої спідниці. Мама мусила завантажувати на віз, а я це ускладнювала. Трохи їй помагали брати. З нами був також переселений вуйко Петро Ґижа, мамин брат. І коли мама завантажувала на віз, поверталась по наступні речі до хати, то ті речі з воза зникали. Це було ще в Лосю, на місці! Поляки з Ропи обкрадали нас. Тому ми не багато привезли.

Все то було страшне... Я не знаю, за кого вони нас мали. Не рахувалися з нами. Був такий момент, коли я страшенно ридала. Мама не могла мене заспокоїти! Зрештою, вона не мала часу на те, щоб мене заспокоювати. Я ридала до тої міри, що воякові це не сподобалося. І він просто вдарив мене прикладом карабіна. «Будеш тихо!», сказав (чи якось подібно), і ще щось додав, вже не пам’ятаю. Я стала ридати ще голосніше. Звісно, йому не вдалося таким чином мене втихомирити.

Ну а далі всіх нас згромадили в Горлицях, ми там кілька днів в тих Горлицях – і під дощем і без дощу… Пізніше дуже довго їхали. Мені особливо запам’яталися ситуації, коли машиніст затримував поїзд і всі тоді вибігали. Він ставав там, де були копиці сіна, люди вибігали і вносили то сіно до вагонів, щоб накормити худобу. І також під рампою ставав, щоб воду для худоби можна було взяти.

Так що ми їхали-їхали і в кінці, за три тижні, чи довше, чи навіть місяць то було… Той поїзд весь час стояв, трохи їхав, десь там вагалися, чи ми висідаємо, чи ще ні – отаке було. І в кінці довезли нас до Лігниці, то була вже кінцева станція, ми там вийшли.

В Лігниці вивантажили нас з вагонів і далі ми йшли пішки за возом 26 кілометрів до Роґова. Мене на віз поставили, бо я була найменша, а мама і брати йшли пішки, тому що кінь був дуже слабий, в таких умовах як нас везли не могло бути інакше, тому коня довелося щадити. Я їхала, а всі інші йшли.

Коли ми приїхали на захід, я ні одного слова по-польськи не знала. Мусила навчитися.

4. Чи Ви знали куди їдете?

Ми не знали, в якому напрямку нас везуть. Ми не мали зеленого поняття. Везли, нічого не говорили. Я чула, як мама говорила, що хтось сказав таке: «Wysypiemy was do morza i potopimy» (Висиплемо вас до моря і потопимо). Таке було…

Пізніше в Лігниці дали наказ виходити і все. Потім хтось там підійшов, сказав мамі куди має йти і стільки.

5. Чи хто-небудь з Вашої родини повернувся в рідні сторони?

Моя пришивана тітка Стефанія Ґаль відкупила хату моєї братової в Лосю. Таким чином повернулась у рідні сторони. Ніхто не повернувся з тих, хто були зі мною під час виселення. Мої діти вже 15 чи більше років мають хату, яку купили біля Кункової, в Ліщинах, Дорота дуже любить їздити туди, і хлопці дуже люблять, я також раніше їздила, тепер, останнім часом якось з огляду на здоров’я ніде не рушаюсь з хати. Те що дочка це купила, мене дуже тішить.

6.1. Речі які Ви привезли з собою (Релігійні)?:

Ікони мама зняла зі стіни, поклала на віз, але нам їх забрали. Не привезли ми того на захід. Сусіди забрали, чи військові – того не знаю.

6.2. Речі які Ви привезли з собою (Побутового вжитку)?:

Передовсім взяли таке, щоб було в чім варити, якийсь посуд. Все те, що змогли позбирати скоренько - те й взяли. Щоб було під чим спати: перини, подушки, одяг.

6.3. Речі які Ви привезли з собою (Речі особисті)?: Нічого.
6.4. Речі які Ви привезли з собою (Документи)?:

Правду кажучи, особисто я жодних документів не мала. Частина документів опинилася у мого брата. І те, що я нині у себе маю, це те, що мені братова передала. Яка доля інших документів – не знаю. Чи мама перевезла, чи залишила – не знаю.

6.5. Речі які Ви привезли з собою (Інші)?:

Ми мали свій віз, коня, три корови, вівці, козу, трохи курей. Треба розуміти, що не все ми змогли забрати, решта все залишилося (опис перевезеного родиною п. Стефанії майна, підготовлений польськими чиновниками після операції «Вісла», дивись в сканах документів-К.Б.).

7. Які з них збереглися?

Зберігся акт про надання батькам господарства, який нам дали після акції «Вісла» (дивись скани в додатку до анкети-К.Б.).

Маю таку скриню стареньку, котру я передала Дороті до Ліщин, вона є з 1887 року, коли моя баба ще курсувала між Лосями і Америкою. Скриня з розряду таких, які на шнурах ззаду на диліжансах чіпляли, знаєте... Вона має шкіряні і ковані елементи. Цю скриню має тепер Дорота. Є і інша, така звичайна, наша, дерев’яна. Вона теж там, в Ліщинах.

8. Чи могли б Ви передати їх (повністю або частково) для музею? Копії світлин і документів.
9. Чи заховали Ви які-небудь предмети в місті звідки Вас вивезли? Батько закопав, але брат потім не зміг знайти це місце. Це були якісь коштовності, вироби з золота.
Г. НОВЕ МІСЦЕ
1. Куди Вас переселили?

В Роґові солтис вказав, де саме маємо затриматися. Там не було жодної хати, нічого не було, була тільки воронка по бомбі, кікути (залишки) стін виставали по чотирьох сторонах, і так ми там жили близько півтора місяця. Не було ні даху, нічого, і ми там жили. Під голим небом ми жили. Солтис сказав: «Тут маєте собі приготувати і тут маєте перебувати».

2. Які умови Вам надали?

Мені зробили «дах» на возі. Я на возі спала. Захворіла на скарлатину, дуже довго хворіла, мене не лікували, ну бо як… Ну і пізніше так сталося, що було погано зі мною, але Бог допоміг і якось одужала. А мама день в день кілька разів ходила, просилася, плакала, ну і отримала щось трохи кращого: був дах, але не було вікон, не було дверей, в одному приміщенні не було підлоги, не було на чім готувати, все було розвалене. Але вже було де сховатися, хоч від вітру. То було також в Роґові. І там ми перебували певний час.

Врешті ми перенеслися ще до іншого будинку, кращого, але... щоб дістати цю хату, мама віддала солтису корову, дві вівці, ще там щось… І тоді ми вже туди переїхали і там залишилися.

В Роґові нам дали землю. Трохи менше, ніж ми мали в Лосю.

Той третій дім в Роґові (який дістався нам фактично за хабаря) ми мали до 1970 чи 1971 року. Як тільки батько помер, я маму взяла до себе (в той час ми жили вже тут, в Прушкові). Так що мама цю господарку переказала в державну казну. До 1988 року мама була в мене і тут померла.

3. Яку картину Ви побачили на новому місці?

Всередині будинку, який нам дали в Роґові, взагалі нічого не було. В купленій нами третій хаті, також нічого не було. Дуже слабенька хата, була там одна кімнатка, кухня, коридор і одразу за тим коридором стайня, все під одним дахом, так що запах йшов до хати. Пізніше батько перегородив, щоб запах до хати не йшов, але то мало допомогло.

4. Чи зазнавали ви утисків на новому місці?

Звісно, що так. Весь час переслідували, батька постійно переслідували, як повернувся. Старші оберігали мене від всіх поганих новин, не все мені говорили. Але дещо я сама бачила. Після Явожна батькові не дали спокою. Не знаю, що від нього хотіли ще. Викликали на УБ (Управління Безпеки, pol. UB-К.Б.), їздив. Батько мені про це не розказував, що там діялося. Просто… вони мене берегли.

В Роґові опинилися чотири наші родини: родина Хрущ, Ропицький, Одимирек. А далі було так. Солтис на сільському зібранні оголосив, що тих людей, яких привезли, можна брати до роботи, платити їм не треба, нічого не треба, їх просто можна брати хто скільки потребує. Послухали і так робили. На зборах були не тільки поляки, але також ми, наші люди, всіх солтис покликав. Ну і я ходила з мамою, звичайно, мама мене не залишала, бо я була мала, тому ми ходили разом.

Був такий пан Тимецький, він взяв маму до кошення збіжжя. Мав таку дуже нетипову косу, німецьку, що як закосив раз, то майже сніп був. Мама страшно там напрацювалась. Він йшов з косою в одну сторону, а як скосив – повертався і знову з того самого боку починав косити. Коли мама пов’язала снопи і поверталася, то, все-одно, не можна було розправити плечі, оскільки мусила збирати колоски. І я також збирала, бо то могла, будучи маленькою. На поле навіть води не принесли. Ми не мали своєї студні, це була проблема, треба було ходити просити у сусідів, знаєте… все було клопотливе.

Іншим разом солтисова нас взяла до буряків. Також буряки ми обробляли. Нічим нас не вгостили, ні води, ні шматочка хліба, нічого… Мама ходила на ці роботи, то нічого іншого вже не могла робити. Та і грошей не було. Працювали ми на поляків: приходили і забирали нас, як невільників нас трактували, буквально. Нічого не платили, нічого не давали. І то тривало мабуть тижнів три, увесь той час мама так ходила. Наших людей було небагато, а поляків було багато. Безперервно по кількох за день приходили: той хоче, і той хоче. Сварилися хто має право взяти, хто першим візьме українців на роботу.

Ну і так сталося, що врешті-решт наші чоловіки збунтувалися. Мій вуйко, вуйко... він був лише на рік старший від мого брата, але також поїхав з тими чоловіками, з паном Хрущем, Одимирком, Ропицьким… Поїхали до Лігниці, то називалося PUR (державна установа з питань репатріації-К.Б.), здається, і там склали скаргу на те, що діється. Приїхали з повіту (району), зібрали людей, ну і тоді пояснили: справді, можна брати на роботу, але треба заплатити. І це за умови, що є бажаючі, а якщо хтось не хоче працювати, то не можна на силу брати. Ну і тоді все заспокоїлося. Але лише з цього питання, тому що на нас постійно нападали: вночі (вікна були забиті дошками) то камінням, палицями били… Я не мала права вийти назовні сама, бо верталася побита. Били, кидали палицями, камінням. За мною кричали «бандеровка!». Все просто: так тоді було.

Як мене «бандеровкою» називали, я не розуміла, що це означає – та де! Я тоді не брала того до уваги, я була ще дитиною… Я не знала, чому вони так на мене говорять. Що означає саме слово я дізналася пізніше, але тодіне знала. Мої сутички з польськими дітьми з часом вщухли, то так тривало зо 2 роки, пізніше затерлося.

В Роґові була школа – тільки 3 класи. До четвертого я ходила вже до Проховиць (7 км). Було дуже важко. Дощ, сніг, мороз, треба було ходити 7 км туди і назад… А, правда, ще перед тим я ходила до школи в Кавицях, то також шмат дороги, може 4 км… А тільки потім до Проховиць. А далі, вже до середньої школи, в Лігниці, навчалася в Технікумі Споживчої Промисловості. В інтернаті жила, то вже було добре, бо давали стипендію. Але так сталося, що не закінчила. Так мене переслідувала полоністка… На жаль. Нічого не поробиш. Мій стиль мислення був не польський і в моїх письмових роботах це було видно. Стиль не був польський, і вона мене постійно валила з тої польської. І я через польську мову покинула навчання. Молодість має свої права…

Мій брат, Паранич Миколай, в 1951 році був покликаний до війська, служив в дисциплінарному батальйоні в Катовицях, в копальні «Вуєк» працював. Розказував, що працювали по 18 годин. А найгірше було те, що не було казарми, вони жили в звичайних шатрах. В кожному шатрі були по два польові ліжка, давали один плед на особу, однострої були дреліхові, на споді лише спортивна сорочка «поло» з коротким рукавом. Це все. І зима, і літо – вони в тих шатрах. І собі уявіть, коли прийшло мінус 30, і вони в тих шатрах! Брат служив в таких умовах 2,5 року, то майже три зими.

Чому його покликали до дисциплінарного батальйону? Напевно тому, що вони до нас всіх ставилися, як до «упівців». Прямо так нам і говорили. Батько був у Явожні, за ніщо взяли! І сина взяли до дисциплінарного батальйону. Там таких хлопців було більше, не тільки мій брат. Без причини. Відібрали йому здоров’я на ціле життя. 2,5 року, майже три зими, спав у шатрі. Добре, що нічого не сталося, що не було якогось провалу породи в тій копальні, повернувся живий, цілий. Але ці зими в цих шатрах! Там ніхто братові не пояснив, чому він опинився в дисциплінарному батальйоні, казали працювати і все, як то у війську. В ті часи вистачало бути українцем, щоб попасти в такі проблеми.

І найгірше, що наші діти… діти може так не відчули, як пізніше внуки. Діти так не відчували, такої дискримінації, як пізніше внуки. Діти в Лігниці. В Лігниці була більша толеранція. А ми купили хату в Прушкові, Михасьо пішов до школи, до третього класу був спокій, а в третьому класі похвалився якомусь хлопцю, що він не є поляком, що він є українцем. Він пишався, він хвалився тим, що він є українець. А той смаркатий малий йому сказав, що якщо ти є українець, то значить, що ми тебе повинні ненавидіти. Ну і як то діти. Набрав собі колегів і давай Михайла бити. Михайло дуже добре вчився (отримав відзнаку взірцевого учня), прийшов до хати побитий, опльований, виваляний в землі, дощ падав, то і в болоті… Такий прийшов змарнований, що на другий день взагалі не хотів іти до школи. Ну бо він був самітний, один в класі, не міг захистити себе, а крім того, то ще був невеличкий.

Так було до класу шостого, напевно. В шостому класі він вже став міцніший і почав боронитися. Побив одного, другого, потім йому треба було йти до пані директор. Пані директор стала на нього кричати, чому він то робить? Він пояснив, що виганяють його на Україну, кажуть щоб їхав на Україну, щоб їв український хліб, не польський. Ну і по-різному прозивали його. Пані директор хотіла йому це пояснити, сказала що він мешкає в Польщі, польський хліб їсть, тому є поляком. А він обурився і сказав, що їсть хліб такий, на який мама напрацює, він не поляк, він є українцем і буде українцем. Директорка покликала маму на наступний день, мамі зробила спеціальну передмову, сказала, що сина виховала націоналістом. Ну і Марійка признала, що якщо є така атмосфера, то треба звідти дитину забрати, бо не буде життя. І забрали ми його зі школи з Прушкова і перенесли до Коморова. То недалеко, тільки кілометр. То все перенеслося до Коморова і учні почали знову те саме. Але там була вчителька, яка була вихователькою його класу, мудра жінка, і вона тому дала раду.

Там був ще такий випадок, напали на нього в шатні (роздягальні), він відіпхнув того колегу, і той хлопець наколовся на гачок вішака. Михайло дуже злякався, прибіг до класу і каже: «Прошу пані, сталося щось страшне, я йому кривди не хотів зробити, мене атакували, - каже, - я відіпхнув, і він наколовся на гачок вішака». Михайло прийшов сказати, а той хлопець не прийшов до класу, тільки пішов десь там на подвір’я, витерся, кров перестала йти, і прийшов до класу. І вчителька його спитала (десь він так прийшов у половині лекції), де ти був, що ти робив, хто тобі то зробив, чому ти є поранений? А той хлопець не сказав, що то Михайло зробив. Вона на те зреагувала: ну то як хтось тебе подолав, значить, що є сильніший. Ось так почала. «То зараз ти не будеш сильніший, наймудріший в класі, муситимеш уважати». Вона пізніше покликала його маму, покликала Марійку, поговорила, на лекції виховній провела спеціальну тему щодо цього, і вона те все закінчила. Пізніше Михайло скінчив цю школу в Коморові, так що ми не жаліли, що ми його перенесли, бо пізніше мав друзів, там всі зрозуміли, якось інакше ставилися до нього. Але він не хотів піти ніде до ліцею тут, тільки до Лігниці. То був його вибір.

З іншими внуками було легше. Тому що вони були вдвох, близнюки. Найбільший, найсильніший в класі підскакував, але не дуже міг щось зробити. Ми всі мали такі ситуації. Так воно було, що довгі роки ми не признавалися до свого походження. Тепер вже ми так живемо, що я говорю на різні теми з людьми і того не боюся, якось вирвалася з того всього, але був довший час, поки Україна не була самостійна, щонайменше до тієї пори ми не признавалися (до своєї національности) взагалі.

В Прушкові ми опинилися завдяки Василевої сестри (Василь Малецький – чоловік анкетованої), вона живе у Ґродзіску Мазовецькому. Вона жила одна, увесь час умовляла нас: «приїжджайте, приїжджайте»… Хотіла щоб ми десь тут недалеко купили дім, щоб ближче жили просто, щоб вона не була сама, щоб ближче родини. Зрозумійте, в якій ситуації ми тоді опинилися: нам не тільки забрали майно, але ще викорінили з усього. З нашої культури, якої ми тут не мали і не маємо дотепер. З родини, адже моя родина по цілому світі розкинена, наприклад на Україну вивезена, по Польщі розтрясена, і так, правду кажучи, ми не знаємось, оскільки якщо навіть колись зустрілися, то що то є! То мало для близькости, правда? А колись ми жили разом, ми приходили до них, вони до нас, на свята чи от так собі… А тут до кого я піду? Я чую, наприклад, що там десь є родина Ґижів на Україні, але я їх взагалі не знаю тих моїх вуйків. Знаю, що був Ґижа Орест, Михайло, третього навіть імени не пам’ятаю… Вони з нами контактів не утримували, ми навіть не знали, де вони живуть, але знаю, що живуть. То були значні люди, патріоти. Але нічого більше про них не знаю.

5. Де і коли ви почали відвідувати церкву?

Перший раз на своїй Службі Божій я була в костелі св. Яцка в Лігниці. Не пам’ятаю, хто там тоді правив по-нашому. Це було дуже коротко, бо то були проблеми. Поляки просто замикали костел для наших вірних. Просто не допускали, я не знаю хто саме за тим стояв: польські священики, чи вірні, але так було як було, костел зачиняли. Траплялося і таке, що коли мала бути наша Служба Божа і на той час заплановано чиєсь вінчання – люди приходили і бачили зачинені двері, люди поверталися без нічого, без вінчання. Тому ми відмовились, тому ми з Васильком брали шлюб в польському обряді. Не хотіли приїхати, а там щоб було зачинено.

Коли ми переїхали до Прушкова, ми не знали, що є церква (греко-католицька) на (вулиці) Медовій, тому початково їздили до церкви на Прагу, до православної. А пізніше довідалися, що є церква на Медовій і почали туди ходити. І то вже тоді наступила якась така стабілізація, що ми вже взяли такий напрям, як належало. До Прушкова ми приїхали, здається, у 1962 році. Тобто ми хату купили у 1960-му, проте початково тільки бували в ній, а так вже на постійно – то мусив бути 1962 рік.

До церкви (в дитячий вік) я не пам’ятаю, щоб я не любила ходити. Пізніше нам того бракувало. До костела, в принципі, ми ходили рідко. Лише коли переїхали до Прушкова, ходили щонеділі до нашої церкви. А тепер знову менше... Є як є. Не завжди можу...

6. Як склалася доля Ваших дітей та рідних?

З чоловіком ми познайомилися в Лігниці. Шлюб був у Проховицях, біля мене там… Ну і пізніше переїхали до Прушкова. Після шлюбу одразу мешкали разом, Василько мав помешкання в Лігниці. Там ми не були одні, була Василька сестра зі своїм чоловіком, синком, батько, пізніше сестра випровадилася (переїхала), а ми залишилися з батьком.

7. Ваші діти знають українську мову? Так.
7.1. Так - Де вивчили?

Дві дівчинки нам народилося: Дорота і Марія. Живуть в Польші, одна тут, біля мене, в Прушкові, а друга в Мілейовіцах, біля Радомя. Знають українську мову. Вивчили вдома.

Доня (Дорота) утримує всі традиції наші. Навіть як свята прийдуть, то вона, та зрештою і друга донька, писанки малюють, крашанки, взагалі все. Чи Різдво Христове. За всіма традиціями до всього готується. Колись моя мама робила, я то їм переказала і вони також утримують наші традиції, нашу культуру.

7.2. Ні - Чому? ---------
8. Ваші онуки знають українську мову? Так.
8.1. Так - Де вивчили?

Маю троє внуків, внучку, дві правнучки, одного правнука. Даруся прекрасно говорить, внуки також всі втрьох (закінчили український ліцей, Михайло в Лігниці, а Стефан і Гринько в Перемишлі). Правнучка розуміє мабуть на 50%. Їй десь 11 років, все перед нею.

8.2. Ні - Чому? ----------
9. Чи є у Вас світлини нового місця? Ні.
Д. КОНТАКТИ З УПA
1.1. Чи в селі були криївки УПА? Не знаю.
1.2. Чи в селі були криївки УПА?

Взагалі в нашому селі я не чула нічого про УПА. Там певно нікого не було. Доходили чутки, що десь там хлопці підходять і люди допомагають, але щоб таке було в Лосю - я не чула.

2. Яке Ваше ставлення до УПА? Позитивне.
3.1 Я контактував з УПА: Ні.
3.2 Я був у складі УПА: Ні.
3.3 Я допомагав/сприяв УПА (добровільно): Ні.
3.4 Хтось з моєї родини був у складі УПА:

Не можу заперечити. Думаю, що ті на Україні, з якими ми власне не утримували контакту, могли бути, що були в УПА. Це були вуйки по мамі, з нашого села. Думаю, вони могли співпрацювати, бо були часом дискусії, але то була велика таємниця, в моїй присутности нічого не говорили.

4. Чи мали Ви зброю у період перед переселенням? Ні.
5. Чи перебували Ви під арештом? Ні.
Е. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
1. Звичаї втраченої батьківщини:

Те що знаю з оповідань, що пам’ятаю, то наприклад… На Різдво Христове, то пам’ятаю, хата була застелена сіном. На столі сінко, обрус… Скатертина біла, накрите… Було якось так свійсько, те сіно такий запах мало… Те приготування до тих свят було дуже промовистим. Багато людей до нас приходило, приходила родина, співали коляди, то мені запам’яталося… Часто гостей ми мали в хаті. Крім того, ходили по коляді. То також те, чого нам тут бракує, не маємо цього.

Сіно було також під столом, не пам’ятаю чи я на ньому спала. Проте пам’ятаю такий випадок, коли у мого тата були гості, і вони курили сигарети. І один з них кинув одну… Я стрибнула, схопила, сховалася за ліжко і курила. І вони не знали, де я є! Бо тоді дітьми небагато цікавилися. Аж коли я почала дуже душитися від того диму, лише тоді мене знайшли. То добре пам’ятаю, що я так зробила! То була моя перша закурка. А що! Як їм смакує, то чому мені не дають?

2. Чи відвідували Ви свою батьківщину?

Початково, про що ми не говорили, було заборонено повертатися на свої землі. Як то по-польски було сказано: «kula w łeb» («куля в лоб») якщо хтось заново появився в рідних сторонах. Забороняли туди їхати. Перший раз я поїхала, коли вже мала дітей: Доротку на руках, їй певно вже було 2-2,5 рочки, а Марійці 4. То вже я перший раз була тоді. Десь мусив бути 1963-64 рік. Що я відчувала? З одного боку, я дуже тішилася, що їду в рідні сторони, дуже хотіла побачити хату. Я зовсім інакше собі свій дім уявляла.

Коли приїхала до Лося, то була трохи здивована: моя хата виявилась бідненька. Проте наша, рідна. Пізніше її розібрали (а тоді, коли я приїхала, вона ще стояла) і там, в тій хатині, жила одна самітня жінка. Ну, не знаю, чи це говорити… Звісно, на головному ринку (його лосяни називали «шлябант») стояло багато лосянів. Вони точно знали, хто приїхав. Проте, ніхто не підійшов, ніхто не запросив. Ми подивилися на них, вони на нас, ми пішли, ясна річ, на цвинтар, але я пішла також до однієї тітки. Прийняла мене дуже холодно, я з дітьми – одну на руках тримаю, другу за руку, стою з тими дітьми на вході, кажу: «добридень, тітко!». Вона каже «добридень!», сидить у кріслі, з палицею… Каже: «то ти?». Відповідаю: «То я». «Приїхалась...» Ну, кажу: «так, приїхала, хотіла подивитися на рідне село, відвідати родину». Та розмова ніяк не йшла і вона мене не запросила до хати. Нічого, абсолютно. Обмінялися декількома словами, я подивилася на неї, зрозуміла, що є так, як є, кажу тоді: «тоя я вже піду, до побачення…» Навіть не привіталися ми щось ближче, так на відстані: «добридень». Я більше туди не пішла. Це тітка, дальша родина, яка там залишилися. Вона мене так прийняла, я думаю, бо це була її риса характеру, вона взагалі була холодною. Згодом, з її дітьми, я підтримувала зв’язки, дуже приємні, приязні. Але тоді так… Було як було. Треба однак розуміти, що формально була заборона повертатися. «Куля в лоб.» Люди між собою це говорили і як хтось там показувався, то затримували. Тому, я думаю, люди боялися з нами контактувати. Ми були, як то назвати… зачумлені. Тому вони просто не хотіли мати з нами нічого спільного.

Цвинтар в Лосю залишається чинним. На знімках є могила моєї бабці (мами батька), можу показати, проте вже розібрана та могила. Дуже гарний пам’ятник був, хтось його розвалив. Взагалі зникнув звідтам. І є нова свіжа могила на цьому місці, хоча можна було деінде знайти місце. То болюча справа. Думаю, це трошечки вина священика, що він там нічого не заперечує. Як я хотіла просто для себе там щось зробити, то він: «хочете – прошу дуже, ні – то ні». Кожен робить що хоче, немає в цьому питанні жодної організованости.

В Лосю була і є дотепер церква. Увесь період після акції «Вісла» там відправляли польські священики, але вже від певного часу там править наш, поляки моляться в костелі, який побудували на моєму пляцу.

3. Чому ви не виїхали в Україну?

Люди не хотіли їхати на Україну. Прошу собі уявити мою маму. Вона би поїхала на Україну, не знаючи, де батько? Ну хоча б з огляду на батька вона не хотіла.

З Лося багато людей на Україну поїхало. Наприклад, Василя дві сестри, а якщо йдеться про мою родину, то поїхав вуйко Стефан, тітка Ґеня, тітка Марина, то вже троє… І баба, баба також була на Україні, Анна Ґижа. Згодом, коли вже дозволяли, то баба приїхала, тут була трохи у нас, пізніше у тітки Стефи Ґаль, в Калішу була (вона там живе, померла, уже не живе). Чи вони хотіли їхати на Україну? Звісно, що ні. Хто хотів з хати виїжджати? Нам вдалося не поїхати, бо якось маму не чіпали, але якщо йдеться про інших, наприклад про Василька мого, то вони кілька разів були в Горлицях (на збірному пункті людей, призначених до вивезення в Україну). Декотрі втікали. Наприклад, якщо йдеться про вуйка Петра, то він був разом вивезений з тіткою Мариною (з бабою моєю) і втік з транспорту. А як прийшла акція «Вісла», то він був другий раз вивезений, на цей раз на захід (Польщі).

4. Що в житті було головне?

До війни в Лосю для людей найважливішою була, очевидно, церква. Люди трохи організовувалися, було якесь культурне життя…

Головне в житті для мене це правда. Моя мама завжди так говорила: живи так, щоб ніхто через тебе не плакав. І то є в житті найважливіше.

5. Чому Вас переселили?

Акція «Вісла», думаю, була для того, щоб сполонізувати нас. Адже, нас не давали більше до одного села, ніж як три-чотири родини. Винятком є Мазури, де є більше наших людей, а так всюди родини порозкидані. Проте загалом, українців розпорошили по всій країні. Наприклад, я маю родину в Лодзі, Фуртаки, з якими зовсім не підтримуємо зв’язків. Є родина в Калішу, вже не живуть... Але є ще вуйко в М'єндзижечу, ну я знаю що там є вуйко, але ми не маємо як їздити до нього, то так просто не вийде! Точно йшлося тільки і виключно про полонізацію. Зрештою, вона йде дотепер.

Ще буде тільки видно, чи вдалася акція «Вісла». Вони думали, що ми вже сполонізувалися, бо навіть колись нам хтось дав відчути, навіть сказав, тут в нашій хаті сказав: «Myśmy myśleli, że wyście się już dawno spolonizowali. A wy utrzymujecie dalej swoją kulturę.» («Ми думали, що ми вже давно сполонізувалися. А ви далі утримуєте свою культуру»). Був дуже здивований.

Викорінили нас з усього, з культури нашої, з маєтку, з родини, бо я не знаю своєї родини, бо так порозкидані по цілій Польщі, що попросту не встигли до того часу заприязнитися, познайомитись як треба. Бо то не вдасться до всіх всюди їздити. То прикре. Я просто не можу на цю тему говорити, гублю думки. Так мене ця тема мучить, що пізніше я не знаю, що я маю говорити. Це страшне. Почуття кривди страшне.

Звідки у поляків взялась така нетолерантність? Я вважаю, що це сидить у них внутрі, то є риса характеру. Ну візьміть теперка хоча б Литву. Ну, це що ж, хіба ми маємо ліпше, ніж поляки в Литві? Але тут всі тихенько сидять. А польській меншині в Литві давай все, бо вони так хочуть, не хочуть задовільнитися тим, що мають всі інші в Литві, хочуть більше. То є власне це саме. Так як до мене сусідка каже, чому я їжджу до церкви до Варшави, пішла б до них, до каплиці, 100 метрів і не їздила б, а то гроші, і час, і все. Але ж це не одне і теж!

А сусіди і так знали (хто ми). Коли ми хату купували (в Прушкові), то вони знали, хто купує, не хотіли нам тої хати продати. Вони спершу розвідали хто ми є. Сусіди знали, але ті, котрі поки не знали (тут ті збоку, що переїхали, нові), то все було в порядку, а тепер – тільки службова справа. От, «добрий день» через огорожу і все. Не все так просто, досі не варто признаватися.

Думаю тому полякам складно прийняти іншу культуру, іншу поведінку, що це все якийсь один великий націоналізм. І мабуть егоїзм. Бо як це пояснити? Навіть якщо подивитися на закордонних поляків, наприклад в Литві. Вони мають в Литві 147 шкіл польских, а у нас в Польщі скільки є? Ну так взагалі не беруть нас під увагу, навіть до нас не звертаються. Тепер вибори будуть, ні прем’єр, ні призедент, ніхто не скаже «громадяни», тільки «поляки». Так, ніби етнічних меншинств у Польщі й не було. А крім українців є ще і інші, правда? І варто було б звернутися «громадяни, громадянки».

Польща могла б зробити рекомпенсації за ті наші добра. Акція «Вісла» була, всіх климківчан вигнали, а їх хати дали полякам. А тоді, коли заливали Климківку (ради водойми-К.Б.), то ті поляки отримали купу грошей, як залишали свої будинки, а це ж не було їхнє. Ну як це пояснити? Це дуже важлива справа.

Образ українця був заплямований. На кожні свята нам показували фільм «Оgniomistrz Kaleń» («Сержант Калень»), так було, ви самі знаєте, що так було. Нагодували поляків образом чорного, жахливого українця і пізніше так на нас дивилися! До сьогодні так є.

Для тих, хто не бачив фільму кілька слів від Романа Крика: образ українця у фільмі примітивний і достатньо жорстокий. І є сцена з сокирою, коли упівці відрубуть голови полякам сокирою, бо шкода їм куль. І ще там є сцена – ритуал, що коли ти вступаєш до УПА, маєш обов’язково показати, що ти гідний бути в УПА, тобто відрубати полякові голову.

Є. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
1. Інше:

Пані Стефанія розповідає про реакцію поляків на її квартиру, в якій дуже багато українських символів.


Сусідка як прийшла, і ся повернула, не могла всидіти. Тут козак, там знову щось не так… Так ся крутила, так ся крутила, не могла усидіти, вони не дуже люблять… А я не вагаюсь, понаставляла своїх символів...

Пані Стефанія розповідає про історію українського прапора, яких знаходиться в її хаті.


Ми були на 5-ту річницю незалежності України у Києві і мій внук Гринько позаздрив всім, що ходили з фанами (прапорами), а він не має! Ну не можна було ніде купити. Якось він від нас відійшов, я ся дивлю – він підійшов до групи молоді, яка ішла з прапорами і питає: «Звідки ви взяли ті прапори, бо я хочу собі купити?», а вони ся заінтересовали, питаються чи він є місцевий, чи приїхав. «Нє, та я українець з Польщі!» - каже. А вони до нього: «Якщо ти українець, і ще й з Польщі, то ми тобі зробимо презент!». І в той спосіб власне дістав ту фану. І ця фана висіла цілий рік, коли він в бурсі (інтернаті) мешкав в Перемишлі з братом, бо вони там оба ходили до ліцею. Через той прапор був великий клопіт, керівник інтернату бунтувався, що цей прапор висить на стіні, казав зняти, Гриньо зі Стефанком вперлися, сказали: «якщо ви свій здіймете, то і ми свій здіймемо». І так залишилося. Пізніше втрутився директор школи і прапор зостався, так як діти хотіли. Та школа то була Шашкевичівка. А Михайло кінчав школу в Лігниці. В Шашкевичівці не дозволяли щоб висів прапор тому, що там не були лише українці, а навчалися змішані учні.

Зредагувала Катерина Бедричук на основі розмови, яку записав Роман Крик
 
do góry ↑
[ankieta w j.polskim] [ankieta українська] [ankieta english]
[fotografie do ankiety] [pliki do ankiety]
Ankieta english
A. MAIN DETAILS
B. FAMILY & LOCATION DETAILS
C. RESETTLEMENT
D. THE NEW PLACE
E. CONTACTS WITH UPA
F. ADDITIONAL INFORMATION
G. INFORMATION
 
A. MAIN DETAILS
1. Application Date: 26.08.2014 2. Application Reference Number:
3. Surname, Name, Paternal Name: brak


4. Date of Birth: 26.08.1909 5. Place of Birth:
B. FAMILY & LOCATION DETAILS
1.1. Place of Residence before deportation:
1.2. Place of Residence before deportation (information):
2. Age at time of deportation: 3. Religion: dark
4. Number of family members at the time of deportation/ resettlement:
5. Number of family members left:
6. Number of family members deported:
7. Of which went missing:
8. Number of people of different nationalities resident in the village? 9. Inter-ethnic relations could be considered?
10. List your lost assets/property:
C. RESETTLEMENT
1. When were you deported? 2. When did you arrive?
3.1. Deportation Itinerary:
3.2. Deportation Itinerary (information):
4. Did you know where you were being deported to?
5. Have any of your relatives returned to your homeland?
6.1. What personal items did you take with you - Religious:
6.2. What personal items did you take with you - Household objects:
6.3. What personal items did you take with you - Personal belongings:
6.4. What personal items did you take with you - Documents:
6.5. What personal items did you take with you - Other:
7. Of these items, what is left?
8. Would you be prepared to donate these (in whole, or in part) to the museum?
9. Did you hide any of the items that you brought with you?
D. THE NEW PLACE
1. Where did they deport you to?
2. What amenities were you granted?
3. What did you see when you arrived at your new place of settlement?
4. Did you encounter any persecution?
5. Where & when did you start going to church?
6. How did your children fare?
7. Do your children know Ukrainian?
7.1. Yes - Where did they learn it?
7.2. No - Why?
8. Do your grandchildren know Ukrainian?
8.1. Yes - Where did they learn it?
8.2. No - Why?
9. Do you have photos of your new place of settlement/residence?
E. CONTACTS WITH UPA
1.1. Were there UPA bunkers in the village?
1.2. Were there UPA bunkers in the village (information)?
2. What is your view of UPA?
3.1 I contacted UPA:
3.2 I was part of UPA:
3.3 I helped/facilitated UPA (voluntarily):
3.4 Were any of your family in UPA?
4. Did you ever hold firearms before the period that you were deported?
5. Were you ever arrested?
F. ADDITIONAL INFORMATION
1. Lost customs/traditions of your homeland:
2. Have you visited your homeland?
3. Why did you not choose to live in Ukraine?
4. What was your priority in life?
5. Why were you deported/resettled?
G. INFORMATION
1. Information

 
do góry ↑
Fotografie
„Kliknij” na miniaturke by zobaczyc zdjęcia w galerii.



 
do góry ↑
Wspomnienia


Na tę chwilę brak jest w naszej bazie wspomnień osoby, której ankieta dotyczy.

 
do góry ↑
Pliki


Na tę chwilę brak jest w bazie plików (filmowych, dźwiekowych, itp.)
powiązanych z niniejszą ankietą.

 
do góry ↑
VIDEO






„Człowiek pozbawiony korzeni, staje się tułaczem...”
„Людина, яку позбавили коренів стає світовим вигнанцем...”
„A person, who has had their roots taken away, becomes a banished exile...”

Home   |   FUNDACJIA   |   PROJEKTY   |   Z ŻYCIA FUNDACJI   |   PUBLICYSTYKA   |   NOWOŚCI   |   WSPARCIE   |   KONTAKT
Fundacja Losy Niezapomniane. Wszystkie prawa zastrzeżone. Copyright © 2009 - 2024

stat4u

Liczba odwiedzin:
Число заходжень:
1 696 775
Dziś:
Днесь:
30