Fundacja Losy Niezapomniane cien

Home FUNDACJA PROJEKTY Z ŻYCIA FUNDACJI PUBLICYSTYKA NOWOŚCI WSPARCIE KONTAKT
PROJEKTY - Ukraińcy
cień
Ankiety w formie nagrań video

Відеозаписи зі свідками
Wersja: PL UA EN
Losy Niezapomniane wysiedlonych w ramach AKCJI „WISŁA”

Świadectwa przesiedleńców - szczegóły...
cień
Ankieta (0507)
Senyszyn Roman, Bohdan, s. Wasyla i Olgi z d. Myhal.
ur. 17.10.1939
Piwowszczyzna, pow. Sokal, woj. Lwów.
 
do góry ↑
[ankieta w j.polskim] [ankieta українська] [ankieta english]
[fotografie do ankiety] [wspomnienia] [pliki do ankiety] [video do ankiety]
Ankieta w j.polskim
A. METRYKA ANKIETY
B. NAJBLIŻSZA RODZINA I STRONY RODZINNE
C. PRZESIEDLENIE
D. NOWE MIEJSCE
E. KONTAKTY Z UPA
F. INNE ZAGADNIENIA
G. UWAGI
 
A. METRYKA ANKIETY
1. Data wywiadu: 12.08.2013 2. Numer kolejny: 0507
3. Dane osobowe uczestnika /uczestników wywiadu: Senyszyn Roman, Bohdan, s. Wasyla i Olgi z d. Myhal.

Lidzbark Warmiński
Польща - Polska
4. Data urodzenia: 17.10.1939 5. Miejsce urodzenia: Piwowszczyzna, pow. Sokal, woj. Lwów.
B. NAJBLIŻSZA RODZINA I STRONY RODZINNE
1.1. Miejsce zamieszkania przed przesiedleniem: Piwowszczyzna.
1.2. Miejsce zamieszkania - OPIS
(przed przesiedleniem):

Tam były takie ciekawe dwie wioski: Siebieczów – trochę większa, i Piwowszczyzna. Razem liczyły ponad 350 numerów. [Wioska położona była] w odległości 7 kilometrów na północny wschód od Bełza, i w odległości 15 kilometrów na zachód od Sokala; nad rzeczką Siebieczówką.

[Urodziłem się] w domu, który, zdaje się, był postawiony jeszcze pod koniec XVIII wieku. Przyszedłem na świat 17 października, w środę, 1939 roku.

Kilkanaście dni wcześniej z wioski uciekli Moskale, z tej części, która nazywała się Zahata.

Polaków jakoś u nas nie było, oprócz tych sąsiadów, którzy byli i nie byli Polakami. Żyli sobie, to byli kuzyni, również.

Urodziłem się z rana, a już wieczorem od zachodu przyszli Niemcy. Przeszli przez Zahatę, na drugi koniec, gdzie nie było drogi, kończyła się w polu. I pytali: gdzie droga na wschód?

Chrzcił mnie ksiądz Stanisław Harasowski, który urodził się w Krowicy. Ciekawe, że znalazł się tam jako uciekinier z Chełmszczyzny. Jego dziadek był wicerektorem seminarium w Chełmie, również ksiądz, i ojciec ksiądz, ksiądz w Krowicy, proboszcz w Krowicy.

Moi rodzice – Olga z domu Myhal i ojciec Wasyl. Mieli pięcioro dzieci. Starszy brat, trochę młodsza od niego siostra, ja, a dalej była jeszcze siostra i brat. Taka pięcioosobowa rodzina.

Rodzice byli miejscowi. Tato urodził się w tym samym miejscu, co ja, w domu, w którym przyszedł na świat jego pradziadek, i nasza prababcia, moja prababcia, tak samo jak i babcia.

Tego domu już nie ma, ale wolne miejsce jest. Gdy jestem w Ukrainie, na Sokalszczyźnie, to ci z Siebieczowa pytają, dokładniej ci z Zahaty: „Dlaczego nie wracasz i nie budujesz się tu? Patrz, to takie ładne miejsce”.

Ładne miejsce, tak. Szczególnie, jeśli popatrzeć z góry… Mam fotografię, taką z satelity: to tak się ciągnie, zielone, wszystko zielone. Bo to było takie zielone.

Mama opowiadała, że podczas świąt, czy w niedziele, wioska mieniła się wyszywanymi soroczkami, wiankami na dziewczętach, gdy szły sznurami, takimi grupami do cerkwi.

W życiu mego ojca były trzy sytuacje, gdy mógł stracić życie. Po raz pierwszy przydarzyło mu się coś takiego latem 1942 roku. Gdy świniak porządnie wyrósł, to trzeba było przerobić go na mięso. Poprosił o pomoc swoich szwagrów. Przyszło dwóch. Wyprowadzili tego świniaka do ogrodu, gdy zajmowali się nim, on jakoś głośno zakwiczał. Niebawem na ten głos pojawił się landwirta z folwarku. No, tam było może ze 400 metrów, po przeciwległej stronie rzeczki, tam był folwark i tam już Niemcy urzędowali.

Lekko uderzył ojca po twarzy. Czy to był tylko gest taki – nie potrafimy tego wyjaśnić. Ojciec zaczął uciekać, pomiędzy stodołą i szopą (sad był wyżej, a tu była skarpa). A ten – za ojcem! Niechcący spadł z tej skarpy, uderzył głową w deski. Przyszedł pod dom. Mama wyszła z dziećmi, ze mną i siostrą, którą trzymała na rękach. Stał zadyszany, pistolet przełożył z prawej ręki do lewej i wówczas uderzył ojca ponownie. Powiedział mu (stryjek tłumaczył), że uderzył go nie za to, że chciał świniaka zabić, a za to, że świniak kwiczał. Życie było uratowane, ale strach był, strach był wielki.

Pamiętam również sytuację z 1947 r., to było 12 lutego, w święto Trzech Hierarchów. Miał już przyjechać ksiądz z Bełza, ponieważ nasz ksiądz Harasowski pierwszego maja… po prostu wyjechał i nie zdążył udzielić sakramentu eucharystii – mi i memu bratu Włodzimierzowi Kantorowi, a to właśnie on przygotowywał nas do [pierwszej] komunii.

W tym czasie na Siebieczów ruszyły trzy obławy. Jedna z Bełza, i ta dotarła do nas najwcześniej. Druga pojawiła się później – z północy, z Waręża. A trzecia nawet do nas nie doszła, dotarła do tego końca wschodniego Siebieczowa, co za cerkwią ([obława] z Ostrowa).

U sąsiada, mego kuzyna, nocowało dwóch chłopców. O nich opowiada Rosił w „Historii UPA” [prawdopodobnie chodzi o „Latopis UPA”]. Pojawił się tam jeszcze trzeci, czarny [?], gdzieś tam wystrzelił i zaczęła się wymiana ognia. Chłopcy spali w stodole, wojsko polskie zapalającymi po stodole pociągnęło, stodoła zaczęła się palić. Tamtych potem wyciągnęli stamtąd, takich popalonych, leżeli tak jeszcze dwa dni zanim ich pogrzebali.

Stodoła spłonęła, sąsiedni dom spłonął, chlewy spłonęły, zaczął się palić spichlerz mego ojca i mamy, stodoła. Wojsko wezwało więc ludzi, zegnało, kazali chronić domy. Poszli tam jacyś chłopcy, to było zimą. Jedni ciągnęli wodę, polewali, hrebnami [?], płachtami przykrywali strzechę słomianą.

A po podwórzu chodził taki… Potem był naszym sąsiadem, tu [na północy Polski], tu go spotkaliśmy. Więc on cały czas pilnował, i brata, i ojca. No, brat miał już 12 lat, czy 14, i on pomagał ojcu coś tam wyciągać ze stodoły, z szopy (niewiele udało się uratować, wszystko ogień zabrał).

Spłonęły nawet cztery bele, które ojciec jeszcze przed wojną przygotował na nowy dom. Cztery, które zostały, bo miał na cały dom. Przyszli Niemcy i zabrali na drogi, żeby można było wygodnie jeździć po błotnistych drogach.

Było tak, że ojciec stał na linii strzału, ale kula nie trafiła, kula z karabinu jakiegoś żołnierza polskiego, ale nie tego, który pilnował. To dlatego, tak myślę, ten nasz późniejszy sąsiad postanowił mimo wszystko strzec ojca i brata, żeby… No, ale… Bywają różni ludzie. No, a ten trzeci był gdzieś tak pośrodku…

Gdy „Jurczenko” wyprowadził sotnie za Bug, to w naszej okolicy w UPA tylko „strybki” zostali. Jeśli ich rodziny, rodziny tych, którzy tam jeszcze pozostawali, będą tego słuchać, to… Może nie każdy z nich był aż takim „strybkiem”, ale… Tak ich nazywali ludzie i ja to powtarzam. Rozumiem to w taki sposób, że wojaczka już ich nie interesowała.

Ci dwaj pogorzelcy byli uczciwymi ludźmi, oni nie mieli dokąd wracać.

Jeden z takich przyszedł do ojca, no… jakoś udało się wyprosić. Ginęli sąsiedzi, ginęli różni ludzie. Dlaczego? Taka jest śmierć. Śmierć, którą znamy z 4 rozdziału Księgi Rodzaju jak następstwo czegoś. Księga dokładnie nie wyjaśnia. Bóg powiedział: «Kainie, twarz twoja jest ponura, rozwesel się, ciesz się”. Nie potrafił.

I tak, między narodzinami i śmiercią cały czas czuję się dzieckiem wojny: pożarów, wystrzałów, przemocy, ucieczek (uciekać trzeba było nie raz). Nie wszystkim się to udawało. Nam ucieczki się udawały. Strzelali za nami wielokrotnie. Jakoś przeżyliśmy…

Przeżyliśmy, żeby pod koniec, żeby w ostatnich dniach czerwca 1947 roku nas wywieźli. To też takie było… Przyjechało wojsko, mieliśmy już iść, bo to było na „polskiego” Piotra i Pawła, czyli łacińskiego Piotra i Pawła… Miał przyjechać ksiądz Wolanin z Bełza, odprawić [łacińską] mszę świętą (Służby Boże, zdaje się, też odprawiał).

No, ale zajechały fury i trzeba było się ładować – dali dwie godziny. Po dwóch godzinach rzeczywiście udało się wyjechać z podwórza. Wzięliśmy niewiele: trochę kur, była jedna krowa (tylko jedna krowa została), para koni, wóz składany. No bo wcześniej ci, którym był potrzebny nasz wóz, przyszli i wóz zabrali. Konie zostawili. Ojciec umiał majsterkować, pracować z drewnem i jakoś poskładał drugi wóz. I takimi dwoma wozami [pojechaliśmy] – jeden wojskowy, a drugi był nasz.

Sąsiadka miała młodego męża. Musiał się żenić, i się ożenił. Pierzynami go przykryli i tak wyjeżdżaliśmy. Z naszej Zahaty, przez Siebieczów, na wschód do cerkwi, koło cerkwi (do cerkwi drogą było ok. 1.5 kilometra). Dalej na Piwowszczyznę, Piwowszczyzna była mniejsza (posiadłość Platerów).

Tam się zatrzymaliśmy. Staliśmy tam około trzech godzin. Nie wiem po co? Żołnierze pili. Na wozie ten biedny nowoożeniony chłopczysko [ukryty] pod pierzynami sąsiadki (nie wiem, jak on to przeżył), a na wozie – pili żołnierze, popijali.

Tylko jeden nie pił. Chodził koło naszego wozu, mama siedziała z nami, starszy brat poszedł z ojcem (prowadzili krowę, krowę trzeba było trochę podganiać, jeden jechał, a drugi krowę podganiał). No, a mama siedziała z nami czteroma (już czworo nas było). I tak oto on do mamy przemawiał: „Matko! Jak ty to możesz wytrzymać!? Gdyby to była moja matka, to bym wziął ten karabin i powystrzelał wszystkich!”. Nie wiem – była to prowokacja, czy co? Moja mama często do tego wracała.

Dalej był Waręż. Cały tydzień tam siedzieliśmy. Potem wagony w Werbkowicach, i tak jechaliśmy aż do Lidzbarka Warmińskiego. Po drodze, rzecz jasna, pociąg się zatrzymywał. No, widzieliśmy się tam z różnymi ludźmi. Niektórzy wiedzieli kto to jedzie, kogo wiozą. Co prawda, nie wszyscy. Bo w takich samych wagonach jeździli ci, których przyciągał szaber, tu, na Warmii i Mazurach. Później niektórzy opowiadali o tych transportach: w tę stronę jechały puste, a wracały naładowane, różne pociągi.

W ten sposób 12 lipca znaleźliśmy się tu, w centrum Babiaku, w takiej wielkiej szopie. Moja rodzina Senyszynów i rodzina Szałamajów z Cebłowa. No i tak to…

Po dwóch, trzech dniach ulokowali nas w różnych domach. Rok później przyszedł do ojca… Ojciec potrzebował zarobić na chleb, przecież ani zasiać, ani posadzić nie można już było niczego. Kto przyjechał w maju, ten mógł jeszcze ziemniaki posadzić, a moja mama mogła tylko chodzić (bo to mama chodziła) kopać ziemniaki do tych, którzy już tu mieszkali.

Jesień była mokra. Gdy nowi osiedleńcy, którzy przyjechali w latach 1945/46, dowiedzieli się, że ojciec pracuje z drewnem, to zaczęli przychodzić, zamawiać beczki, stołki, stoliki, lady – ojciec to robił.

Przychodził również taki wileńszczuk Jagliński. Wcześniej mieszkał właśnie w tym Babiaku, jeszcze wcześniej na kolonii. Budynki były tam duże. Jakiś pocisk leciał, trzy ściany naruszył, drzwi połamał, ale nie zdetonował. Tak to leżało, potem sprzątnęli. Mówi: „Ja tam byłem, Seniszyn, jedź tam! Co tu będziesz siedział między…”.

Może nie wypada o tym mówić, ale… Ludzie nie zawsze byli życzliwi. Podejrzewali, że kobiety [Ukrainki] z dużymi piersiami, to one tam pod nimi granaty noszą.

A tych obelg, wyzwisk… Wracali nawet do jakichś kałakutów, chochłów. Skąd to się wzięło? Myślę, że to z bolszewizmu. Bolszewizm, który przyszedł ze wschodu, tak się rozlazł (to taka moja myśl) po tej Europie Środkowej, że rozniósł wszystko. I jeśli mówić o masowej kulturze tych czasów, to w niej najgorsze było to plugastwo, ta nienawiść.

Mieliśmy sąsiada, miał dwie dziewczynki. Jedna bawiła się ze mną i z młodszą siostrą, a starsza była koleżanką mojej starszej siostry. Proszę sobie wyobrazić, że… Gdy już poszliśmy do szkoły, gdy w liceum byłem (to lata 1950, w 1958 roku kończyliśmy tę szkołę – siostra, ta dziewczyna i ja, a starsi kończyli wcześniej), wówczas ich rodzice przyszli na tę kolonię do moich rodziców (w niedzielę to było) i… Nie wiem jak to określić? Usprawiedliwiali się? „My nie wiedzieliśmy, nam to tak mówili”. Wtedy padły te słowa: „A wy dobrzy ludzie!”. To takie krzepiące…

[Nie zrozumiałem czemu ten chłopak musiał chować się pod pierzynami?] To był młody chłopak, partyzant [UPA], żenił się z sąsiadką, ona musiała za niego wyjść, a on musiał się ożenić. Co miał robić? Nazywał się Laszuk. Mieszkał potem w Szopach, za Elblągiem. Ożenił się z moją kuzynką. Nie siedział w więzieniu, zmarł naturalną śmiercią.

W 1965 roku zacząłem pracować w Elblągu jako geodeta. Pracowałem w mieście, no, ale kuzynów należało odwiedzić. Dowiedziałem się wtedy, że przez trzy lata nachodzili go cały czas, aresztowali, wypuszczali, no, ale do sądu nie doszło. No nie wiem… Takie rzeczy również się zdarzały, prawda? Dokumentów nie było, nie było żadnych podstaw, nikt nie doniósł.

Tam były dwie takie rodziny: oni i Krawczuk z Mycewa. Zna pan panią Krawczuk z redakcji „Naszego Słowa”? To ich syn się z nią ożenił, tych sąsiadów.

W ten sposób się poznawaliśmy. Niektórzy, na przykład moja mama, gdy zajmowali się poszukiwaniami swoich, wówczas puszczali się w drogę. Gdy już było wiadomo gdzie, co, jak, kto, kiedy, gdy już wiadomo było kogo pytać o dalszą drogę, wówczas oni szli. Moja teściowa szła (na północ od Babiaku są Kłusyty, dalej tam na Gołą Górę) dwa dni, z przerwami. Przyszła do jednych, wypytywała innych, i tak szła do celu.

Moja mama pojechała pociągiem w okolice Bartoszyc, bo tam mieszkała babcia, tam ją osiedlili. Wysiadła w Szwarunkach, piechotą szła do Czerwonej Góry, tam teraz są Sędławki. Nie wiem ile tam było kilometrów? Myślę, że ten odcinek drogi można było przejść w ciągu 30 minut, a mama opowiadała, że szła ze dwie godziny. Bo to takie ciekawe wszystko…

[Tak szukali jedni drugich…] Szukali. My też prowadziliśmy takie poszukiwania. Do Babiaku przyjechała babcia (mama mamy) ze szwagierką i z wnukiem. W trójkę przyjechali. Syn był już w Ameryce. Tak się porozjeżdżali.

2. Wiek w trakcie przesiedlenia: 8 lat. 3. Wyznanie: Grekokatolickie.
4. Stan najbliższej rodziny przed przesiedleniem:

Ojciec Wasyl; mama Olga; starszy brat Zenon; młodsza od niego siostra Maria; średni to ja, Roman; młodsza siostra Wira; młodszy brat Wasyl.

5. Ile osób zostało na miejscu: 0
6. Ile osób przesiedlono: 7
7. Ile osób zaginęło: 0
8. Ile osób innej narodowości /pochodzenia mieszkało we wsi:

Opowieści o tym pokrywają się z tym, co w 1932 roku podał szematyzm. Było 8 żydowskich rodzin. Opowiadał mi o tym brat, ten, który zmarł (był z 1920 roku, zmarł w ubiegłym roku); no więc on opowiadał, że chodził z Żydówką do szkoły, opowiadał, gdzie oni mieszkali. Tylko jeden Żyd nie posiadał faktorii, 6 rodzin żyło z faktorii, handlowali, a jeden Żyd parał się na gospodarstwie, jakoś tak mu wypadło.

Polaków… To zależy kogo nazwać Polakiem. Jacy to byli Polacy? Z niektórych Ukraińców, u których trudno znaleźć choć jakiś polski ślad, jest dziś więcej Polaków, niż dziś jest Polaków z tych, którzy tam byli Polakami.

9. Jak ogólnie wyglądały kontakty z nimi?

Był to, zdaje się, 1848 rok, gdy cesarz Ferdynand (ten, który był chory, którego następcą został potem Franciszek Józef) chciał ogłosić zniesienie pańszczyzny. Takie poszły słuchy.

Mój prapradziad, Łuć Handruniw [Łuka Handruniw], dziadek mojej prababci, tak to nazwiemy, otóż on zdecydował, że więcej nie pójdzie na pańszczyznę. Był majętny, obrabiał kilkanaście hektarów ziemi. Jego ziemia była położona w dwóch okręgach administracyjnych: część była w Siebieczowie, a inna – w Piwowszczyźnie. Oznaczało to, że przez jego teren przechodziła granica.

Skąd to się wzięło – tego nikt nie potrafił wyjaśnić. Niektórzy żartowali, że dziedzic z Siebieczowa i dziedzic z Piwowszczyzny spotkali się w karczmie, tam na końcu Zahaty od strony zachodniej, i tak się upili, że jeden drugiego odprowadzał bez końca i w tym miejscu zdecydowali ostatecznie się rozstać. Powiedzieli sobie tak: „Tu będzie granica pomiędzy naszymi wioskami”.

I tak już zostało. A może był to tylko taki historyczny żart? Żart z tej przeszłości, która zostawiła dla naszego społeczeństwa naprawdę nieciekawe rzeczy.

No więc mój prapradziadek nie poszedł na pańszczyznę. Wówczas z folwarku posłał – jakiś dziedzic, bo dziedzic, to dziedzic, miał pod sobą różnych innych, których nazywali na „be”. No i tego Łucia tak przećwiczyli, że miał połamane nogi i już nie musiał chodzić na tę pańszczyznę – był kaleką do końca życia.

Miał trzy córki, najstarsza prawdopodobnie nazywała się Maryna, wyszła za takiego Bobełę. Z tego, co opowiadali, to on był starszy. Gdy mój dziadek poszedł w 1914 na wojnę, to ojciec (rocznik 1905) miał 9 lat. Mógł tylko krowy pasać. Prowadzał krowę na wypas z takim dziadkiem, który miał prawie 90 lat. I ten dziadek opowiadał mu o tym.

Ten Bobeła nie znał polskiego, ale wiedział, że jest Polakiem. Tak mu się poszczęściło, że osiedlił się w tym domu, gdzie ja się urodziłem, i tam się urodziło dziewięcioro nowych Bobeląt. Potem następni, rozrastali się – bardzo płodna była rodzina. Nie wszyscy zostali Polakami, nie, ale kto chce – ten zostanie, prawda?

10. Jak wyglądał pozostawiony majątek Pana/Pani rodziny:

Ojciec miał 7 morgów ziemi. Na początku lat 1930 postawił sobie stodołę, przeniósł starą stodołę na szopę, na bok, postawił spichlerz. Oto, co było. Studnia była na miejscu, chata na wzniesieniu, dwa pomieszczenia po jednej stronie. To pierwsze, gdzie była kuchnia, gdzie gotowano, nazywali wankier, a drugie – po prostu chata.

C. PRZESIEDLENIE
1. Kiedy Panią/Pana wywieziono?

W ostatnich dniach czerwca [1947 r.].

2. Kiedy Panią/Pana przywieziono?

12 lipca [1947 r.]. Droga zajęła nam dwa tygodnie.

3.1. Trasa przejazdu: Piwowszczyzna – dwa wozy – Waręż – wozy, samochody – Werbkowice – pociąg – Lublin – pociąg – Lidzbark Warmiński – samochody – Runowo – samochody – Babiak.
3.2. Trasa przejazdu (ewentualny opis rozszerzony):

Z wioski pędzili nas na Waręż. Tydzień później nas ładowali. Wozy jechały, ludzie wieźli swoimi końmi, ciągnęli co mogli, a wojsko woziło resztę samochodami. Ładowali po 4-5-6 rodzin na samochód. Ludzie nie mieli dużo mienia, gdyż to było przed żniwami, wszystko zostało w polu.

[I dokąd was zawieźli?] Do Werbkowic koło Hrubieszowa, tam, gdzie cukrownia. Tam nas załadowali [do wagonów], dalej wieźli do Lublina. W Lublinie czekaliśmy całą noc. O! W Lublinie to ludzie nawet szukali swego księdza, gdyż już tam niedaleko był, w klasztorze, naszego [księdza] Harasowskiego, ale jakoś nie wszyscy znaleźli.

No a dalej… To tak dwa tygodnie się ciągnęło, ta droga, tydzień byliśmy w pociągu.

[I gdzie was zawieźli?] Do Lidzbarka Warmińskiego, wyładowali. Tam czekaliśmy do rana. Przed obiadem, mogła to być 2-3 godzina, zaczął padać deszcz. Chmurzyło się tak jak dziś. Gdy byliśmy za Runowem, na trasie z Lidzbarka do Babiaka, wówczas deszcz rozpadał się już na dobre.

Przyjechaliśmy, skierowali nas do szopy, w tej szopie się rozładowaliśmy. Nie było tego dużo, wieźli dwie rodziny, najwięcej miejsca zajmowaliśmy my. Niewiele było tego dobytku.

[Czym was wieźli?] Samochodem, samochodem ciężarowym.

[Dlaczego pod szopę, a nie do jakiegoś domu?] Przydział był później. Tam był taki… Opowiadałem o jednym naszym sąsiedzie, który kiedyś przyszedł… Tłumaczyli się, że początkowo ostrożnie odnosili się do naszej rodziny, bo nie wiadomo co za ludzie, kto to taki, a może… No, nie chcę nawet mówić czego oni się oczekiwali, gdyż oni mi tego nie powiedzieli, rodzicom powiedzieli.

Tam było trzech braci, najmłodszy z nich był kawalerem, władze upoważniły go do ulokowania nas. Ale w tym czasie nie było go na miejscu. Przyjechał następnego dnia, nie wiem gdzie on był. Kontaktował się z władzami, z wójtem? Potem pojechał do Runowa jeszcze raz, w Runowie był wójt, tam dostał jakieś polecenie i na trzeci dzień rozmieścili nas w dwóch pokojach.

Mieszkał tam jeszcze autochton. Zostawili mu tylko kuchenkę, a nas umieścili w dużym pomieszczeniu, miało gdzieś 6 na 8 metrów. Był tam jeszcze pokoik, taki 2.5 na 4 metry. Tam ojciec zorganizował sobie warsztat, a my ulokowaliśmy się tu.

Tu przeżywaliśmy to wszystko, co było potem. A było tego! W każde święto… Byli tacy ludzie, którzy wiedzieli, tacy, którzy przyjechali ze wschodu, oni wiedzieli kiedy wypadają nasze święta. Świętowali. Babcie nie dały im przechrzcić się na łacinników, nie chciały, były jeszcze takie babcie, które aż do tego czasu zachowały przynależność do prawosławia. A wszystko inne było już złacinizowane.

No i tak przychodzili. Palili papierosy, rzucali, pluli, rozcierali, potem trzeba było sprzątać. Mieli święto. To było najbardziej przykre. Tamten sąsiad nigdy nie przychodził w taki czas.

[Dobrze, ale może trochę dokładniej, bo z pana słów trudno zrozumieć co było przykre?] Nadchodziło jakieś nasze [ukraińskie] święto, oni odwiedzali nas w święto. Nie przychodzili na gościnę, po prostu – przychodzili, siadali, zajmowali miejsca i siedzieli u nas w tym dużym pokoju. Dlatego, gdy przychodził wileńszczuk Jagliński, to mówił: „Seniszyn! Ty uciekaj stąd! Ty jedź tam, będziesz daleko od tego wszystkiego”. A ci siedzieli, palili. My w tym żyliśmy.

[Nie mogliście ich wyprosić?] Myśli pan, że to było możliwe? Kto? Ojciec miał to zrobić?! Młodszy brat, który miał 16 lat?

[Więc oni tak bez zaproszenia przychodzili, siadali…] No przecież wiedzieli, że jest nasze święto, przychodzili i… Po prostu odwiedzali nas. Tak, jak gdyby byli w zmowie. Nie, nie wszyscy, ale byli tacy. Lubili to robić. Są, proszę pana, tacy ludzie, którzy zamiast róży mają oset. To tak wizualnie.

[Częstowaliście ich czymś?] A co mama mogła mieć? Była jedna krowa, dzieci piły mleko i mamałygę jadły. Mamałyga, to taka kasza, co z UNRRy przychodziła, to było nasze podstawowe pożywienie. Konserw nie dostawaliśmy, prawie nigdy. Był jeszcze taki sztuczny miód, czasami pojawiał się z UNRRy.

Dwa charakterystyczne elementy tego naszego tutaj życia, to było DDT [proszek na wszy] i szaber. Dzień w dzień ktoś chodził i coś szabrował. Ile tego porozbijanego mienia w pustych domach było, ile okien wybitych! A ile wykopali z tego, co Niemcy zakopali! Tych śladów nikt nie zacierał. Rozbijali ściany, bo komuś się przywidziało, że w tej ścianie może coś być.

To już było w tych latach 1960… Na drodze pomiędzy Babiakiem i Kłusytami była kapliczka, Matka Boża tam stała. Ktoś to rozwalił od środka. Co zrobił z Matką Bożą – tego nie wiem. Być może to samo, co ten pan, który z Sejmu wyrzuca Matkę Bożą, krzyż. Dłubał dał, wyciągał cegły i szukał.

[W katolickim kraju!] Czy to był katolicki kraj?... To już nie było Średniowiecze. W Średniowieczu tak było: jeżeli centralna władza zadysponowała, że ma być taka, a nie inna wiara, to ludzie musieli taką wiarę praktykować, albo udawać, że praktykują. Jak w tym powiedzeniu: Ty Iwanie nie ociągaj się, robisz, nie robisz – kiwaj się. Tak samo i tu – machaj ręką, udawaj, że czynisz znak krzyża.

4. Czy wiedział Pan/Pani dokąd jedzie?

Był, zdaje się, wielkanocny poniedziałek w 1947 roku. Przyszedł ten sąsiad, który się spalił, przyszedł jeszcze jeden ze wsi, obaj Polacy. Ten drugi przyszedł z ciotką, Szymański. No i tak usiedli w chacie i siedzieli, w tym dużym pokoju.

Z wańkiera zaszedłem do chaty, coś tam wziąć, na stole były ciasteczka. I ja to słyszałem. „Będą nas wywozić”. Wtedy moja mama zapytała Szymańskiego Michałka, sąsiada: „No, a wy, Michałku, jak myślicie, gdzie nas wywiozą (zwracała się do niego na „wy”, był od niej starszy)? Powiedział coś takiego: „Wiesz, Olgo, myślę, że pod płotem nas nie porzucą”. Ale, jak widzimy z perspektywy czasu, to prawie tak było… pod szopą porzucili, nie pod płotem. Tak było. Ja to słyszałem.

Ludzie już wiedzieli, że chyba na zachód nie powiozą, ale jak zechcą, to zawiozą. Tak mówili. Już wiedzieli, że pojedziemy na północ, na Prusy. W rozmowach te Prusy były jakoś tak przytaczane najczęściej. „Jedziemy na Prusy, na Prusy. Już wywożą do Prus. A tamtych już wywieźli”.

Wywozili moją wioskę w trzech czy czterech partiach. Co parę dni. Gdy przyjechaliśmy do punktu zbornego w Werbkowicach, to ta grupa ludzi, która wyjechała kilka dni wcześniej, już tam była. Po czterech dniach przyjechał mój kuzyn z babcią. Babcia miała zwichniętą nogę, chciała pożegnać się z mamą. Kazała, aby ją zawieźć, „Gieniu, wieź mnie”, więc on ją zawiózł. Oni potem wrócili i przyjechali [na północ Polski] dopiero w sierpniu. Wywieźli ich w ostatnim rzucie.

W naszej wiosce był tylko jeden prawdziwy Polak, który konsekwentnie rozmawiał po polsku. Miał dwie córki, nazywał się Gacek. Gdzie był jego syn – nie wiem. Później znalazł się tutaj, w ramach tej akcji „L” [?] przyjechał. No i, gdy zaczęli go tutaj nazywać Ukraińcem, wówczas zaczął mówić po ukraińsku. Powiedział: „Polakiem ja nigdy nie będę”. Tak bardzo człowiek człowiekowi potrafi dopiec.

[Ten Gacek pojechał z wami?] Nie, jego wywieźli na sam koniec, przyjechał z moimi kuzynami. We wsi chyba nikt nie został, w sąsiedniej miejscowości zostali, w Leszkowie, Gnatowie zostali.

5. Czy ktoś z Państwa rodziny wrócił w rodzinne strony?

Nie. To znaczy… Z dalekich kuzynów – tak. O, z tych Bobelów. Do swojej wioski nie wrócił, pojechał do Mycowa – Chłopiatyn, Myców, są tam takie miejscowości. To ponad 20 kilometrów od Siebieczowa. Dwie siostry zostały tutaj.

Siostra naszego sąsiada, rodzona siostra (była od niego starsza), przyjechała z córkami tutaj, gdzieś tam koło Bartoszyc ich osiedlili. No więc jej średnia córka, gdy wyszła za mąż, postanowiła wyjechać w tamte strony. I wyjechała.

6.1. Przywiezione przedmioty - RELIGIJNE: ------------
6.2. Przywiezione przedmioty - CODZIENNEGO UŻYTKU: ------------
6.3. Przywiezione przedmioty - OSOBISTE: ------------
6.4. Przywiezione przedmioty - DOKUMENTY: ------------
6.5. Przywiezione przedmioty - INNE: ------------
7. Które z nich zachowały się do dziś?:

Nic się nie zachowało. Mam inne pamiątki, ale to nie z wozu i nie my to przywieźliśmy, babcia przywiozła. Babcia przywiozła modlitewnik. Babcia moja nie czytała (mamy mama), była niepiśmienna. Jej starszy brat miał innego ojca. Lubił ją tak bardzo, że, gdy był na odpuście, to kupił jej książeczkę. To była taka książeczka, gdzie łacińskimi literami były wydrukowane polskie modlitwy i tekst dla księdza, czy też modlitwy do mszy świętej dla Polaków, żeby, idąc na mszę greckokatolicką wiedzieli, co powinni odczytywać w języku polskim. To nie były odpowiedniki [ukraińskich modlitw], gdyż niektóre teksty są bliskie sobie, ale nie identyczne.

8. Czy mógłby Pan/Pani przekazać je lub część z nich na rzecz muzeum?: ------------------
9. Czy ukrył Pan/Pani jakieś przedmioty w miejscu skąd Panią/Pana wywieźli?:

Tak. Ojciec miał trochę książek, Łepkiego miał, inne książki. Na miedzy z tym sąsiadem, który się spalił, w ogrodzie, idąc tak na północ, tam rosła gruszka, bardzo stara, wielka grusza, pod korzeniem w garnkach [zakopali]. To tak było, że w jeden wkładali, a drugim przykrywali.

Ludzie, którzy [potem] tam przyjechali, prawdopodobnie nie znaleźli tego. Wydaje mi się, że prawdę mówili, ci ludzie, którzy tam mieszkali po tej zamianie [po zmianie linii granicznej w 1951 roku, gdy Piwowszczyzna została przekazana sowieckiej Ukrainie]. Mógł ktoś wcześniej wyciągną. Jeżeli z korzyścią dla siebie – daj Boże.

W 1947 roku nasi ludzie nie przywieźli żadnych utworów literackich, Polacy niszczyli wszystkie książki, jakie znaleźli podczas obław i w trakcie akcji „W” [Fragment książki R. Senyszyna – „Nasza parafia Podwyższenia Krzyża Świętego w Górowie Iławeckim” – R.K.].

D. NOWE MIEJSCE
1. Dokąd Państwa przesiedlono?:

[W Babiaku mieszkaliście rok, w 1948 przenieśliście się na kolonię. Gdzie ta kolonia była? W tej samej miejscowości?] Należała do Babiaku, przed Babiakiem, gdzieś tak 700-800 metrów od skraju wioski.

2. Co Państwu przydzielono?:

[Co na nowym miejscu polska władza oficjalnie dała pana rodzicom?] Niczego nie dała. Pytałem o to ojca (to było w latach 1980). Powiedział tak: „Nigdy nie odczuwałem, że orzę swoją ziemię. Ona jest gdzieś zapisana, w tych księgach wieczystych. Moja ziemia tam została”.

To dotyczyło nie tylko moich rodziców – wielu, wielu ludzi chciało, żeby ich prochy były oddane ziemi przodków.

[A na tę kolonię poszliście dlatego, że stał tam wolny dom?] Był wolny, w 1948 roku tam się przenieśliśmy. Ten pan Jagliński, on… Po prostu dlatego, że w tym czasie nie wprowadzono jeszcze [państwowego] planu odbudowy, dlatego on musiałby to sam robić. Namawiał ojca, mówił: „Ty potrafisz to zrobić! Ty, powiedzmy taką futrynę, możesz zrobić i wstawić”. I tak było.

A budynek był duży. Na dole było sześć pokoi. Był przeznaczony dla dwóch rodzin. Można więc było spodziewać się, że urząd jeszcze kogoś tam skieruje. Dlatego ściągnęliśmy tam tego kuzyna, babcię i ciotkę.

[I oni z wami…] A potem ciotka zmarła, babcia zmarła, a kuzyn został sam, ożenił się, dorobił się dwóch chłopaków i pojechał do swego ojca do Kanady. Wtedy już można było, w 1958 roku.

3. Co Państwo zastaliście w nowym miejscu?:

W tym [pierwszym] budynku było jedno duże pomieszczenie, takie 6 na 8 metrów, drugi pokój był mniejszy, gdzieś 2.5 metra na 4. I kuchnia. W kuchni… Tam było jeszcze przy kuchni maleńkie pomieszczenie, tam ten autochton mieszkał, sam, Niemiec.

Budynek był w dobrym stanie, bo to był nowy budynek, stoi do dziś.

[Jak z tym Niemcem wam się układało?] Jemu przeszkadzało… Mieszkaliśmy tam rok. [Dzieci] poszły do szkoły. Nie powiem, że moja rodzina była utalentowana, ale to, czego uczyliśmy się w szkole, to powtarzaliśmy w domu. Rodzice nigdy nas za to nie karcili, w sensie – nie opowiadaj mi o tym, co tam było. Siadaliśmy z siostrą i śpiewaliśmy:

Ćwir, ćwir za kominem,
siedzi Mazur ze swym synem,
а Маzurka ze swą córką
wyglądają obie dziurką.

No i trzeba było różne gestykulacje wykonywać… A dlaczego zrobili z niego Mazura – tego nie wiem, trzeba w historii tego szukać.

Przychodzili do nas „centralaki” [zapewne ludzie, pochodzący z Polski centralnej], młode małżeństwo, nazwiska sobie nie przypominam. No więc oni się w to bawili, to była ich rozrywka. Znali język, a my nie mówiliśmy w jakimś innym języku, gdyż innego nie znaliśmy, znaliśmy tylko ukraiński, uczyliśmy się polskiego i taką polszczyzną rozmawialiśmy. W domu [na ziemi ojców] polskiego nikt nas nie uczył.

Ale w tym czasie, gdy przychodzili do nas ci od świętowania, to my już takich rzeczy nie robiliśmy, siedzieliśmy cichutko w kąciku.

4. Czy na miejscu przesiedlenia odczuwali Państwo represje?:

[O czarne podniebienie Polacy pytali?] O, tak, jasna rzecz! To tak świrkali, nie raz.

Gdy po roku przenieśliśmy się na kolonię, wówczas dojechało do wioski kilka rodzin zza wschodniej granicy, myślę, że to byli przesiedleńcy-ochotnicy. Szukali tu szczęścia, nie byli długo, pojechali do Gdańska, bo wtedy to takie wędrujące wszystko było.

O, trafiały się takie dzieci, które dokuczały bezustannie! „A ty Ukrainko! A to Ukrainiec!” To było takie, nawet nie wiem…

[Ciekawe, że dzieci odbierały to jak coś obraźliwego, chociaż w tych słowach niczego takiego nie ma.] No, ale to było mówione z pogardą. Ja nic nie mam do mieszkańca Przemyśla, który niedawno w telewizji polskiej mówił… Spod znaku Tryzuba, wypowiedział słowo Tryzub, ale nadmienił, że „o, Tryzub!”, że Tryzub, to coś złego, niedobrego. Tak był odbierany Tryzub.

Aż do lat 1960, może nawet do końca Gomułki, w telewizji polskiej nie pokazywali niczego, co było udekorowane w żółte i niebieskie kolory, zielony był, czerwony był, biały był i czarny. Gdy Szwedzi przyjeżdżali, to były to jedyne niebiesko-żółte kolory, które polska telewizja pokazywała.

Dziś okazuje się, że potrafią to robić i nie wywołuje to u nich dyskomfortu. Z jakiegoś powodu tamta generacja była inna. A dlaczego? Powiem delikatnie: ona była „przeinakszona”, zrobili ją taką. Tak chciała propaganda, i tak było.

Wychodziliśmy ze szkoły. Do szkoły w Babiaku chodziły dzieci z Miejskiej Woli, wychodziły razem z nami w tym samym kierunku. Razem tej wspólnej drogi było ok. 70 metrów, przez centrum, a potem się rozchodziliśmy. Z tego miejsca jedni szli na Bugi, dróżką, największa grupa dzieci szła w kierunku Miejskiej Woli, a część na Kaszuny. Nas dwóch szło szosą w stronę Lidzbarka. I tu rozgrywały się takie sceny.

Była tam taka kobieta (daj jej, Boże, życie wieczne, moja mama zawsze tak mówiła, to i ja powiem, bo ona już nie żyje), Olga Paluszko. Dziewczyna starsza ode mnie o rok czy dwa, mogła być z 1937 lub 1938 roku. Dziewczyna wysoka i, myślę, bardzo silna.

Oni chodzili z wileńszczukami. Pryszlaków Oleksy miał kolegę Hrynkiewicza, ten Hrynkiewicz też był wysoki. Dochodziło do sprzeczek z tą grupą, która wychodziła na Miejską Wolę, a tam również była jedna rosła dziewczyna, ale nazwiska nie pamiętam. I ona miała grupę wsparcia. W ten sposób tworzyły się takie grupy. Między nimi stała jedna Ukrainka, nie wiedziała – ma opuścić to miejsce, czy zostać. Sprzeczali się. Ten wileńszczuk Hrynkiewicz stał z Oleksym Pryszlakiem, no, był spokojny. Jeśli Oleksy chciał bronić swego i podchodził, to on szedł za nim, broniłby go. Tak to wyglądało. Czasami staliśmy tam nawet pół godziny i cały czas szły ataki słowne. No, ale ta Paluszko Olga dochodziła w końcu do głosu i rozganiała wszystkich. Jej dzieciom to mówię, że ona była naszą obrończynią.

[Pana opowieść byłaby bardziej dynamiczna, gdyby pan dawał jakieś przykłady. Wcześniej mówił pan o zwrocie „ty Ukraińcu”. Co oni tam jeszcze takiego mówili? Jak was obrażali?] Napisałem o tym w książce, napisałem te słowa, ja je tam wyliczyłem wszystkie. To takie zapożyczone, gdzieś od obcych. Tam były takie słowa jak „bandyci”, „banderowcy”, „chamy”. No, „Ukrainiec” to coś takiego… To wszystko było na jednym poziomie, to obrażało. To nie obraża, gdy jakiś znajomy mówi: „No, słuchaj ty stary Ukraińcu, chodź na piwo pójdziemy”. Ale zupełnie czym innym jest, gdy ktoś mówi: „Ty chamie ukraiński!”.

5. Kiedy i gdzie zaczęliście Państwo uczęszczać do cerkwi?:

Wydaje mi się, że w Warszawie, u księży Bazylianów, gdy szedłem na studia [w 1959 r.].

6. Jakie są losy Państwa dzieci i rodzeństwa?:

Przyjechała do Babiaka duża rodzina – kobieta z czterema córkami, a męża nie było. Była bardzo przestraszona. Jego, być może, tam na miejscu mocno nie pobili, ale jego brata to katowali, w stodole, Olijnyka Jana. Katowali Polacy. Zna pan Jana Olijnyka? [Nauczyciel w ukraińskim liceum w Legnicy.] To jego ojca tak katowali. A jego dziadek wrócił z Jaworzna [z obozu koncentracyjnego dla Ukraińców] i mieszkał w Babiaku. Też taki, w połowie rzemieślnik, umiał zrobić wiele rzeczy, chomąta robił.

W mojej wiosce rolnictwo było niedorozwinięte jedynie w dziedzinie uprzęży końskiej, jeździli jeszcze w szlejach, jeszcze nie wszyscy mieli szory, chomąta nie znali. Ludzie na Podlasiu znali, i ci z gór. I on zrobił ojcu, właśnie, chomąta. W szlejach koń się zaciągał, normalnie oddychać koń nie może. Prymitywne to było.

To był jedyny prymitywny element, który przetrwał. Bo jeśli chodzi o hodowlę świń, czy owiec, czy jeśli mówimy o sadownictwie, pszczelarstwie – te kierunki się rozwijały, ludzie wiedzieli jak koło tego chodzić, kto chciał – ten się rozwijał. Dziadek miał dużą pasiekę. Ba, mama zawsze powtarzała, że – „o, sam hrabia Prater przejeżdżał do dziadka!”.

Dziadek siedział dwa razy. Po raz pierwszy, gdy wracał z niewoli rosyjskiej, a drugi raz, gdy, no właśnie, ta wojna była [polsko-ukraińska], wtedy, gdy zginął mój dziadek Mikołaj, najstarszy, w Bełzie.

No bo tak… Zgodnie z takim średniowiecznym zwyczajem, Ukraińcy poszli na ustępstwa na [łacińskie] Boże Narodzenie: nie atakowali, niech sobie poświętują. A Polacy postąpili inaczej.

Na kolędę akurat jątrzyła się rana u mego dziadka Kosti-młodszego, który przebywał wówczas w domu, leczył się. No i trzeba było zawieźć go do lekarza, bo stan zapalny a leczyć nie było czym. W takim stanie wrócił z wojny. Dziadek zaprzęgnął konia i powiózł go saniami do Sokala.

Wracał Tatarskim Szlakiem, z Sokala koło Bełza, tak na Waniów, nazywali to Waniowski Gościniec. Po drodze spotkał dwóch chłopców, żołnierzy Ukraińskiej Armii Galicyjskiej, którzy szli na święta, byli na przepustce. „Dziadku, proszę nas podwieźć trochę dalej…” To było tak na południe od Siebieczowa, w odległości do 1.5 kilometra. Dziadek chciał już skręcić na prawo, na północ, do wioski, do domu. „Proszę nas podwieźć jeszcze do tego skrzyżowania”. No to dziadek powiózł. Pojawili się konni, chłopcy nie mieli czym się bronić, zaaresztowali, zabrali konie, mego dziadka i tych żołnierzy.

Gdy siedział w Zamościu (prawda, nie wiadomo za co), w tym kryminale czy areszcie, znalazł się tam człowiek, który bywał u hrabiego, Polak. Przyjrzał się tym zaaresztowanym, którzy tam byli. Patrzy – jest Myhal. „A kto to taki? Przyprowadźcie go”. Przyprowadzili. Nie wiem kto to był, dziadek nie powiedział.

Przyprowadzili. I on się pyta: „To ty jesteś ten Myhal, u którego hrabia miód kupował”. „Tak”. A dlaczego ty tu siedzisz?” Dziadek opowiedział swoją historię. Wówczas on się postarał, żeby dziadka wypuścili. Dziadek mówi: „Ze mną jest jeszcze jeden z Siebieczowa. Też niewinny”. Dziadek ogłosił wyrok: niewinny. Tego też wypuścili. Wrócili obydwaj do domu. Tak było.

A drugi raz, to było właśnie tu. Tu go posadzili do kryminału, wtedy to już mu dali. Wie pan jak to jeździli, w konia się bawili. Zaprzęgali… No, kryminaliści. Tak to było, żeby męczyć ludzi. Siadał na grzbiet – „masz mnie tu wozić”. [Poproszę trochę dokładniej. Ludzie, którzy będą pana słuchać, nie zrozumieją.] Nie zrozumieją… [Nie. Trzeba dokładniej.] No to opowiemy dokładniej.

Każą człowiekowi klękać i udawać konia. Siadają na niego i „jadą”. „Masz mnie wozić”. To takie żarty kryminalistów. Tak robili na katorgach, tak robili w kryminałach, polskich również. [To, o czym pan opowiada, gdzie się działo?] Nie wiem, gdzie dziadek siedział drugi raz. Pierwszy raz, gdy w Zamościu siedział, tam czegoś takiego nie było.

[Zaraz, zaraz, pierwszy raz, to było w 1918…] Gdy wracał z niewoli, wtedy go złapali i zawieźli gdzieś tam w Polskę. A tu teraz… Nie pamiętam, mama pamiętała, kiedyś opowiadała. Jest to zanotowane, mój dziadek Hryć [Grzegorz] pisał [pamiętniki], gdzieś on to spisał…

[Wracamy do początku. Przyjechała kobieta z czterema córkami i…] Swego umęczonego męża doczekała się po czterech latach, lub pięciu, bardzo późno wrócił. Oj, oj… Nawet jeszcze więcej. On wrócił, gdy byliśmy w piątej klasie. W 1947 roku tu przyjechaliśmy, zaczęliśmy chodzić do szkoły – po pięciu latach, tak.

Kolegowałem się z tymi dziewczynami. Najstarsza córka tych ludzi chodziła z moją mamą kopać kartofle, jesienią. Druga, no, taka była… no, niepełnoletnia, bo ta pierwsza to już miała swoje lata. A trzecia i czwarta chodziły do szkoły. Z nimi się przyjaźniłem. Chodziłem do nich bardzo często i…

Gdy wrócił ich ojciec, to on bardzo często przychodził do moich rodziców, porozmawiać, powspominać. Najstarsza ich córka była moją teściową, mieszkała w Kłusitach. I to mnie zainteresowało.

Jej mama, babcia mojej żony, jakoś tak się skarżyła. No, starała się, ale pomóc nie była w stanie, bo nie znalazła sposobu na to. Z tego powodu… Gdy moja żona zaczęła się uczyć w szkole w Babiaku… Oni mieli szkołę w Kłusitach, mieli szkołę w Drwęcy – przenosiła się. Tu zaczęła chodzić do piątej klasy, cztery lata chodziła w Drwęcy, a tu przyszła do piątej klasy. Chodziła przez rok, była dwie klasy niżej ode mnie. Tak więc widziałem ją w szkole tylko przez rok.

[Skąd oni byli?] Z Tworylnego. [Jak się nazywała pana przyszła?] Maria, po ojcu Huczak, a dziadek Olijnyk.

Pobraliśmy się w 1965 roku. W 1959 roku wyjechałem do Warszawy, no, uczyć się, trzeba było kwalifikacje podnosić.

W 1958 roku odbyły się zmiany w babiackiej szkole (tu taka ciekawostka). Przyszedł nowy dyrektor, z rodziną. Trzeba było dorabiać, dodatkowo prowadził więc bibliotekę publiczną. Gdy przyjeżdżałem na wakacje, to przychodziłem do szkoły… Właśnie w tym okresie nastąpiło moje zbliżenie ze szkołą. Bo szkoła była zawsze dla mnie obca, dopiero w tym czasie zacząłem się nią interesować.

Przeglądałem książki, które chciałem wypożyczyć i przeczytać na wakacjach, i oto – jest „Kobziarz”! Niepełne wydanie (wtedy o tym nie wiedziałem) [pokazuje książkę]. Tak więc, w 1957/58 roku miałem już co czytać. Wszystkie książki, które wypożyczyłem wcześniej, potem oddałem nie czytając, a tej uczyłem się nawet na pamięć.

[Tam była jedna ukraińska książka, czy, może, było więcej?] Nie wiem, ja tę złapałem i potem już tam nie chodziłem. Nie interesowało mnie to.

Pierwsza książka, którą przeczytałem, to był „Zachar Berkut”. Ale to było jeszcze w liceum. To było gdzieś w roku 1957.

Najmłodszy brat Snihurki [pani Snihur] (mieszkał tu z siostrą Nastią Rewakowicz) kiedyś powiedział mi: „Idź do biblioteki miejskiej, tam jest książka Iwana Franki «Zachar Berkut», poczytaj sobie”. Przekazywaliśmy sobie takie informacje. Nas tu nie było dużo w szkole. W mojej klasie był tylko on i ja, dwóch nas było Ukraińców. Moja siostra była w klasie „B”. O rok wcześniej chodził Dyrwal Sławek.

Nie wiem, dlaczego ukraińskie dziewczyny szły głównie do liceum pedagogicznego? Kozak chodził do liceum pedagogicznego, dlatego moja żona często go wspomina, bo on tam na apelach występował. Pani Dryl, moja bratowa Krawczuk Sławka, wszyscy oni chodzili do liceum pedagogicznego. Skoro tak, to gdzie miałem szukać sobie dziewczyny? Polki były. W tym Babiaku nie było dziewcząt, no, starsze – były. Takich chłopców z rocznika 1938/39 і 1940 – było dużo, mogliśmy stworzyć drużynę piłkarską i jeszcze byłaby rezerwa. A dziewcząt nie było.

[Opowie pan w końcu o waszym ślubie? Gdzie się pobieraliście?] Gdzie się pobieraliśmy?! To już [mam mówić]! Niech pan poczeka, ja nawet jeszcze się z nią nie poznałem.

Widywałem ją, gdy byłem już w liceum ogólnokształcącym. W Babiaku chodziła do szkoły tylko przez rok. No więc ta jej ciotka, która przyjechała do Babiaku (nie ta najstarsza, inna), już była zamężna i mieszkała w Lidzbarku. Ona zamieszkała u niej, tu skończyła podstawówkę, potem stąd poszła już do liceum pedagogicznego. [W Bartoszycach, do ukraińskiego…] Nie, tu, do polskiego liceum, Darka Jakimicz kończyła to liceum.

Liceum pedagogiczne… Ono powstało chyba w 1958 roku, nie pamiętam, Maruszeczko o tym pisał. Wiedzieliśmy, że takie liceum jest, ale to nie było dobre, żeby tam wysyłać [dzieci]. Oprócz tego, rodzice nie kierowali mnie na nauczyciela.

Poszedłem do liceum ogólnokształcącego dlatego, że moja siostra ukończyła liceum ogólnokształcące, to w Lidzbarku.

No i, gdy byłem już w Warszawie, to odwiedzałem swoją wioskę, widziałem, że tam jest taka dziewczyna. Tam były trzy Ukrainki: jedna prawosławna, Doroszuk Irena, i Czepiel Maria. To było właśnie u tego dyrektora. On był dyrektorem, a one nauczycielkami.

Nadszedł 1965 rok, mój brat się żenił, ona była drużką, czy świadkiem, powiedzmy – świadkiem. Do ślubu cywilnego pojechali saniami. Wrócili do domu, i… „Może byś się ożenił! Patrz jaka dziewczyna!” [śmieje się] Wziąłem więc i się ożeniłem.

Ale postąpiłem tak, jak Bóg przykazał (tak się u nas mówiło). Powiedziałem rodzicom – jedziemy, tata, mama! Zaprzęgliśmy konie, pojechaliśmy do Kłusit, porozmawialiśmy z przyszłymi teściami, młodej nie było, była w szkole w Babiaku. Coś tam uzgodniliśmy. Teść powiedział: „finansowo ja to rozwiążę w taki sposób”, moi rodzice swoje – wesela nie będzie. Ani ona nie chciała, ani ja nie chciałem. Życie przed nami, a niczego nie mamy, i tak…

W 1965 roku podjąłem pracę w Elblągu, więc trzeba było tam zamieszkać. Miałem szczęście, że wybrałem Elbląg, ponieważ w tym czasie, chyba w skali całej Polski, tam można było najszybciej dostać jakieś mieszkanie. Tak też się stało. Ona nie miała nic przeciwko.

17 listopada [1965 r.] – no, trzeba było pojechać i zająć się sprawą ślubu cywilnego, a, zdaje się, 20 listopada (już nie pamiętam) na Michała w Pieniężnie ks. Majkowicz udzielił nam ślubu (ks. Oszczypko był gościem).

Jeszcze była jesień, sucha, a wieczorem, czy następnego dnia, gdy ludzie odjeżdżali, to już odjeżdżali w śniegu. Taka wróżba na życie… Takie też ono było.

Gdy się pobieraliśmy, to ja byłem już w Elblągu, od 1 października 1965 r. pracowałem w Elblągu. Żona przyjechała w następnym roku, uczyła w Babiaku. W czerwcu dostaliśmy mieszkanie, dwa pokoje. Można powiedzieć, jak na tamte czasy było , no i potrzebne. W innym mieście mieszkania bym nie dostał.

W czerwcu zagospodarowywaliśmy mieszkanie, a w październiku urodziło się dziecko. Dziecko posłaliśmy do szkoły muzycznej, była taka możliwość (w pobliżu była szkoła). Okazało się, że dziewczynka jest utalentowana, uczyła się grać na skrzypcach.

Mieszkaliśmy w Elblągu do 1974 roku. W stawach zaczęły mi się nogi giąć, przychodziły bóle z kręgosłupa (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że mam chory kręgosłup), tu w karku, drętwiały mi palce. Lekarz, do którego się zwróciłem (to była pani), radziła mi zmienić klimat.

Postarałem się więc zmienić klimat. Posłuchałem Andrzeja Czarnego i w następnym roku przenieśliśmy się do Przemyśla. Po drodze przez rok pracowałem jeszcze w Lidzbarku, to dlatego, że związane to było ze zmianą przedsiębiorstwa – likwidowali jedne, powoływali innego rodzaju w gospodarce komunalnej.

W Przemyślu wszystko wskazywało na to, że jakoś to wytrzymamy. Mieszkanie będziemy mieli, może po 10 latach, a może po 15, pieniądze płacali.

W czerwcu 1976 roku kupiliśmy dziecku rower. Rowerek… Kartę posiadała, miała już 10 lat. Do pierwszej komunii woziliśmy ją do Pasłęka (z Elbląga). Rok później przystąpiła ze starszą córką Andrzeja Czarnego i z Ireną Iwana Czarnego do komunii w Przemyślu. To była taka radość.

Kupiliśmy rower… Dziecko wyjechało, a jechał kierowca, wracał do domu, Jelczem, ciężarówka z przyczepą, 19-metrowa. Chciał tak zajechać, żeby energia pchnęła mu tę przyczepę do samego krawężnika. Minął dziecko, ale czy nie przewidział, czy co – nie wiem, słaby był z niego kierowca. Przyczepa uderzyła dziecko w plecy, serce pękło. Sąsiad wyszedł, zobaczył to, wziął ją na ręce, i po dziecku… I po Przemyślu…

Miałem już dosyć tego polskiego „patriotyzmu” w przemyskim wydaniu. [Panowała tam inna atmosfera, tak?] To zależy. Dojeżdżała do pracy kobieta z Jarosławia (nie jestem w stanie nazwać tych ludzi po nazwisku), dyrektorzy firmy, tego przedsiębiorstwa geodezyjnego gospodarki komunalnej, w archiwum – wszędzie tam pracowali ludzie bardzo uczciwi. Dyrektor z moim byłym kierownikiem z Elbląga razem kiedyś studiowali. Wszystko było dobrze również w kontaktach z kolegami geodetami z Przemyśla. Ale byli również tacy, którzy łazili z wulgarnymi przyśpiewkami, właśnie na temat Ukraińców. Myślę, że to jest tak jak z tym małym złośliwym pieskiem. Dlaczego jest złośliwy? Chińczycy uważają, że to z powodu zbyt dużego serca, a Europejczycy uważają, że powodem jest zbyt blisko głowy położony ogon, i jego to denerwuje.

A ludzie mają problem z nazwiskami, że niewłaściwe, blisko tamtego końca. Był taki człowiek, nazywał się Popków [po ukraińsku – Popkiw]. Takie ciekawe polskie nazwisko Popków, prawda? Jego to denerwowało. [Co go denerwowało?] No, Popków. Bo skąd to się wzięło? Dlaczego Popków? Ja tu nie chcę sobie urządzać jakichś śmiechów, ale ludzie mają takie problemy.

Przecież chłopom nikt nie proponował, żeby sobie wybierali nazwiska. Rodzice chrzcili dziecko, a dziedzice dawali im takie czy inne nazwiska. Do dziś nosimy te nazwiska. Nie wiem, dlaczego jakiegoś mego przodka nazwali Senyszyn? Semenyszyn – to od Semena, a dlaczego Senyszyn? Nie mogę dojść do tej genealogii. I nie dochodzę.

A tamtego to denerwowało, więc się wyżywał. Ktoś inny – z innego powodu. Najczęściej to się sprowadzało do słów.

To tak jak jest z nacjonalizmem i z nacją. Po polsku – z narodem, z narodowością. W Ukrainie ktoś źle pokierował tą hermeneutyką i doszli do tego, że ma być nacja. Dlaczego nacja? Mogło też być narod, narid. Mamy tu dwa problemy w jednym słowie, jest narid, a mówimy nacja. I partia nacjonalistyczna po polsku nazywa się partia narodowa.

To samo z nazwiskami. To samo z nazwami. Jak trudno dziś Polakom oswoić tego łewa, gdyż wiążą to słowo z jakimś afrykańskim lwem, a nie z imieniem Łew. Nie mogą z imieniem, bo był to, mimo wszystko, książę ruski, nie polski. I to jest to. To są takie problemy. Przemyśl ma takich problemów najwięcej (jeśli mówić o polskiej stronie). A dlaczego? Wychowanie. Bo takie jest wychowanie.

Staraliśmy się wychowywać dziecko uczciwie. Zginęła, nie było. Dokąd wyjedziemy? Mieszkania nie ma. Załatwiałem sobie pracę w Jarosławiu, żeby z Przemyśla wyjechać, ale nie było. Przyjechał szwagier z Warszawy, mówi: „Ja ci w Wiązowni załatwię”. Ale mi się to nie podobało. Wolę mieć do czynienia z czystymi sytuacjami, które nie zobowiązują do nieuczciwych postępków.

Wróciliśmy do Olsztyńskiego. Miałem być geodetą gminnym w gminie Górowo Iławeckie, ze względu na to, że jest tam liceum [z językiem ukraińskim] i że jest tam jakieś ukraińskie życie. Mi się to podobało, chciałem je poznać. Myślę, że na temat swojej rodziny powiedziałem już dostatecznie dużo…

Brat mego szwagra był prawnikiem, adwokatem już był. Pojechał do Przemyśla, żeby dowiedzieć się, co się dzieje z tym śledztwem. Śledztwo zostało umorzone – winnym okazało się dziecko. Po językach dowiedziałem się, że ten kierowca był zaplątany w jakieś tragiczne wydarzenie, jakiś wypadek drogowy i, tak samo – wynikiem była śmierć człowieka. Darowali mu to wszystko. Ale dzięki temu mieli „języka”, już wiedzieli, co tam w tym pekaesie się dzieje.

Adwokat pojechał, a po powrocie powiedział: Tam nie ma z kim rozmawiać, tam się nie da do niczego dojść, oni sobie kpią, drwią.

W ten sposób w 1976 roku zakończyło się to nasze, powiedzmy, życie pełne nadziei. Trzeba je było zaczynać od nowa. Poszczęściło się z mieszkaniem. Udałem się do Górowa Iławeckiego i tam mi z miejsca dali mieszkanie. Co prawda, do pracy trzeba było dojeżdżać aż do Bartoszyc, potem w Górowie pracowałem. To trwało trzy lata.

Nie stworzyli stanowiska geodety gminnego, zaczęły się te ruchy wokół „Solidarności” – przeniosłem się do przedsiębiorstwa budowlanego. Skończyły się nareszcie moje kłopoty ze zdrowiem, bo ja już mogłem herbaty się napić, miałem gdzie wysuszyć buty czy ubranie, nie mokłem tak, jak wcześniej na stanowisku geodety, bo to była praca przez cały czas na powietrzu, deszcz – nie deszcz, jedynie, gdy był mróz, duże ochłodzenie, wówczas można było gdzieś tam kameralnie pracować.

I tak się zaczęło to inne życie. Jakie było? Innym razem postąpiłbym tak samo.

7. Czy Pana/Pani dzieci znają język ukraiński?: brak danych
7.1. Jeżeli TAK - to gdzie się nauczyły?: --------------
7.2. Jeżeli NIE - to dlaczego?: --------------
8. Czy Pana/Pani wnuki znają język ukraiński?: brak danych
8.1. Jeżeli TAK - to gdzie się nauczyły?: --------------
8.2. Jeżeli NIE - to dlaczego?: --------------
9. Czy posiadacie Państwo zdjęcia nowego miejsca?: --------------
E. KONTAKTY Z UPA
1.1. Czy we wsi były kryjówki UPA?: brak odpowiedzi
1.2. Czy we wsi były kryjówki UPA (opis rozszerzony):?

Zna pan deklarację OUN-UPA? Ma pan? Czy chociaż tekst przysięgi? [Czytałem.] Czytał pan, tak… Gdy ja czytałem, to mi się podobała.

Jeśli chodzi o doktrynę polityczną… Gdy ją porównuję z „trzecim Rzymem” czy z [Polska] „od morza do morza”, to okazuje się, że jest całkiem ludzka. Nie ma tam zuchwałości, jakiejś takiej orientacji na to, że oto przepędzimy ich za Ural, czy za Ren. Tam niczego takiego nie ma. Czy, powiedzmy, na Bornholm. My nikogo nie chcemy wyganiać.

2. Jaki jest Pani/Pana stosunek do UPA?: Pozytywny.
3.1 Miałem kontakt z UPA:

O UPA, jak sądzę, to ja się dowiedziałem już tutaj. Wcześniej mówiło się w ten sposób: partyzanci są.

Po raz pierwszy z upowcem spotkałem się… Wiedziałem, że on… Z tego, co mówił, to tak wynikało. Był w więzieniu, wyszedł z więzienia. Swojej kuzynce opowiadał. Mieszkałem u niej przez rok, gdy chodziłem tu do szkoły, to był pierwszy rok – 1954/55. Opowiadał, jak się nad nim znęcali, jak mu jądra zmiażdżyli. To jest to, czego się dowiedziałem.

Więcej to my sobie z chłopakami opowiadaliśmy. Mówiłem panu kim byli moi koledzy ze szkoły.

[Panie Romanie, a gdzie on siedział?] Nie wiem. Nie śmiałem go to zapytać. Opowiadał o tym. To się niczym nie różniło od tego, co w tamtych stronach wyrabiali Niemcy.

3.2 Byłem członkiem UPA: Nie.
3.3 Pomagałem/wspierałem UPA (dobrowolnie): ––––––––––
3.4 Ktoś z mojej rodziny był członkiem UPA:

Tak, w OUN, czy w UPA – tego nie wiem. Roman Myhal, zabili go, brał udział w zamachu na Pierackiego. Więzili go gdzieś w Krakowie, a w 1939 roku przewozili w inne miejsce, po drodze, gdzieś koło Tarnowa, zakatrupili. Po prostu zakatrupili. Tak… To był kuzyn po linii mamy, dalszy kuzyn mamy, bo to była duża rodzina.

Był jeszcze stryjeczny brat mamy, Włodzimierz Olijnyk. Mój brat stryjeczny, też był, tak samo Myhal. Dwukrotnie sądzony za to.

Po raz pierwszy, gdy złapali go z odłamkiem w oku. Gdzie to się mogło stać? To było w Ukrainie, w Galicji. Więc go zabrali. No i siedział potem, to w Mordowii, to w Kazachstanie. Był strajk, 240 tys. więźniów bojkotowało rozporządzenia naczalstwa, gdyż chcieli mieć przybory do pisania i książki. Przez pewien czas pozwolili im nawet przedstawienia robić, ale nie przygotowali ani jednego, gdyż administracja odwołała zezwolenie. Takie rzeczy tam się działy.

[A po raz drugi?] A po raz drugi zrobili pokazowy. Również w Sowietach. Śledzili, co publikują na Zachodzie, zobaczyli, że są takie nazwiska i zorganizowali proces sześciu chłopaków w Łopatynie, to miejscowość za Radziechowem. Zdaje się, było to w latach 1960. Potem nie pozwolili mu wrócić, tu, i oni osiedli w obwodzie donieckim.

4. Czy był Pan/Pani w posiadaniu broni przed przesiedleniem?: Nie.
5. Czy był Pan/Pani więziony?: Nie.
F. INNE ZAGADNIENIA
1. Zwyczaje z rodzinnych stron i życie kulturalne:

Mój dziadek, ten, któremu 12 lutego [1947 r.] spalili stodołę, służył w wojsku, całą Galicję przeszedł. Potem uciekł od tego internowania do Czech. Po wojnie, ale to już później, wrócił, zdaje się po roku 1925. Nie miałem okazji, żeby go powypytywać. Uczył mnie śpiewać, mówił tak: „Czego teraz się nauczysz, gdy dorośniesz – zrozumiesz”.

Nauczył mnie czegoś takiego: [tłumaczenie z rosyjskiego] „Gdy ojciec Lenin umierał, to Stalinowi nakazał, żeby ludziom chleba nie dawał, słoniny nie pokazywał”. Chodziłem sobie i podśpiewywałem. Powiedział: „Gdy będą jechać Polacy, to tego nie śpiewaj”. A dlaczego? Dziś to rozumiem.

[Czy przed wojną były jakieś konflikty pomiędzy Ukraińcami i Polakami? Cały czas szukam źródeł, od czego zaczął się ten konflikt polsko-ukraiński.] Rozumiem. Docieka pana, jak to powstawało w społecznościach, bo o tym, jaki program realizowały władze, to pan wie. Prawda?

No więc, pierwsze kroki były od razu po pacyfikacji. O to chodziło. Wtedy pojawiła się kawa dla polskich dzieci i do przedszkola przestały chodzić.

Taka ciekawostka z historii mojej wioski. Dom diaka w Siebieczowie był stary. Ale przyszedł nowy diak, zbudowali nowy budynek, a w starym siostry z Cebłowa, Służebnice, zorganizowały przedszkole. Wczoraj byłem u siostry, która mi opowiadała (ona jest z 1932 roku)… Nazywa się Zenia Bohun, wyszła za mąż za Senyszyna, takiego dalekiego, dalekiego mego kuzyna. No więc siostry, m.in., uczyły modlitwy, osadzały w dzieciach tę cnotę, jak odpowiedź człowieka na zawołanie Boga – modlić się. Dzieci uczyły się modlitwy z karteczek, co prawda, nie umiały czytać, więc pomagała siostra, rodzice pomagali. I wymieniali się, dziewczęta wymieniały się tymi modlitwami.

Ich mamy to samo robiły potem w kółkach. Po tej stronie, gdzie mieszkały, od strony wschodniej w Siebieczowie, były co najmniej dwa kółka.

Mama opowiadała, że, gdy wyszła za mąż za chłopca z tego końca, gdzie była strona zachodnia, to tam było inne kółko, już, jak by to powiedzieć – już w pełni zamknięte. Ale… No ci najbliżsi ludzie, kobiety, zostały jednak tam, z nimi musiała się kontaktować.

To pamiętam jeszcze z domu, jak w Wielkim Poście, gdy nadchodził czwartek, piątek, ksiądz odprawiał obietnice [?], a mama w pośpiechu starała się zrobić to, co trzeba było zrobić (robota w polu też była). Nasz post kończył się później niż łaciński, tutaj ludzie pewnie tego tak nie odczuwają, ale… No więc spieszyła się, żeby tam, jak to powiedzieć, swoją funkcję, swoją powinność spełnić.

A potem wspominała o tym tutaj. Wymieniała nazwiska tych kobiet, z jakimi była w kółku modlitewnym. Ja ich nie pamiętam. Jest tylko jedna pani, mieszka w Trosinach, jest gdzieś z 1923, 1925 czy z 1927 roku, więc ona pamięta. Jeżdżę do niej, tak jak jeżdżę do swojej siostry, tak samo do niej jeżdżę. Wczoraj już do niej nie zajeżdżałem. Wypytywałem ją o te sprawy, ona potwierdzała.

Oprócz tego mieszkała tu taka kobieta, od Baszuków, Katarzyna. Tu na miejscu, gdzieś tam za Bartoszycami prowadziła modlitwy. W gminie górowskiej takie kobiety były w Toprynach, w Żywkowie, w Kumowie i w Dobrzynce. Ja to badałem tak, jak pan obecnie coś dla siebie bada. Ona również wyniosła to z domu. Przyjechała tu z mamą i córką, mąż zginął gdzieś tam koło Tarnopola.

Interesowałem się tymi formami, które są mi bliskie, formy konfliktowe nie są mi bliskie.

Ludzie się kłócili. Czasami sąsiedzi. Najczęściej kobiety. Na mojej Zahacie… Mogę to opisać w taki sposób: z południa droga prowadziła przez rzekę, przez most, błotnistą, dochodziła do Horbu, do takiej skarpy, ona ciągnęła się w lewą stronę, tam po lewej stronie, na zachodzie, tam osiedliła się moja rodzina, a po prawej stronie było 20 innych domów. Zahata mieściła 40-50 rodzin.

Jeśli podejść do tej skarpy, to można zobaczyć publiczną studnię, z żurawiem, stamtąd ciągnęli wodę, poili trzodę. Przejezdni również mogli nabrać sobie wody.

W tym miejscu przy nabieraniu wody nie raz spotykały się kobiety. Tak rozmawiały, że aż się pokłóciły. Tak się kłóciły, tak ciągnęły za włosy, aż w końcu wychodził jakiś dziadek, nabierał wody i polewał je wodą. Wówczas się rozchodziły.

Po pacyfikacji nadchodziły jubileuszowe lata, rok 1937, 1938. Ludzie się przygotowywali. Myślę, że w Siebieczowie również.

Rodzice pobrali się w 1932 roku. Mama, gdy wyszła za mąż, to opuściła dom. Czasami przychodziła jeszcze do chóru śpiewać, chór był, ładnie śpiewał. Zajęła się już rodziną.

Wydarzenia z życia rodziny, to, myślę, specjalnie ciekawe nie są. Pojawiła się synowa, była córka na miejscu, jeszcze panna. Miała wychodzić za mąż, trzeba było zbudować jej dom. No więc mój ojciec zbudował siostrze dom, razem z dziadkiem. Dziadek zmarł w 1941 roku, Ołeksa Senyszyn. Zbudowali też chlewy. Wówczas wydali siostrę, córkę za mąż.

W 1935 roku, w 1936, bo, to, prawda, tak się przenosili, przeprowadzili się tam. A resztę to już sam sobie zbudował. A tu ojciec zbudował sobie stodołę, przeniósł starą stodołę na szopę, zbudował spichlerz. To jest to, co było. Studnia była na miejscu, dom na wzniesieniu, dwa pomieszczenia po jednej stronie. To pierwsze, gdzie była kuchnia, gdzie gotowali, nazywało się wańkier, a drugie nazywało się po prostu chata.

Siedziałem nie raz w tej chacie i patrzyłem: tam, trochę niżej, po tamtej stronie drogi, tam był dom Kosti Hrynkowego, i tak mi się robiło go żal… Dobry człowiek, lubił mnie, ja jego również, czy, powiedzmy, na odwrót (na jedno wychodzi, miłość jest taka sama). Patrzyłem na jego dom, tam śnieg padał na dach, szkoda. Nasza chata w chacie – nie marznie, ale w Hrynkowej chacie jest zimno, bo przecież ona jest na dworze. [śmieje się] Taka wyobraźnia.

Drabiszczak lubił opowiadać takie historie, on miał takich wspomnień dużo, z dzieciństwa. No, ale wracamy do Siebieczowa.

[Pacyfikacja u was była?] Była. [Pamięta pan, co mówili o tym rodzice?] Powiem panu, co ludzie mówili. Pierwszy głód nie był nam znany, bo to była wojna, wszędzie było ciężko. Lata 1924/25, wtedy żyło się jakoś tak nadzieją, no, ale gdy przyszła pacyfikacja, zaostrzenie po pacyfikacji, likwidacja szkół…

Mój dziadek Hryć ukończył gimnazjum w Sokalu, potem uczył się jeszcze muzyki, do Krakowa jeździł. Pracował gdzieś tam koło Bydgoszczy, Bydgoszcz, Toruń, gdzieś tam. On po prostu odrabiał, nauczycieli, którzy tak pracowali było bardzo dużo. Jego starszy o kilka lat kolega, Paweł Basów, nie mógł dostać pracy, nawet takiej mu nie dali [daleko od stron rodzinnych]. Siedział w domu.

Tak więc, oni razem przyjeżdżali. Jak to takich wówczas nazywali… studentami, tych, którzy uczyli się w gimnazjum. Przyjeżdżali i organizowali życie kulturalne.

Życie kulturalne zaczęło się organizować jeszcze… Gdy na początku stulecia zbudowali cerkiew, murowaną, drewnianą przenieśli do sąsiedniej wioski, do Leszkowa, wówczas przyjechali malarze, tak ich nazywali. Ci malarze również zaczęli organizować życie kulturalne. Wyszukiwali młodych, poznawali.

Młodzież była różna. Wspominałem o Jurczence. Bratanica tego Pawła Basa, Olga, była młodsza od Jurczenki. Opowiadała, że on pięknie deklamował Szewczenkę. A potem, widzi pan, tak się stało, że sotnie wyprowadził i został bolszewikiem. To ludzi bolało, ale to już w latach 1940 było.

Wcześniej pacyfikacja, tak… Do mego ojca strzelali z oddali. To było to wojsko, które potem nazywało się AK. Rządowe, tego samego rządu, który uciekł do Londynu. Nie wiem, czy Polacy sobie uświadamiają, że ten rząd, który przeprowadzał pacyfikacje, posiadał tę ciągłość władzy. I potem wydawał odpowiednie rozporządzenia. Otóż, to tak, jak ktoś powiedział temu żołnierzowi – strzelaj, bo ucieka.

Ojciec wracał z pola do domu. Do Siebieczowa przyjechało wojsko, stanęło koło cerkwi. Od cerkwi do dworu siebieczowskiego było ponad kilometr. Od cerkwi jechało się prawie równo, potem do folwarku pod górkę. Po północnej stronie była otwarta przestrzeń przez rzekę na Zahatę. A za Zahatą widać już było pagórek – tam teren się wznosił. Tamtędy ojciec wracał. Gdy zobaczył i usłyszał, że strzelają do niego, wówczas uciekł do sąsiedniej wioski – „może tu nie przyjadą?”. Nie przyjechali.

A mój, jak teraz mówią – wujko, dziadek, mamy brat, drugi brat… Pierwszy zginął podczas obrony Żużela [Żużelan], Bełza. Na Boże Narodzenie, gdy zaczynała się wojna polsko-ukraińska, on… No, on dowodził. Zginął i nie znaleźli go. Zorganizowali mu pogrzeb, taki symboliczny.

Był u kogoś znajomego na Piwowszczyźnie, na północnej stronie. Gdy dowiedział się, gdy odczuł, że jest jakiś harmider – nie zainteresowało go to, gdyż tego się spodziewał. Niedaleko człowiek orał, i on poszedł, miał kija, bo kulał, i w czymś mu tam pomagał, udawał, że pomaga. I nie ruszyli go, nie zaczepili.

Ale sołtysa przywiązali sznurem do tylnej osi [wozu] i tak go ciągnęli. Sznur się zwijał – a tu się zaciskało. Od środka wsi ciągnęli aż do końca, to będzie z 700 metrów, tam mieszkała moja babcia. Babcia wyszła, zaczęła krzyczeć. To była odważna kobieta. Usłuchali, ale przyszli do domu i zaczęli szarpać, nawet wulgarne słowo powiedział babci, gdy powiedziała: „O, mój syn! (czapka wisiała) Mój syn też był żołnierzem i takich rzeczy nie robił”. Rzucił jakimś wulgarnym słowem i poszedł.

To takie momenty, o których opowiadali ludzie.

Ojciec był czytelnikiem. Błogosławiony metropolita Szeptycki w 1900 roku w listach pisał: „Dam wam czytelnie, dam wam czytelników”. Tak robił: chodził i czytał.

Początkowo była jedna czytelnia, koło cerkwi, więc, kiedy mógł, musiał pokonywać te 1200-1300 metrów. Miał dobry wzrok, dobrze czytał, ładnie czytał, a ludzie słuchali.

I on, i wielu innych bardzo żałowało, że tak dużo książek wówczas zniszczyli! Całą bibliotekę zniszczyli, trzeba było organizować ją od nowa, kupować książki, zbierać. Ale zrobili to. Na dodatek otworzyli drugą czytelnię, już po naszej stronie, i ojciec do tamtej już nie chodził. Pod koniec lat 1930 chodził do nowej czytelni.

[„Tak dużo książek zniszczyli”, kiedy?] Podczas pacyfikacji, to była pacyfikacja. Opowiadam tu o tym, jak sołtysa ciągnęli za wozem, kogo spotkali po drodze, tego pobili. [I książki zniszczyli…] Tak, książki zniszczyli. [Spalili, czy jak? Wie pan?] Myślę, że dużo książek zniszczyli w taki sposób, że podeptali, wyrzucili na drogę, porozrzucali. O czymś takim, żeby robili… jak to powiedzieć… Polacy mają takie słowo „stos” – nie, na stosie nie palili.

To zostało na długo w pamięci. Ten mój sąsiad, który w wojsku służył, już żonaty był, ale był bardzo dobrym aktorem (ten, który uczył mnie śpiewać). Brał udział w przedstawieniach. Ludzi młodych, utalentowanych było dużo, dużo. Tu przyjechało nas tylko gdzieś 50 rodzin, a ponad 300 pojechało do Ukrainy. Ale nawet w tej garstce znajdowali się tacy, którzy mogli prowadzić różną działalność. Na przykład, Kantor w Górowie. Inny Kantor mieszkał w Biesalu (nie mieszkał w naszej wiosce, ale urodził się w naszej wiosce).

[To pan, panie Romanie, widzi początki tego, co stało się niedobrego między Polakami i Ukraińcami, szuka pan tego, upatruje w tym okresie pacyfikacji, czyli w latach 1930, tak?] Nie. W 1147 roku… [No proszę! A co to było?] Teresa Michalska napisała książkę, literacką, historyczną – „Średniowiecze”. Zamieściła tam fragment listu, którego biskup Mateusz, łaciński biskup z Krakowa, napisał do Bernarda z Clairvaux. Że tam żyją, jak gwiazdy na niebie, bardzo liczni Rusini, pogański naród – trzeba go chrystianizować.

Skąd się wzięło takie przekonanie? A proszę spojrzeć, ten Krzywousty, który napisał o tych dwóch bezpotomnych książętach, o Andriju i … nie pamiętam… galicyjskich… Że byli dla niego największym oparciem w walce na wschodzie. No, potem Polacy przerobili to na swoje. Przerobili w ten sposób, że „to Polska była przedmurzem chrześcijaństwa”. No bo przecież zmienić płot na ogrodzenie, na mur – łatwo. A najwygodniej, to, mówiąc po prostu, chwalić się cudzymi zasługami i bić się w czyjeś piersi za swoje grzechy.

To było niezmienne! Odczuwałem to cały czas. W tym widzę przyczynę konfliktów. Ludzie tu niewinni. Winni są ci, którzy to rozsiewali. Wszystko dokładnie tak, jak to opisał w swoich książkach Mikołaj Siwicki.

Mam tu tylko jednego Polaka. On też się urodził na ziemi lwowskiej. Jego rodzice mieszkali w odległości może 15 kilometrów na południe od Lwowa. On stale powtarza jedno: „Wiesz, bandyci są wszędzie, w każdym narodzie, tu też byli, po jednej i po drugiej stronie, i mordowali”. No tak. Niektórzy piszą książki: co robili, kogo bili i jak.

[Z niedawnej wołyńskiej uchwały polskiego Sejmu wynika, że tylko Ukraińcy mordowali, a Polacy, jeżeli już, to tylko w odwecie…] Tak. I nie napisali nawet dlaczego, jaka była przyczyna. Jest taka prosta rzecz: w tych czasach, gdy pojawili się Mongołowie, oni zostawili tu Tatarów. Tatarzy najeżdżali. Znamy tę historię Kazimierza, po Jerzym II królu, którego te „detki” [od Detko Dymitr] otruli. Apetyt wzrastał, jak pisze Siwicki. A ludzie, jeśli chcieli żyć, musieli się bronić, musieli bronić życia i majątku. Tak była w całej Ukrainie: czym mogli, tym walczyli.

I jeszcze coś. Nie słyszałem, żeby II Rzeczpospolita zbroiła Ukraińców. Nie dopuszczali Ukraińców do żadnego urzędu, do żadnego stanowiska, do takich miejsc, gdzie była władza, gdzie była broń. A te tysiące Polaków, których osiedlono na Wołyniu, to jak ich tam wysyłali? Zabierali im broń? Myślę, że kto chciał, ten brał z sobą krótką broń, a wiemy, że niektórzy wieźli i długą. No przecież dwie dywizje stały tam zaraz od wojny. Od razu po wojnie zaczęli organizować dwie dywizje, a trzecia przyszła po powstaniu, tam była ta 27 i jakaś jeszcze, i ta, co z Powstania przyszła, Warszawskiego.

Jeżeli chcieli, żeby Ukraińcy bronili się, czy też atakowali ich bronią palną, to najpierw trzeba było tych Ukraińców uzbroić. Wówczas stajemy przed sobą jak równy z równym, z bronią i… z czym? Z miłością czy nienawiścią? To jest naprawdę ciekawe. Jeszcze raz to powiem: jeżeli ktoś chce się chwalić cudzymi zasługami, a za swoje grzechy bić się w cudze piersi, to takiemu komuś mogę zadeklamować wiersz Franki „My lubimy Rusinów”. Tak.

Wczoraj wnukowi mojej siostry zawiozłem swoje wspomnienia i tam zamieściłem również ten wiersz, no i on przeczytał, ale nie odważył się czytać na głos. Mówi: „Ja to gdzieś czytałem…”. Ukończył liceum. „Ja to gdzieś czytałem…”

«My lubimy Rusinów…»

My lubimy Rusinów,
Ich zwyczaje prastare,
Plemię ruskie, co kocha
Swoich panów, swą wiarę,
I tę mowę sług naszych,
I lokajów, i chłopów,
I tę dziatwę ich gołą,
I pokornych ich popów.
I te pieśni ich tęskne,
I ich taniec ochoczy,
Lud ten krzepki i dzielny,
Lud tak cichy, roboczy,
Jego grube siermięgi,
I chleb twardy, a zdrowy,
Jego chaty mizerne,
Jego konie i krowy,
Jego pracę na łanie
Polskiej przeszłości synów
I rycerzy wolności –
My lubimy Rusinów!

A za naszą tę miłość
My żądamy jednego:
Niech nikt oprócz nas nie śmie
Co bądź robić dla niego!
Niech nikt nie śmie siać rozdór
Między dworem i chatą,
Ani ostem zasiewać
Niwę zgody bogatą.

Lecz kto chciałby dla Rusi
Naszą ukrócić wolność
I rozrywać odwieczną
Naszych korzyści wspólność.
Siać w te serca poczciwe
Chwasty zwane oświatą,
I zapalać je szkołą,
I kłócić dwory z chatą,
Tworzyć literaturę
I gazety wydawać,
Między nami a nimi
Za pośrednika stawać,
Ten jest Moskal, szyzmatyk,
Hajdamackie skaranie,
Apostata, zaprzaniec,
Zdrajca kraju, mospanie!

Napisano d[nia] 15 października 1882 r. [Przytoczono ze strony internetowej Mykoły Żarkich.]

W tym upatruję… Ze Średniowiecza wyszło takie niepisane prawo: czyja władza cywilna, tego religia. Melanchthon siedział i pisał swoje księgi, żeby pojednać protestantów z katolikami. Prawda, nasz wykładowca, tej wody augsburskiej biskup Jezierski mówi, że cesarz Ferdynand zadrzemał i nie słyszał, co się tam działo. Zakończyło się to tak, że przełożyli na drugi dzień, a na trzeci nie było już czasu, i porozumienia nie osiągnęli.

Dlaczego o tym wspominam? Od Średniowiecza ciągnie się coś takiego: ja mam władzę i ja tutaj akceptuję, potwierdzam, szerzę taką, a nie inną religię.

W 1412 roku Jagiełło pojechał i wyrzucił wszystko z Przemyśla, i ze Lwowa również. Wówczas zarządził na prawie magdeburskim prawo na osiedlanie się wszystkich, oprócz Rusinów. Już nam ograniczył. Bo jemu nie podobała się ta wiara.

Tu również niektórym nie podobało się – władzy się nie podobało. Nie podobało się to, że na Chełmszczyźnie było za dużo cerkwi, zaczęli więc je walić [w 1930 roku].

Jechaliśmy na pielgrzymkę do Częstochowy. Ksiądz Julian Gbur zaplanował takie tournée, żeby odbyć taką trasę: Hrubieszów i do Przemyśla. Pojechaliśmy: Chełm, Hrubieszów, Przemyśl. Zajechaliśmy do Krowicy Hłodowskiej, bo tam ładna cerkiew, wie pan, ma taką nadbudowę w kopule (to już było deskami zabite). Pytałem ludzi, którzy tam wyrzucali jakieś nawozy, inne nasypywali, nosili: „Jak się czujecie, pracując tu?”. „A co tam, nam jest to obojętne!” Nigdy więcej go takim nie widziałem [księdza Gbura]. Był zdenerwowany. A był człowiekiem bardzo spokojnym, opanowanym, po prostu – szkoła werbistów to dawała, taką też miał naturę, ale zdecydowaną. I przypomniał mi się… Łepkiego, ten wiersz o cerkwi. No, ale nie będę go tu przytaczać.

[Co ksiądz Gbur powiedział tym ludziom?] Niczego nie mógł powiedzieć, nie o tym mówimy. Kwestia sumienia. Hildenbrand sądzi, czy sądził, że człowiek posiada dwa ośrodki: jeden, związany z użytkowaniem sumienia, a drugi związany z… ze zdrowym rozsądkiem, z intelektem. A jeżeli nie ma czegoś takiego, to te dwa, co prowadzą człowieka, cicho siedzą i nic więcej. Tak więc, jeśli człowiek jest pozbawiony takich odczuć, to do czego może się odwołać?

Mój dziadek, Hryć Myhal, w cesarskich czasach przez dwie kadencje był wójtem. To, co dziś nie podoba się tym z Izraela… Gdy Żydzi takiego słabego człowieka (który tego ośrodka, tego oparcia dla intelektu w woli nie miał wychowanego) przyciągali i nalewali mu, i on przepijał morgi… [Dziadek] szedł wówczas do sądu, zabierał odpowiednie zaświadczenie, zanosił do karczmy, i karczmarz więcej już takiemu nie nalał. Rodzice pamiętali i mogli wymienić nazwiska ludzi, którzy przepijali. Gdy więc wprowadzili taki zakaz… No, to było prawo, które było stanowczo egzekwowane, było obowiązujące.

Otóż, dzieci tych ludzi, którzy przepijali, wysyłali do szkoły. Do II wojny światowej czterech księży wyszło z mojej wioski (z tych dwóch miejscowości – Siebieczowa i Piwowszczyzny), a także dziewiętnaście nauczycieli.

[To za Austro-Węgier tak było…] Tak było za Austro-Węgier. [A potem, za Polski, również?] Nie.

Jeszcze co do tych konfliktów… To, o czym już mówiłem. Takie konflikty zdarzały się między ludźmi, między grupami ludzi, różne inicjatywy powstawały. Życie nie było jakieś zasklepione, ono się rozwijało. Można wziąć [książkę] Jana Pawłyka i poczytać o tym, co się działo w Zaleskiej Woli. To samo było w Siebieczowie.

Spółdzielczość się rozwijała, była jedna spółdzielnia, była druga, tak, jak to potrzebne było dla tak bardzo porozrzucanej miejscowości. Oprócz tego ludzie zaczęli produkować mleko. Wiedzieli, czym jest cukier. W naszej okolicy nie było takich problemów z kontraktacją, czy z tymi zezwoleniami, jak na Wołyniu. Tam Rusinom, czy [śmieje się] Ukraińcom nie można było hodować buraków. Może dlatego, że wtedy było więcej tych starych Polaków. To nie byli jacyś przyjezdni Polacy, u nas nie było…

W naszych okolicach, na ziemi sokalskiej, była taka kolonia Boriatyn; [była] taka w połowie polska, w połowie ukraińska wioska Ostrów, między Bełzem i Krystynopolem, a na północy, w odległości gdzieś dwóch kilometrów, był Boriatyn, niewielka wioska. Po drugiej stronie obecnej szosy wołyńskiej są ślady po kolonii boriatyńskiej.

Ludzie odczuwali, że… Dziedzice oddali do parcelacji 120 hektarów swoich ziem. Ojciec nie wiedział ile dokładnie (pytałem go o to), powiedział: „być może było nawet dwa razy więcej” tego, co te dwa folwarki oddały na parcelację, żeby dać ziemię polskim kolonistom. To się więc odczuwało.

Myślę jednak, że ten konflikt z takiego powodu mógł się jedynie rozwinąć. To musiało się stać, jakiś zły rezultat byłby, jakieś następstwo. Ale póki co tego nie było. Jeszcze byli biedni Polacy, byli biedni Ukraińcy, ale było też coś takiego… Powiem po prostu – jałmużna.

Już nawet mnie mama wysyłała do ciotki, a u nas każda kobieta była ciotką, a mężczyzna dziadkiem [diad’ko]. Coś mi dawała, tu zawiązane, tam nalane, „idź, zanieś to, tylko nie baw się tam długo” (bo tam było dwoje dzieci). Trochę się pobawiłem i wróciłem. Jeśli oddała mi ten dzbanuszek, to przyniosłem go do domu, a jak nie oddała – to zostawiłem. „Dziś pójdziesz tam”. Starszą siostrę posyłała gdzieś tam jeszcze dalej.

Tak postępowała nie tylko moja mama, tak robiło wielu ludzi. Przychodziły święta… Zadbać należało nie tylko o siebie, o swój dom, trzeba było zadbać również o sąsiadów.

Po przeciwnej stronie drogi mieliśmy kobietę, która posiadała tyle ziemi, ile było pod domem i na podwóreczku. Tak tam żyła.

W jej sąsiedztwie mieszkali dwaj bracia, jeden szewc, a drugi krawiec. Oni też nie posiadali ziemi, nie wiem, czy mieli choć z pół morga. No, a u mego ojca było siedem morgów.

[Co pan może powiedzieć o zwyczajach w pana wiosce?] Wszystko tam mieliśmy. Przedstawienia… Moja mama kiedyś zemdlała na scenie, gdy była jeszcze panną. Opowiadałem panu tylko o Jurczence, że deklamował wiersze. Mój sąsiad też potrafił, i jego syn. Chodził do szkoły, a potem zajmował się tym. Chodził, co prawda, również na herbatkę do folwarku, ale gdy szedł do szkoły, i tam mu dali wiersz, to on to czytał.

Wciągniętych w to było dużo dzieci. Życie kulturalne było prowadzone na szeroką skalę. Angażowali każdego, kogo tylko można było – wyłapywali talenty.

[Czyli, można powiedzieć, że było to dobrze zorganizowane.] Bardzo dobrze. Gdy na początku stulecia cerkiew budowali, to jeden taki mańkut chciał nawet cegielnię otworzyć. I otworzył, cegły produkował. No, ale wygląda na to, że konkurencja, obca, była silniejsza – spalili mu to. I już to się nie odnowiło.

O pszczelarstwie mówiłem, o mleku opowiadałem, „Masłosojuz” śmietanę zabierał, ludzie mieli z tego korzyść. Zdaje się, chłopi, rolnicy nie rezygnowali z produkcji lnu, konopi. Konopie – to bardziej delikatne włókno. Tkali w wielu domach. Chodziłem do takiego dziadka, przez podwórze, do sąsiada, który był tkaczem, mi się to podobało.

Sąsiad był szewcem. Rzemiosło się rozwijało, myślę, bardzo dynamicznie.

Jeśli chodzi o szkolnictwo, to już mówiłem o tych dziewiętnastu nauczycielach, czterech księżach, w latach 1930 uczyli się kolejni nauczyciele, księża.

2. Czy odwiedzali Państwo rodzinne strony?:

Po raz pierwszy byłem tam w 1977 roku. [Późno...] Późno, tak. Mama jeździła w 1962 czy w 1963 roku, ona jeździła tam najczęściej.

[Wioska była już w ZSRS…] Tak. Wieźli mnie wozem. Pojechałem na Żwirkę… Gdy wyszedłem z autobusu, to nie musiałem [niczego] mówić. Miałem na sobie płaszcz, nie z rękawami wszywanymi, tylko na wypust. To było wycinane, przód i tył oddzielnie zszywane. Widzieli więc, że nie miejscowy. „Pan Polak?” Pytam o ulicę, a oni mi – „Polak”. Mówię – „Nie Polak”. [śmieje się] „Widzimy przecież, że pan z Polski przyjechał, a skąd jeszcze mógł pan przyjechać?” „Tak, przyjechałem z Polski, gdyż tam mieszka moja rodzina”. Takie to było…

Mam tam siostrę, która urodziła się tego samego dnia, co ja, tylko wieczorem, już jak Niemcy przyszli. Bawiłem się z nią, chodziłem do niej, było niedaleko, to tata ciotki siostry córka, Hania.

Babcia nasza, mama taty, była niskiego wzrostu. Gdy poszedłem do nich pod wieczór, gdy już była ciemna noc, to trzeba było mnie odprowadzić (mogłem sam pójść, ale babcia mnie nie puści, bo tam trzeba przez rzekę przejść) – do tej rzeki mnie odprowadzała. Hania: „Idę z wami!”. Ale, gdy tylko wyszliśmy: „oj, babciu, nie mogę iść”, i już siedzi mi na plecach. No, to takie historie. Takie rzeczy się pamięta, prawda? To była siostra z tego samego dnia, prawdziwa siostra.

No więc cieszyłem się na to spotkanie, z nią, z jej młodszym bratem, z jej starszą siostrą, która była rówieśniczką mojej starszej siostry, z całą rodziną, z dziadkiem, ciotką, babci już nie było…

Mam tam siostrę, która urodziła się tego samego dnia, co ja, tylko wieczorem, już jak Niemcy przyszli. Bawiłem się z nią, chodziłem do niej, było niedaleko, to taty siostry córka, Hania.

Babcia nasza, mama taty, była niskiego wzrostu. Gdy szedłem do nich pod wieczór, gdy już była ciemna noc, to trzeba było mnie odprowadzić (mogłem sam iść, ale babcia mnie nie puści, bo tam trzeba przez rzeczkę przejść) – do tej rzeczki mnie odprowadzała. Hania: „Idę z wami!”. Ale, gdy tylko wyszliśmy: „oj, babciu, nie mogę iść”, i już siedzi mi na plecach. No, to takie historie. Takie rzeczy się pamięta, prawda? To była siostra z tego samego dnia, prawdziwa siostra.

No więc cieszyłem się na to spotkanie, z nią, z jej młodszym bratem, z jej starszą siostrą, która była rówieśniczką mojej starszej siostry, z całą rodziną, z dziadkiem, ciotką, babci już nie było…

3. Dlaczego nie wyjechali na Ukrainę?:

Siebieczów leżał w takim miejscu… Gdzieś pośrodku: między Warężem, gdzie było wojsko [polskie], Bełzem, gdzie było wojsko, i… Po tamtej stronie był kiedyś Sokal, a potem Sokal to już był za Bugiem. Po tej stronie była Żwirka i to więzienie na Zabużu, klasztor. Byli też w Ostrowie, w tej wiosce. Tak więc, z trzech stron było wojsko, i milicja.

Było to korzystne i niekorzystne. Do nas, gdy wpadła… powiem banda, bo dziś Polacy lepią bohaterów z ludzi, którzy po prostu znęcali się nad nami. Banda Basaja przeprowadzała akcję dopingującą, żeby nas zachęcić do wyjazdu na wschód. Wpadli do wioski, do kilku domów (długo nie byli), i wewnątrz robili rozwałkę. W moim domu z sieni wytaszczyli beczkę z kiszoną kapustą, z łóżek pościągali pierzyny i poduszki, bagnetami pocięli, i tak to wszystko razem wymieszali, z tym pierzem, kapustą i co tam jeszcze było. Jeden podszedł… Koło okna wisiał portret Szewczenki, rysowany. „A co to jest?!” Nazwał sk…synem, uderzył kolbą. Ojciec mówi: „To Szewczenko”. No ale rozbił. I szybko wyszli, bo bali się.

Ten doping niewiele dał. Nam tylko zaszkodził. Mieli z tego satysfakcję, czy co? Nie wiem. Zdobycz? Zemsta? Bóg już w Starym Testamencie mówił: zemstę zostawcie mi. Podobnych sytuacji doświadczałem cały czas.

[Tato, mama mówili, dlaczego nie pojechaliście do Ukrainy?] Swoja ziemia. To, o czym mówiłem na początku. Chcę być pochowany w swojej ziemi, moje ciało chce tam spocząć.

[Gdy Polacy wywozili, trochę się chowaliście?] Uciekaliśmy, tak. Pewnego razu uciekaliśmy do kuzyna mamy, na północ, do Leszkowa, to strzelali za nami. Z folwarku było widać, że uciekają, więc kule tylko świstały. Cała rodzina była wtedy szczęśliwa… Ja wiem, czy szczęśliwa? Trzeba pomyśleć, może to było nieszczęście? Szczęście jest w Bogu i w zbawieniu. Nie wykluczone, że lepiej było wówczas umrzeć. Człowiek jednak nie wybiera, kiedy ma umrzeć.

4. Co w życiu było najważniejsze?:

[W życiu najważniejsze jest] zbawienie człowieka. „Ars moriendi”, to takie napisane przez teologów traktaty, w XIV-XV wieku i później.

Autorzy stawiają sobie za zadanie pouczyć człowieka, jak ma się przygotować do śmierci. Śmierć należy traktować jak element życia. Kto tak nie traktuje, ten jest stracony, taki człowiek pozbawiony jest nadziei. Kto chciałby to zgłębić, niech poczyta sobie „Czas w Europie” Benedykta XVI, obie jego encykliki.

5. Dlaczego Was przesiedlili?:

[Co było celem akcji „Wisła”?] To, o czym tu mówili. Mówiła to władza cywilna, tak mówił też Stalin, skąd szły nakazy. Miało być jedno: naród bez narodowości. I tu nam przydadzą się te dwa słowa w języku ukraińskim: narod i nacja, narod bez nacji. Polacy nie mogą tak powiedzieć: naród bez narodowości – to nie brzmi.

Czy pomagał im Kościół, gdy, już tutaj, nasi ludzie zabiegali, prosili o swoją liturgię? Ksiądz Ripecki pisał listy do kurii, do Wyszyńskiego, żeby nasi ludzie, nasi wierni mieli swoją mszę. Tak, jak to robili, powiedzmy, ks. Deńko, tu koło Nowego Dworu [Gdańskiego], czy później ksiądz mitrat Wasyl Hrynyk, on służył gdzieś aż tam koło Słupska.

A tu nie zezwolili. Co mówili? [S.] Kobyłecki, który pracował w kurii warmińskiej, powtarzał: „Wy się musicie rozpłynąć, zniknąć”. Niektórzy mówili to oficjalnie. Realizował to, co rozpoczął w Łucku, gdzie nie dopuścili, żeby biskup greckokatolicki stanął na czele swojej placówki, swojej eparchii [chodzi o biskupa Józefa Bociana, którego przed wojną Polacy nie dopuścili do wykonywania posługi apostolskiej na Wołyniu–R.K.].

Interesuje mnie tylko jedno. Zastanawiam się, czy to internowanie Wyszyńskiemu pomogło? Może rzeczywiście, bo to możliwe, modlił się do Matki Boskiej, aż… Przypomnę, że naród ukraiński jako pierwszy oddał swoje państwo, siebie pod opiekę, pod patronat Matki Bożej. Jarosław Mądry to zrobił. Oni zrobili to samo, ale o wiele, wiele później. W czymś wyprzedziliśmy sąsiadów. [śmieje się] Niech biorą z nas przykład.

G. UWAGI
1. Dodatkowe informacje:

[Jakie perspektywy ma ukraińska społeczność w Polsce? Są w ogóle jakieś perspektywy, czy…] Są, jeśli sprawy pójdą w tym kierunku, o którym myślę. Nie twierdzę, że nie może być innych metod, ale dla mnie podstawową metodą jest katechizacja. Nie uratujemy Kościoła – wcześniej ziści się to, o czym św. Paweł przypomina w swoich listach – kiedy przyjdzie antychryst. Jeżeli nie weźmiemy się za katechizację rodzin, rodziców, jeżeli nie będziemy wychowywać człowieka na człowieka, to ten moment nie odwlecze się. Kiedyś to musi nastąpić, musi nadejść. Ale z tego powodu, że on się zbliża, i jeśli z mego powodu, to na moim sumieniu leży obowiązek mówić o tym. I ja mówię. Gdzie tylko mogę, tam mówię.

Tę mądrość zaczerpnąłem jednak na teologii w Olsztynie. Zawdzięczam to księżom, profesorom. Zacząłem studiować to w Instytucie Jana Pawła II, dyrektorem był tam ksiądz profesor Bożeszkowski – mądry człowiek, miał taki uczciwy stosunek do naszych [ukraińskich] spraw. Zajmowałem się tym w 1994 roku.

Kręgosłup mi trzasnął w 1990 roku. Pracowałem jeszcze rok w gminie, a potem mnie wyrzucili. […] Tak się stało, że przypomniałem sobie… Ja o tym stale pamiętałem, gdzieś od 1982 roku, o słowach ks. Juliana Gbura, później biskupa w Stryju. On obsługiwał parafie w Górowie Iławeckim, Ostrym Bardzie, Bartoszycach (gdy zapoczątkowano tam Służby Boże), potem w Pieniężnie. Jeździłem z nim i kiedyś w drodze powiedział do mnie: „Senyszyn, pan powinien zrobić katechezę. Proszę spróbować!”. Wówczas pracowałem jeszcze w przedsiębiorstwie budowlanym. Przypomniało mi się to dopiero wtedy, gdy byłem już chory. Zajmowałem się jeszcze pracami zleconymi, ale żyć z tego się nie dało, przeszedłem więc na rentę. Potem zwróciłem się do tego instytutu, pomógł ks. Moskałyk.

[Oto, gdy patrzymy z perspektywy lat – ukraińska społeczność, 147 tysięcy ludzi, wywiezieni, porzuceni, no i wiele innego, o czym wiemy. Po dziesięcioleciach, które minęły, jaką ocenę wystawiłby pan tym ludziom, temu pokoleniu? Jak sobie poradzili w tej nadzwyczaj ciężkiej, skomplikowanej sytuacji życiowej? W jakim stanie z tego wyszli?]

Ludzie, którzy tu przyjechali, myślę, żyli tym, czego się nauczyli, co wynieśli z domu rodzinnego, chcieli to przekazać swoim potomkom. I to im się udawało.

W swoich wspomnieniach o parafii w Górowie Iławeckim przytaczam zestawienie pewnych liczb, które pokazują efekty tej pracy, czy, powiedzmy, jej słabe strony – lekceważenie zwyczajów, lekceważenie tradycji. Tam to wychodzi. Zaczerpnąłem to z pracy magisterskiej pani Ortyńskiej. Ona z kolei wzięła to z gminy, nie musiałem już szukać, skorzystałem z tego, co ona przygotowała. Tam widać, że w pewnym momencie ludzie przestali zajmować się tym, o czym panu mówiłem: żeby być zbawionym, żeby dożyć śmierci zbawiennej.

O co tu chodzi? Chodzi o to (jak o tym ksiądz profesor Tischner pisał), że tam ten „homo sovieticus” był wyjałowiony z życia duchowego. On to pokazuje na Heglu. Przytacza ten dowód Hegla, że niewolnika winą jest to, że jest niewolnikiem swego pana, pan nie jest temu winien; to jest przesąd europejski, który obciąża pana z powodu niewolnictwa niewolnika.

Do tego miejsca doszedł Hegel, Tischner zaproponuje dialog. Marks poszedł dalej, poszedł w rewolucję. I do czego ona doprowadziła? To są następstwa. Pytał pan, skąd to się bierze? Problem w tym, że zło się jednoczy, a ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. Chłopu najłatwiej to wyjaśnić… Może jednak kobiecie, wiejskiej: gdy mąż twój nie wytrze butów z łajna, to rozniesie je po całym domu.

No więc, ta zaraza bolszewicka, ona tak się rozkorzeniła… Mało tego. Ateizm, który przewidywał, jak to Heinrich Heine powiedział: Francja jest tym państwem, naród francuski jest tym narodem, który będzie pisał nową ewangelię. Nową ewangelię będzie pisał! I język ten jest ku temu odpowiedni. A Ren nazwał nowym Jordanem. No i mamy teraz – z Francji to wyszło. Ateizm wyszedł z Francji. Poszedł na zachód, a teraz wraca.

Lata 1960, książeczka Mao, była popularna wśród amerykańskich studentów. Ci ludzie dziś na emeryturę przechodzą, przez cały ten czas rządzili. Przecież ktoś to musiał finansować. Popatrzmy kto za sobą ślady zaciera? No, choćby Sabbataj Cwi. To jest, prawda, przykład. Po czymś takim trzeba się wstydzić, że takiego okrzyknęli mesjaszem. Takim przykładów jest dużo.

Czasy obecne nazywam permisywizmem. To jest coś, co jest ponad misją. Jest misja, każdy człowiek ma swoją misję. Ja mam misję zbawienia swojej duszy. Idę właściwą drogą, czy nie? Ten czy inny spowiednik mówi mi: „Zwracaj się do Jezusa Chrystusa. Zwracaj się do Matki Bożej, proś”. Tak mnie mama uczyła.

Był neoliberalizm, postliberalizm, a mamy teraz coś takiego, co jest ponad misją, swobodę. W naszym języku dobrze pasuje tu słowo „swawola”. Swawola ponad wszystko, rozpasać się i nikogo nie słuchać. I jeszcze mieć takie wartości, jak własne bogactwo materialne i moja wola, wola rządzenia, bo o to właśnie tu chodzi. A swawola, to robić, co mi się chce. Mi wolno, ale tobie nie.

[I ostatnie. Ukraińska społeczność w Polsce…] W sensie do czego doszła? Ludzie, którzy tu przyjechali [w 1947 roku], wiedzieli co robią. Było takie czy inne UTSK i przez jakiś czas ludzie tam pracowali, mimo przeszkód. Nie pozwolili pójść w tę stronę, w inną stronę, popularyzować, szerzyć takie czy inne idee, więc ludzie trzymali się tego, czego mogli się trzymać.

Demczuk sprowadzał do Olsztyna książki z Ukrainy. Pojechałem do Ukrainy – mi się nie udało. Zwróciłem się więc do niego, ponieważ też chciałem. W ten sposób od 1984 roku sprowadzałem do Górowa książki. Tyle, że musiałem je wykupić, taki to był kolportaż… Potem musiałem jeździć z tymi książkami do Pieniężna i sprzedawać je, do Braniewa, do Bartoszyc, do innych miejscowości, żeby to się rozeszło, przecież pieniądze powinny mi się zwrócić, ale i tak jeszcze do tego dokładałem.

No, ale to była moja misja. Nie mogę sobie niczego zarzucić, ale gdy ktoś mi… Profesorowi Zabrowarnemu (wówczas jeszcze doktorowi) w ankiecie ktoś napisał… Tam trzeba było odpowiedzieć na dwa pytania: „Czy łatwo jest dostać ukraińską książkę w twoim środowisku?”. Niech pan porówna, bo pan stawia mi podobne pytania. Ja te ankiety zbierałem, ludzie pisali w nich: „Zdobyć można łatwo, bo są w Olsztynie”. A mieszka sobie gdzieś koło Górowa, bo to tacy ludzie byli.

Ale było drugie pytanie: „Czy masz książki w domu?” „Nie mam”. W taki sposób wychowany człowiek, że mógł bez tej książki się obejść.

No i wracamy znowu do tego samego: do czego dojdą ludzie? Do tego dojdą, do czego zostali wychowani. Niech pan zwróci uwagę, jak dziś ludzie mijają się na ulicy. Człowiek do człowieka nie odwraca się twarzą, oznacza to, że ludzie ideologicznie nie są tak nastawieni, jak uczy nas Jezus Chrystus. Odwracają się tyłem, najpierw pcha swoją torbę, a ty idź sobie tam z tyłu.

Kiedyś było inaczej. Pamiętam lata, gdy z Jelonek [studenckie miasteczko w Warszawie] młodzież dojeżdżała (bo ja czasami tam jeździłem). Jak bardzo ludzie reagowali wówczas w Warszawie, gdy młodzi nie ustępowali miejsca starszej osobie. A dziś!... Dziś mamy teledziecko, bo to już nie jest dziecko rodziców, rodzice nie zwracają na to uwagi. Obecnie ojciec nie potrafi zapytać dziecka, nie potrafi poradzić się, nie potrafi wychować je tak, żeby było posłuszne. W naszej cerkwi, myślę, mamy tylko dwie kobiety, które klękają z dziećmi, czy też stoją z dziećmi i modlą się, składając dłonie.

Ksiądz Gbur zastanawiał się (zawsze będę do niego wracał): w jaki sposób powinniśmy organizować choinkę dla dzieci? Stwierdził: róbmy to w grudniu na Mikołaja. I tak było, czyli organizowali podczas pyłypiwky [adwentu]. A potem, gdy przychodziła kutia, wówczas my, starsi, zbieraliśmy się oddzielnie, dzieci nie były nam potrzebne podczas kuti.

Obecnie organizują inaczej: „Jak to dobrze, gdy tak wszyscy razem zbierzemy się!”. To „wszyscy razem”, to taki magnes do rozpadu. Gdy zakonnica czy nauczyciel przygotował dzieci do tej kuti, to dzieci swoje zrobiły, cukierki dostały i dalej biegają samopas, nikt już się nimi nie zajmuje. Wówczas rodzice: odkorkował, pociągnął. To jest kultura?! To kultura śmierci, to jest kultura zniszczenia. Ale ludzie tego nie rozumieją, przy czym ludzie, którzy decydują. Bardzo trudno jest kogoś przekonać.

[A jeśli wziąć mniejszą skalę, ta ukraińska społeczność… No, jakie tendencje pan widzi? Bo ja, na przykład, widzę bardzo dynamiczną polonizację.] Przed chwilą panu powiedziałem: jeżeli nie będzie wychowania, to będzie język polski, to oczywiste. Jeżeli są ludzie, którzy to rozumieją, to powinni zająć się tym już dziś.

Nie będzie katechizacji rodziców, rodzin – nie będzie narodu. To samo czeka polski naród. Jesteśmy na straconych pozycjach.


Ankietę nagrał, zredagował, przetłumaczył na polski Roman Kryk, 29.02.2021 r.




 
do góry ↑
[ankieta w j.polskim] [ankieta українська] [ankieta english]
[fotografie do ankiety] [pliki do ankiety]
Ankieta українська
A. ОСНОВНІ ДАНІ
Б. ВІДОМОСТІ ПРО РОДИНУ І МІСЦЕВІСТЬ
В. ПЕРЕСЕЛЕННЯ
Г. НОВЕ МІСЦЕ
Д. КОНТАКТИ З УПA
Е. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
Є. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
 
A. ОСНОВНІ ДАНІ
1. Дата анкетування: 12.08.2013 2. Номер анкети: 0507
3. Прізвище, ім’я, по-батькові: Сенишин Роман, Богдан, с. Василя та Ольги з д. Мигаль

Лідзбарк-Вармінський
Polska - Польща
4. Дата народження: 17.10.1939 5. Місце народження: Пивовщина, повіт Сокаль, воєводство Львів.
Б. ВІДОМОСТІ ПРО РОДИНУ І МІСЦЕВІСТЬ
1.1. Місце проживання до переселення: Пивовщина.
1.2. Місце проживання до переселення:

Там були цікаві два села: Себечів – дещо більше, і Пивовщина. Разом вони нараховували понад 350 дворів. [Село розташоване було] на відстані 7 кілометрів на північний схід від Белза, і на захід від Сокаля на відстані 15 кілометрів; над річкою Себечівкою.

[Народився я] в хаті, яка, мабуть, була поставлена ще під кінець XVIII століття. Родився я 17 жовтня, в середу, 1939 року.

Кільканадцять днів раніше з села втекли москалі, з тої частини, яка називалася Загата.

Поляків якось не було, крім тих сусідів, які були – не були поляками. Собі жили, то були кузени, також.

Народився я зранку, а вже ввечері з заходу прийшли німці. Перейшли через Загату, в другий кінець, де не було дороги, вона кінчалась в полі. І питали: де дорога на схід?

Хрестив мене отець Станіслав Гарасовський, який родився в Коровиці. Цікаве те, що він опинився там як втікач з Холмщини. Його дідо був віце-ректором семінарії в Холмі, також священник, і батько священник, священник в Коровиці, парох в Коровиці.

Батьки мої – Ольга з дому Мигаль і батько Василь. Мали п’ятеро дітей. Старший брат, дещо молодша від нього сестра, я, а далі ще була сестра і брат. Така родина, сім’я із п’яти осіб.

Батьки були місцеві. Тато народився там, де й я народився, в тій хаті, де ще родився прапрадід його, і наша прабабуся, моя прабабуся, також моя бабуся.

Ця хата вже не стоїть, але вільне місце є. Коли я буваю в Україні, на Сокальщині, то мене себечівці питають, оті загатці: «А чому ти не приїжджаєш і не будуєшся тут? Дивися, тут таке гарне місце».

Гарне місце, так. Особливо, якщо подивитися згори… Маю фотографію, таку, що то їх роблять супутники: там таке розтягнене, зелене, все зелене. Воно таке зелене й було.

Так, як мати розказувала, то тоді, коли були празники, чи неділя, воно [село] маїлось вишиваними сорочками, віночками на дівчатах, коли йшли шнурами такими, гуртами до церкви.

Моєму батькові трапились три події, коли він міг втратити життя. Вперше таке було влітку 1942 року. Коли свиняк виріс великий, треба було його на м’ясо переробити. Він попросив шваґрів своїх. Прийшло двох. Вивели того свиняка до саду, коли вони поралися коло нього, він десь голосно заквічав. Незабаром на той голос з’явився ляндвірт з фільварку. Ну, це було на відстані 400 метрів на протилежному боці річки, там був фільварок і там вже німці урядували.

Він легко вдарив батька по лиці. Чи то був жест тільки – ми неспроможні це пояснити. Батько почав втікати, поміж стодолою і шопою (сад був вище, а тут була шкарпа). А той – за батьком! Нехотячи упав з тої шкарпи, головою вдарився об дошки. Прийшов під хату. Мати вийшла з дітьми, зі мною та сестрою, яка була на руках. Стояв задиханий, пістолет переклав з правої руки до лівої і тоді батька ще раз вдарив. Сказав йому (стрийко переклав), що вдарив його не тому, що він хотів свиняка заколоти, а за те, що свиняк кричав. Життя було врятоване, але страх був, страх був великий.

Згадую також випадок в 1947 році, 12 лютого, в свято Трьох святителів. Мав приїхати вже священник з Белза, оскільки наш отець Гарасовський першого травня… просто виїхав, не здужавши запричащати мене і мого брата Кантора Володимира, а [саме він] підготовляв нас до причастя [першого].

В той час на Себечів пішли три облави. Одна з Белза, і ця була першою в нас. Друга пізніше появилась – з півночі, з Варяжа. А третя навіть до нас не дійшла, дійшла до того кінця східного Себечева, що за церквою, [облава] з Острова.

В сусіда, мого кузена, ночувало двох хлопців. Про них розписує Росіл в «Історії УПА» [мабуть «Літописі УПА»]. З’явився там ще третій, чорний [?], десь вистрілив і почалася перестрілка. Хлопці спали в стодолі, військо польське запальними по стодолі потягнуло, стодола почала горіти. Тамтих потім дістали звідтам, таких погорених [погорілих], так лежали ще два дні, поки їх похоронили.

Стодола згоріла, хата сусідня згоріла, хліви згоріли, почали займатись шпихлір мого батька і мами, стодола. Відтак військо покликало людей, зігнало, і казало хати хоронити. Пішли хлопці якісь, то була зима. Одні тягнули воду, поливали, гребнами [?], плахтами прикривали стріху солом’яну.

А по подвір’ї ходив такий… Пізніше він став нашим сусідом, тут [на півночі Польщі], тут ми його зустріли. І так, він ввесь час пильнував, і брата, і батька. Но, брат вже мав 12 років, чи 14, і він допомагав батькові витягати щось там зі стодоли, з шопи (небагато врятували, бо все вогонь забрав).

Згоріли навіть чотири бруси, які батько ще до війни заготовив для нової хати. Чотири, які залишись, бо мав на цілу хату. Прийшли німці і забрали на дороги, щоб можна було вигідно їздити по болотистих дорогах.

Виходило так, що батько стояв на лінії пострілу, но, але куля не попала, куля з карабіну якогось жовніра польського, але не того, який пильнував. Тому оцей наш пізніший сусід, думаю, постановив таки стерегти батька і брата, щоби… Но, але… Бувають різні люди. Но, а той третій був десь так посередині…

Коли «Юрченко» вивів сотні за Буг, то в наших околицях тільки «стрибки» залишилися в УПА. Якщо їхні родини, тих, які там ще залишилися, будуть цього слухати, то… Може не всі то були такі «стрибки», але… Так от називали їх люди і я то повторюю. Розумію то в такий спосіб, що воювання їх вже не цікавило.

Тих двох, які погоріли, то були люди чесні, вони не мали куди вертати.

Один з таких прийшов до батька, но й… якось вдалось випросити. Гинули сусіди, гинули різні люди. Чому? Така є смерть. Смерть, яку знаємо з 4 глави Книги буття, як наслідок чогось. Книга точно не пояснює. Бог сказав: «Маєш похмуре лице, Каїне, розвеселися, радій». Не потрафив.

І так, між народженням і смертю я себе ввесь час почуваю дитиною війни: пожеж, пострілів, насильства, втеч (треба було втікати не раз). Не всім це вдалось. Нам вдалось, нам вдавалося втікати. Стріляли за нами неодноразово. Якось пережили...

Пережили, щоби під кінець, щоб в останніх днях червня 1947 року нас вивезли. То теж так вивозили... Приїхало військо, ми вже мали іти, бо то було на «польського» Петра і Павла, тобто латинського Петра і Павла. Мав приїхати ксьондз Волянін з Белза, відправити mszę świętą [месу] (здається, Служби Божі він також правив).

Но, але заїхали фіри і треба було вантажитись – дали дві години. Протягом двох годин ми таки виїхали з подвір’я. Небагато забрали: трохи курей, була одна корова, лише одна корова залишилася, двоє коней, складений віз. Бо [раніше] ті, яким потрібен був наш віз, прийшли і віз забрали. Коней залишили. Батько умів проробляти, майструвати, працювати з деревиною і якось наладнав другий віз. І такими двома возами [ми поїхали] – один від війська, а другий був наш.

Сусіда мала молодого чоловіка-жениха. Мусив женитися, і оженився. Його перинами прикрили і ми так виїжджали. З нашої Загати, через Себечів, на схід до церкви, біля церкви (до церкви дорогою було близько 1.5 кілометра). Далі [ми їхали] на Пивовщину, Пивовщина була менша (володіння Платерів).

Там зупинилися. Там ми чекали близько трьох годин. Не знать навіщо? Жовніри пили. Той бідний хлопчина, молодий жених, [захований] на возі під перинами сусіди (не знаю, як він то пережив), а на возі – жовніри пили, попивали.

Один тільки не пив. Ходив біля нашого воза, мати сиділа з нами, старший брат пішов з батьком (вони вели корову, корову треба було трохи підганяти, один їхав, а другий корову підганяв). Но, а мати сиділа з нами чотирма (вже четверо нас було). І так він до матері говорив: „Matko! Jak ty to możesz wytrzymać!? Gdyby to była moja matka, to bym wziął ten karabin i powystrzelał wszystkich!” [Мати, як ти то можеш витримати!? Якщо б то була моя мати, то я б узяв оцього карабіна і перестріляв всіх]. Я не знаю – це була провокація, чи що? Моя мати це переповідала часто.

Далі був Варяж. Тиждень там сиділи. Потім вагони в Вербковичах, і так ми їхали аж до Лідзбарка-Вармінського. В дорозі, звісно, зупинялися. Но, з різними людьми там бачилися. Деякі люди знали хто то їде, кого везуть. Правда, не усі. Адже, такими ж вагонами їздили ті, яких манив грабіж, тут на Вармії і Мазурах. Пізніше деякі розповідали про ті транспорти: вони їхали порожніми сюди, а поверталися з вантажем, всякі поїзди.

І так ми тут опинились 12 липня, в центрі Бабяку, в такій великій шопі. Моя родина Сенишинів і родина Шаламаїв з Цеблова. Но й то так…

По двох-трьох днях розмістили нас в різних хатах. Через рік приходив до батька… Батькові треба було заробити на хліб, адже посіяти, посадити не можна було вже нічого. Хто приїхав в травні, то ще міг картоплю посадити, а моя мати могла лише ходити (то мати ходила) копати картоплю до тих, які тут вже жили.

Осінь була мокра. Коли нові поселенці, які приїхали в 1945/46 роках, довідались, що батько працює з деревом, то вони приходили, замовляли бочки, замовляли стільці, столики, прилавки – батько то робив.

Приходив також такий вільнюк Яґлінський [поляк-переселенець з регіону Вільна]. Жив передше [раніше], власне, в тому Бабяку, ще раніше на колонії. Там були великі будинки. Якась куля летіла, три стіни порушила, двері поламала, але не розірвалася. Так лежала, потім то прибрали. Він каже: „Ja tam byłem, Seniszyn, jedź tam! Co tu będziesz siedział między…" [Я там був, Сенишин, їдь туди! Що будеш сидіти тут поміж…].

Може про це непристойно говорити, але… Люди не завжди були сприятливі. Підозрювали, що жінки [українки] з великими грудьми, то вони там гранати під грудьми носять.

А того прозивання, обзивання… Навіть поверталися до якихось калакутів, хохлів. Звідки це взялося? Я думаю, що то з большевизму. Большевизм, який прийшов зі сходу, так розсіявся (то є така моя ідея) по тій Центральній Європі, що розніс все. І якщо говорити про масову культуру того часу, то там найгірше було оте плюгавство, та ненависть.

Ми мали сусіда, в нього були дві дівчини. Одна бавилася зі мною і з молодшою сестрою, а старша була товаришкою старшої сестри. Уявіть собі, що… Коли ми вже пішли до школи (в ліцеї я був, в 1950-их роках, в 1958 році ми завершували ту школу – сестра, та дівчина і я, а старші завершували раніше), тоді батьки їхні прийшли на ту колонію до моїх батьків, в неділю, і… Не знаю як то назвати? Виправдались? „My nie wiedzieliśmy, nam to tak mówili” [Ми не знали, нам так то представляли]. І тоді з них то вийшло: „A wy dobrzy ludzie!” [А ви добрі люди]. Це таке обнадійливе…

[Я не зрозумів, чому тому женихові треба було в тих перинах ховатися?] То був жених, партизан [УПА], женився з сусідою, вона мусила вийти за нього заміж а він мусив оженитися. Що мав робити? Називався Ляшук. Пізніше жив в Шопах, за Ельблонґом. Оженився з моєю кузеною. Його не зловили, помер природною смертю.

Я до Ельблонґа виїхав працювати в 1965 році, як геодезист. Працював в місті, но, але кузенів відвідав. Я тоді довідався, що три роки до нього навідувалися ввесь час, арештували, відпускали, но, але не судили. Ну, не знаю… Таке також траплялось, правда? Документів не було, не було жодних підстав, ніхто не доніс.

Там були дві такі родини: вони і з Мицева Кравчук. Знаєте паню Кравчук з редакції «Нашого слова»? Це їхній син з нею одружився, тих сусідів.

Отак ми пізнавали себе. Деякі люди, моя мати також, коли займалися пошуком своїх, то пускалися в дорогу. Коли вже було відомо де, що, як, хто, куди, коли вже було у кого запитати про дальшу дорогу, тоді вони йшли. Моя теща йшла, на північ від Бабяку є Клусити, далі на Ґолу Ґуру – два дні, з зупинками. Прийшла до одних, запитувала в інших, і так йшла до цілі.

Моя мати поїхала поїздом в околицю Бартошиць, бо там бабуся жила, там була поселена. Висіла в Шварунках, а пішки йшла до Червоної Гори, там Сендлавкі тепер. Не знаю скільки там було [кілометрів]? Я думаю, що той відрізок дороги можна було пройти за 30 хвилин, а коли мати розказувала, то зо дві години [йшла]. Таке то цікаве…

[Так люди шукали себе…] Шукали. І ми так розшукували. До Бабяку приїхала бабуся (мами мама) з невісткою і з онуком. Троє їх приїхало. Син був вже в Америці. Отак, пороз’їжджались.

2. Вік на момент переселення: 8 років. 3. Віросповідання: Греко-католицьке.
4. Кількість людей в родині на момент переселення:

Батько Василь; мама Ольга; старший брат Зенон; молодша від нього сестра Марія; середульший – це я, Роман; молодша сестра Віра; молодший брат Василь.

5. Скільки осіб лишилося: 0
6. Скільки осіб переселено: 7 осіб.
7. Скільки осіб пропало безвісти: 0
8. Скільки осіб іншої національності жило в селі:

Розповіді про це погоджуються із тим, що в 1932 році подав шематизм. Жидів було 8 родин. Це мені отой брат, що помер (він з 1920 року, помер минулого року), отже, він розказував, що ходив з жидівкою до школи, розказував мені де вони поселені були. Один тільки жид не мав факторії, шість родин жили з факторії, торгували, а один [жид] займався господарством, якось так йому випало.

Поляків… То залежить кого назвати поляком. Які то були поляки? З деяких українців, у яких навіть сліду польського годі угледіти, то нині більше є поляків, ніж нині є поляків, які там були поляками.

9. Стан відносин з ними:

Здається, то був 1848 рік, коли цісар Фердинанд (той, що був хворий, якого намісником став потім Франц Йосиф) мав намір оголосити знесення панщини. Така чутка пішла.

Мій прапрадід, Луць Гандрунів [Лука Гандрунів], він дідо моєї прабабці, так скажемо, отже, він вирішив не ходити більше на панщину. Він був маєтний, він обробляв кільканадцять гектарів землі. Його земля була положена у двох адміністративних округах: частина була в Себечеві, а інша – на Пивовщині. Це означало, що через його землю проходила границя.

Звідки це взялось – того ніхто не міг пояснити. Деякі жартували, що пани, себечівський і пивський, зустрілись у корчмі, там, на кінці Загати від західної сторони, і так набралися, що один одного проводили, і на цьому місті вирішили остаточно розійтися. Сказали собі тоді: «Тут буде границя між нашими селами».

І так уже залишилось. А може то був такий історичний жарт? Жарт з тієї історії, яка залишила для нашого суспільства справді нецікаві речі.

Отже, мій прапрапрадід не пішов на панщину. Тоді з фільварку вислав – якийсь пан, бо пан, то пан, він мав під собою всяких інших, що їх називали на «бе». Но й так того Луця помастили, що йому перебили ноги і потому він вже не мусив ходити на ту панщину - був калікою до кінця життя.

Мав три дочки, правдоподібно найстаршою була Марина, і вона вийшла за такого собі Бобелу. З того, що розказували, то він був старший. Коли мій дідо пішов в 1914 році на війну, то батько (з 1905 року) мав 9 років. Міг тільки худобу пасти. Водив корову пасти разом з таким дідусем, якому було близько 90 років. І той дідусь йому розказував про це.

Цей Бобела не вмів польською говорити, але він знав, що він поляк. Так пощастило йому, що в тій хаті, де я родився, там він поселився, і там народилося дев’ятеро нових Бобелят. Потому наступні, розростались – плідна була дуже родина. Не всі вони стали поляками, ні, але, хто хоче – той стане, правда?

10. Опишіть залишений Вами маєток:

У мого батька було 7 морґів землі. На початку 1930-их він поставив собі стодолу, переніс стару стодолу на шопу, на бік, поставив спіхлір. Ото, що було. Криниця була на місці, хата на горбочку, дві кімнати на одній стороні. Та перша, де була кухня, де готували, то її називали ванкер, а друга – просто хата.

В. ПЕРЕСЕЛЕННЯ
1. Коли Вас вивезли? В останніх днях червня. 2. Коли Вас привезли? 12 липня [1947 р.]. В дорозі ми були два тижні.
3.1. Маршрут переїзду: Пивовщина – два вози – Варяж – вози, машини – Вербковичі – поїзд – Люблин – поїзд – Лідзбарк-Вармінський – машини – Руново – машини – Бабяк.
3.2. Маршрут переїзду:

З села нас погнали до Варяжа. Тиждень пізніше нас вантажили. Вози їхали, люди везли своїми кіньми, тягнули що могли, а військо возило решту нас машинами. Вантажили 4-5-6 родин на машину. Не мали багато майна, адже то було перед жнивами, все залишилося в полі.

[І куди везли?] До Вербкович біля Грубешова, там, де цукроварня. Там нас завантажили [у вагони], далі везли до Люблина. В Люблині ми чекали всю ніч. О! Ще навіть в Люблині шукали свого священника, бо він там вже недалеко був, в монастирі, нашого [отця] Гарасовського, але якось не всі здибали.

Но а далі… То так два тижні тягнулось, та дорога, тиждень ми були в поїзді.

[І куди вас завезли?] До Лідзбарка-Вармінського, розвантажили. Там ми до ранку чекали. Ближче до обіду, могла то бути 2-3 година, почав іти дощ. Отак хмарилося, як сьогодні. Коли ми заїхали так вже за Руново, на трасі з Лідзбарка до Бабяку, тоді дощ падав вже сильно.

Приїхали, привезли нас під шопу, в тій шопі ми вивантажились – не було того багато, дві родини везли, найбільше місця займали ми. Майна не було.

[Везли вас на чому?] Машиною, вантажною машиною.

[Чому під шопу, а не до дому якогось?] Розподіляли пізніше. Там був такий… Я розказував про того сусіда нашого, який потім прийшов, виправдовувались, що вони так початково мали на думках обережність перед нашою родиною, не знати хто то є, хто то такий, а може бути… Ну, не хочу говорити чого вони сподівались, бо того вони мені не говорили – батькам говорили.

Там було трьох братів, а наймолодший брат був кавалір, і йому влада доручила поселити нас. Але його не було тоді в селі. Він приїхав до села наступного дня, не знаю де він був. Контактував з владою, з війтом? Тоді він ще раз поїхав до Рунова, в Рунові був війт, там отримав якесь розпорядження і на третій день поселили нас в двох кімнатах.

Ще жив автохтон. Тому автохтону залишили тільки маленьку кухню, а нас розмістили в такій великій кімнаті десь може 6 на 8 метрів. Була ще маленька кімнатка, мала може 2.5 на 4 метри. Там батько влаштував свою майстерню, а ми тут розмістились.

Тут ми переживали те все, що було потому. А було! В кожне свято... Були такі люди, вони знали, ті, які приїхали зі сходу, знали коли наші свята є. Відсвяткували. Їхні бабусі не дали їм перехреститися на латинське, не хотіли, були ще такі бабусі, що були православні до того часу. A wszystko inne było już złacinizowane [А все інше вже було піддане латинізації].

Но й так приходили. Курили цигарети, кидали, плювали, розтирали, потім треба було прибирати. Мали празник. То було найбільш прикре. Той сусід ніколи не приходив в такий час.

[Так, але може докладніше, бо з ваших слів важко зрозуміти, що саме було прикре?] Приходив наш празник, вони відвідували нас у празники. Вони не приходили гоститися, приходили, сідали, займали місця і сиділи у нас в тій великій кімнаті. Тому, коли приходив вільнюк Яґліньскі, то говорив: „Seniszyn! Ty uciekaj stąd! Jedź tam, będziesz daleko od tego wszystkiego [Сенишин! Ти тікай звідси! Їдь туди, будеш далеко від того всього]. А вони сиділи, курили. Ми в тому жили.

[Ви не могли попросити їх вийти?] Ви думаєте можна було таке зробити?! Хто? Батько мав це зробити? Брат молодший, якому було 16 років?

[То вони так без запрошення приходили, сідали…] Адже вони знали, що є наше свято, приходили і… Просто відвідували нас. Так, неначе вони змовилися. Не всі, ні, не всі, але були такі. Любили то робити. Є такі люди, прошу пана, що замість рожі мають будяки. То так візуально.

[Ви їх пригощали чимось?] А що мати могла мати? Була одна корова, діти молоко пили і мамалиґу їли. Мамалиґа, то та каша, що з УНРРи приходила, то була наша основна пожива. Консерви не отримували, майже ніколи. Був ще такий штучний мед, часом, давали нам з УНРРА.

Два покажчики того нашого тут життя, то було ДДТ [хімзасіб] на воші і шабер [грабіж]. День у день хтось ходив і щось грабував. Скільки того майна розбитого у порожніх хатах було, скільки вибитих вікон! А скільки повикопували того, що німці закопали! Тих слідів ніхто не затирав. Розбивали стіни, бо комусь уявлялося, що в тій стіні щось може бути.

Вже в отих роках 1960-их… На дорозі поміж Бабяком і Клуситами була капличка, Матір Божа там стояла. Хтось розвалив її зсередини. Що зробив з Матір’ю Божою – я не знаю. Може те саме, що цей пан, який з Сейму [будівлі парламенту] викидає Матір Божу, хрест. Довбав там, витягав цеглини і шукав.

[В католицькій країні!] Я знаю, чи то була католицька країна?… То вже не було Середньовіччя. В Середньовіччі так було: якщо центральна влада вирішила, що має бути таке, а не інше віросповідання, то люди мусили таке віросповідання практикувати, або вдавати, що практикують. Як то говорили: Ти Іване не гайся, робиш, не робиш – кивайся. Так само тут – змахуй рукою, вдавай, що хрестишся.

4. Чи Ви знали куди їдете?

Був, не знаю чи не понеділок великодній 1947 року. Прийшов той сусід, який погорів, прийшов ще один дядько, обидва поляки. А дядько прийшов з тіткою, Шиманський. Но й так собі сіли в хаті і сиділи, в тій більшій кімнаті.

Я з ванькира зайшов до хати [до великої кімнати], щось там взяти, там тістечка стояли на столі. І я то чув. «Будуть нас вивозити». І тоді моя мати запитала Шиманського Михалка, дядька: «Но, а ви Михалку, як думаєте, де нас вивезуть (вона зверталася до нього на «ви», він був старший від мами)? Він їй сказав таке щось: «Та знаєш, Ольго, я думаю, що нас під плотом не кинуть». Хоча, як бачимо з відстані часу, то майже кинули… під шопою кинули, не під плотом. То було таке. Я то чув.

Люди вже знали, що мабуть на захід не повезуть, а як схочуть, то завезуть. Так говорили. Вже знали, що поїдемо на північ, до Пруссії. І та Пруссія найчастіше була якось так наводжена, в розмовах. «Їдем до Пруссії, до Прусії. То вже вивозять до Пруссії. Отам вже вивезли».

Вивозили моє село в трьох чи чотирьох партіях. Що декілька днів. Коли ми приїхали до Вербкович на постій, то там та група людей, яка приїхала декілька днів раніше, вже була. Чотири дні пізніше приїхав оцей мій кузен з бабусею. Бабуся мала вибиту ногу, хотіла попрощатися з мамою. Казала вести, «Ґєню, вези мене», то він її завіз. Вони ще повернулися і приїхали [на північ Польщі] тільки в серпні. Їх в останній турі вивозили.

В нашому селі був тільки один справжній поляк, який ввесь час говорив по-польськи. Мав дві дочки, називався Ґацек. Де його син був – я не знаю. Він опинився [тут] пізніше вже, з тої акції ель [„L”] [?] приїхав. Но й коли тут почали його називати українцем, тоді він почав говорити українською. Сказав: «Я ніколи поляком не буду». Отак людина людині потрафить допекти.

[Той Ґацек поїхав з вами?] Ні, його на кінець вивезли, він приїхав з тими моїми кузенами. В селі мабуть ніхто не залишився, в сусідньому селі залишилися, в Лешкові, Ґнати залишилися.

5. Чи хто-небудь з Вашої родини повернувся в рідні сторони?

Ні. Тобто… З далеких кузенів – так. О, з тих Бобелів. До свого села він не повернувся, приїхав до села Миців – Хлопятин, Миців, там є такі села. Від Себечева то було трохи більше 20 кілометрів. Дві сестри залишились тут.

Сестра сусіда нашого, рідна сестра, вона старша від нього була, вона з дочками приїхала сюди, там десь біля Бартошиць вони були поселені, і, середульша дочка, коли вийшла заміж, постановила поїхати у ті краї. І поїхала.

6.1. Речі які Ви привезли з собою (Релігійні)?: ----------
6.2. Речі які Ви привезли з собою (Побутового вжитку)?: ----------
6.3. Речі які Ви привезли з собою (Речі особисті)?: ----------
6.4. Речі які Ви привезли з собою (Документи)?: ----------
6.5. Речі які Ви привезли з собою (Інші)?: ----------
7. Які з них збереглися?

Нічого не залишилось. Маю інші пам’ятки, але то не з воза і не ми то привезли, бабця привезла. Бабуся привезла молитовник. Бабуся моя не читала (мами мама), була неписьменна. Її брат старший був з іншого батька. Любив її так, що коли перебував у відпустці, то купив їй книжку. То була така книжка, де латинкою були польські молитви і заклики священника, чи молитви до Служби Божої для поляків, щоб, ідучи на Богослужіння греко-католицьке, знали, що їм треба читати польською. То не були відповідники [українських молитов], бо деякі тексти близькі собі, але не тотожні.

8. Чи могли б Ви передати їх (повністю або частково) для музею? ----------
9. Чи заховали Ви які-небудь предмети в місті звідки Вас вивезли?

Так. Батько мав трохи своїх книжок, Лепкого мав, і ще якісь книжки. На межі з отим сусідом, що погорів, в городі, так на північ ідучи, росла груша, дуже стара, велика груша, під коренем в горщках [закопали]. То було так: в один поклав, а другим прикрив. Люди, які [потім] туди приїхали – правдоподібно не знайшли цього. Я так думаю, що правду казали, ті люди, які там жили після тієї заміни [після зміни лінії державного кордону в 1951 р., коли Пивовщина була передана совітській Україні]. Міг хтось раніше це дістати. Якщо з користю для себе – дай Боже.

Наші люди не привезли в 1947 р. жодних творів літератури, поляки нищили усі книжки, які побачили в часі облав і в акції „W”. [З книги Р. Сенишина – «Наша парафія Воздвиження чесного хреста в Ґурові-Ілавецькому» – Р.К.]

Г. НОВЕ МІСЦЕ
1. Куди Вас переселили?

[Ви один рік жили в Бабяку, і в 1948 році переїхали на колонію. Де та колонія була? В цьому ж селі?] Вона належала до Бабяку, перед Бабяком, десь на відстані 700-800 метрів від краю села.

2. Які умови Вам надали?

[Що офіційно дала вашим батькам польська влада на новому місці?] Нічого не дала. Я запитував про це у мого батька, у 1980-их роках вже. Він сказав: «Я ніколи не відчував, що я орю свою землю. Вона десь там записана є, в урядових документах. Моя земля там залишилась».

Не тільки мої батьки – багато, багато людей хотіли, що їхній прах був переданий рідній землі.

[А на ту колонію ви пішли тому, що там стояв порожній будинок?] Був порожній, в 1948 році ми туди пішли. Цей пан Яґлінський, він… Просто тому, що тоді ще не працював [державний] план відбудови, тому він мусив би то сам робити. Умовляв мого батька, каже: «Ти вмієш то зробити! Ти цю футрину можеш зробити і вставити». І так було.

А будинок був великий. Внизу було шість кімнат. Він був призначений для двох сімей. Можна було сподіватись, що уряд населить когось іще. Відтак стягнули туди того кузена, бабусю і тітку.

[І вони з вами…] А потому тітка померла, бабуся померла, а кузен залишився один, оженився, доробився двох хлопців, і тоді поїхав до свого батька до Канади. Тоді вже пускали, в 1958 році.

3. Яку картину Ви побачили на новому місці?

В тому [першому] будинку була велика кімната, така 6 на 8 метрів, була кімнатка менша, десь 2.5 метра на 4. І кухня. В кухні… Там ще було якесь приміщення маленьке при тій кухні, то там той автохтон жив, один, німець.

Будинок був в доброму стані, бо то був новий будинок, він донині стоїть.

[Як ви з тим німцем уклалися?] Йому заваджало… Ми там жили один рік. [Діти] пішли до школи. Я не скажу, що родина моя була талановита, але те, що ми вивчали в школі, те повторювали в хаті. Батьки ніколи нас не сварили, мовляв, не кажи мені того, що там було. Ми сідали з сестрою і співали:

Ćwir, ćwir za kominem,
siedzi Mazur ze swym synem,
а Маzurka ze swą córką
wyglądają obie dziurką.

[Чір-чірр за комином,
cидить мазур із сином,
а мазурка із дочкою
виглядають через дірку.]

Но й різні жести робили… А чому його мазуром [мешканець регіону Мазури] зробили – я не знаю, требу в історії того шукати.

Приходили до нас такі «централяки» [мабуть люди, які переїхали на Мазури з центральної Польщі], таке молоде подружжя, прізвища не пригадую. Отже, вони гралися тим, розважалися. Вони розуміли мову, ми не говорили якоюсь іншою мовою, оскільки іншої не знали, знали тільки українську, вивчали польську і тою польською мовою говорили. Вдома [на рідних землях] польської мови нас ніхто не вчив.

Але в тому часі, коли оці приходили святкувати з нами, то ми вже таких речей не робили, ми тоді сиділи в куточку тихенько.

4. Чи зазнавали ви утисків на новому місці?

[Про чорне піднебіння поляки запитували?] О, так, звичайно! То так свіркали, не раз.

Коли після одного року ми переїхали на колонію, тоді ще приїхало до села кілька родин з-під східного кордону, думаю, то буди переселенці-добровольці. Вони тут шукали щастя, не були довго, поїхали до Ґданьска, бо то все таке мандрівне було.

О, здибались такі діти, які дошкулювали безупинно! „A ty Ukrainko! A to Ukrainiec!” [А ти українцю! Ну тобі, українцю!] То було таке, я не знаю…

[Цікаво те, що діти відчували, що це образливо, хоча в тих висловах нічого такого неначе нема.] Ну, але це говорилося з погордою. Я нічого не маю проти того перемишляка [мешканець Перемишля], який тут нещодавно на польському телебаченні говорив… З-під знаку Тризуба, назвав слово Тризуб, але він зазначив, що «о, Тризуб!», що Тризуб, то щось погане, недобре. Така була думка про Тризуб.

Аж до 1960-их, може й до кінця Ґомулки, на польському телебаченні не показували нічого, пристроєного синім кольором чи жовтим, зелений був, червоний був, білий був і чорний. Коли шведи приїжджали, то це були єдині синьо-жовті кольори, які польське телебачення показувало.

А нині, виявляється, що вони можуть це робити, і це не викликає у них дискомфорту. З якогось приводу та ґенерація була інша. А чому? Скажу делікатно: вона була "переінакшена", зробили її такою. Так хотіла пропаганда, і так воно було.

Ми виходили зі школи. До школи в Бабяку приходили діти з Мєйскої-Волі і виходили разом з нами в ту сторону, куди й ми йшли. Разом тої дороги ми мали 70 метрів, попри центр, і розходилися. З цього місця одні йшли на Буґі, доріжкою, найбільша група дітей йшла на Мєйску-Волю, частина йшла на Кашуни. А нас двоє йшло по шосе в сторону Лідзбарка. І тут розігрувалися такі сцени.

Була така жінка (дай їй Боже царство небесне, так завжди моя мати говорила, так й я скажу, бо вона вже не живе), Ольга Палюшко. Дівчина на рік чи два старша від мене, вона могла бути з 1937 чи 1938 року. Дівчина висока і, думаю, дуже міцна.

Вони собі ходили з вільнюками. Пришляків Олекса мав колегу Гринкевича, той Гринкевич теж був високий. Доходило до таких суперечок з тою групою, яка виходила на Мєйску-Волю, а там також була одна висока дівчина, але не зможу назвати її. І вона мала сприятливих до себе людей. І то так творились такі групи. Поміж ними стояла одна українка, не знала – має вийти, чи залишитися. Йшли суперечки. Той Гринкевич-вільнюк стояв з Олексою Пришляком, но, був спокійний. Якщо Олекса хотів боронити свого і підступав, то він йшов за ним, він був би його захищав. Так то виглядало. Не раз ми так стояли навіть півгодини, і там йшли такі словесні атаки. Но, але та Палюшко Ольга брала нарешті слово і розганяла всіх. Я її дітям то кажу, що то була наша захисниця.

[Було б, звісно, більш динамічно, якби ви навели приклади. Ви скоріше говорили про «ти українцю». Що вони там ще говорили? Як вас ображали?] Я написав про це в цій книжці, написав ті слова, я їх там перерахував всі. Но то таке привезене, десь з чужинців. Там були такі слова: «бандити», «бандерівці», «хами». Но, «українець», це таке, то все було на одному рівні, воно образливе. Воно не є образливе, коли якийсь знайомий каже: «Но, слухай, ти старий українцю, пішли пивця поп’єм». Але зовсім інше, коли тобі кажуть: «Ти хаме український!».

5. Де і коли ви почали відвідувати церкву?

Мені здається, що в Варшаві у оо. Василіян, коли йшов на студія [в 1959 році].

6. Як склалася доля Ваших дітей та рідних?

Приїхала до Бабяку така велика родина – жінка з чотирма дочками, а чоловіка не було. Вона була дуже налякана. Його, можливо, там на місці не побили сильно, але його брата катували, в стодолі, Олійника Івана. Катували поляки. Ви знаєте Олійника Івана? [Вчитель з українського ліцею в Лігниці, проанкетований.] Це його батька катували. А його дядько повернув з Явожна [з концтабору для українців] і жив в Бабяку. Теж такий, в половині ремісник, вмів зробити багато речей, хомути робив.

В моєму селі була недорозвинуте сільське господарство тільки в тій упрязі кінській, ще їздили в шлеях, ще шори не всі мали, хомутів не знали, то підляшуки знали і люди з гір. І він зробив батькові, власне, хомути. В шлеях коні затягалися, дихати не може кінь. Примітивне то було.

Це був єдиний примітивний елемент, який перенісся. Бо чи то в годівлі свиней, чи в годівлі овець, чи в садівництві, бджільництві – то розвивалось, люди знали як тим займатися, хто хотів – той робив. Мій дядько мав велику пасіку. Мати повторювала завжди, що - «о, сам грабіa [граф] Пратер приїжджав до діда».

Дідо мій двічі сидів. Перший раз, коли повертався з російській неволі, а другий раз, коли, власне, та війна була [польсько-українська], коли загинув мій дядько Микола, найстарший, в Белзі.

Бо то так... Згідно з таким середньовічним звичаєм, українці поступились на Різдво [латинське]: не атакували, нехай собі посвяткують. А поляки зробили по-іншому.

На коляду саме ятрилась рана в мого дядька Костя-молодшого, який сидів тоді в хаті, лікувався. Но й треба було завезти його до лікаря, бо було запалення і не було чим рятувати. Отак він з війни повернувся. Дідо запряг коней і повіз санями до Сокаля.

Повертався Татарським шляхом, з Сокаля біля Белза, так на Ванів, Ванівський гостинець називали то. По дорозі побачив двох хлопців, жовнірів Української галицької армії, які йшли у відпустку, на свята. «Дядьку, підвезіть нас ще…» То було так на південь від Себечева, на відстані до 1.5 кілометра. Бо дядько вже хотів повернути праворуч, на північ, до села, додому. «Підвезіть нас ще до того схрещення». Та й дядько повіз. Кіннотники приїхали, хлопці не мали чим боронитися, арештували, забрали коней, діда мого і тих жовнірів.

Коли сидів в Зомості (правда, не зрозуміло за що), в цьому криміналі чи арешті знайшовся якийсь чоловік, який бував у графа, поляк. Придивлявся до тих арештованих, які там були. Подивився – є Мигаль. «А хто то такий? Покличте його». Покликали. Я не знаю, хто то був, дідо не назвав його.

Покликали. Но й він запитав: «То ти Мигаль, той у якого граф мед купував?». «Так». «А чому ти тут сидиш?» Дядько розказав. Тоді він постарався, що діда відпустили. Дідо каже: «А тут ще один себечівець зі мною є. Теж невинно сидить». Дідо оголосив вирок: невинно сидить. Того теж відпустили. Повернулися обидва до хати. Так було.

А другий раз, то саме тут було. Но, тут посадили до криміналу, вже тоді дідові дали. Ви знаєте як то їздили, в коней гралися. Запрягали… Но, кримінальники. Так то було – мучити людей. Сідав на хребет – «маєш мене тут возити». [Трохи докладніше. Люди, які вас будуть слухати, не зрозуміють.] Не зрозуміють… [Ні. Треба докладніше.] Тоді розкажемо докладніше.

Людині кажуть ставати навколішки і вдавати коня. Сідають на ню, і «їдуть». «Маєш мене возити». То такі жарти кримінальників. Так вчиняли на каторгах, так вчиняли в тюрмах, польських також. [А це, про що ви розповідаєте, де саме робили?] Я не знаю, де дідо сидів другий раз, перший раз, коли в Замості сидів, такого там не було.

[Чекайте, перший раз був в 1918 році…] Коли повертався з неволі, тоді його впіймали і завезли кудись там в Польщу. А тут тепер… Я не пам’ятаю, мати пам’ятала, колись розповідала. Це є записане, мій дядько Гриць писав [мемуари], десь він то списав…

[Повертаємося. Приїхала жінка з чотирма дочками і…] Такого мученого чоловіка дочекалася після чотирьох років, або п’ятьох, він дуже пізно повернув. Ой, ой… Навіть ще більше. Він повернув, коли ми були в п’ятому класі. В 1947 році приїхали сюди, почали ходити до школи – після п’ятьох років, так.

Я товаришував з тими дівчатами. Найстарша дочка тих людей ходила з моєю мамою копати кортоплю, восени. Друга, но, така була, но, неповнолітня, бо та перша, то вже мала свої роки. А третя і четверта ходили до школи. З ними я дружив. Я туди дуже часто ходив і…

Коли повернувся їхній батько, то він дуже часто приходив до моїх батьків, поговорити, позгадувати. А найстарша їхня дочка була моєю тещею, вона жила в Клуситах. І то мене зацікавило.

Бо її мати, бабуся моєї жінки, якось так скаржилась. Но, вона клопоталась, але допомогти не могла, бо не знала як. І через те… Коли моя жінка прийшла до школи в Бабяку вчитися… Вони мали школу в Клуситах, мали школу в Дрвенци – переходила. Тут почала ходити до п’ятого класу, чотири класи пройшла в Дрвенци, а сюди прийшла до п’ятого класу. Ходила один рік, вона була на два роки пізніше від мене. Так що тільки один рік я її в школі бачив.

[Вони були звідки?] З Творильного. [Як звали вашу майбутню?] Марія, по-батькові Гучак, а дідо Олійник.

Ми вінчалися в 1965 році. В 1959 році я виїхав до Варшави, на навчання, довелись підвищувати кваліфікації.

В 1958 році наступили зміни в бабяцькій школі (тут є цікава річ). Прийшов новий директор, з родиною. Довелось підробляти, відтак додатково він взяв громадську бібліотеку. Коли я приїжджав на вакації, то приходив до школи… Саме тут мої контакти зі школою в’яжуться. Мені школа була завжди чужа, щойно тут я почав цікавитись.

Вибирав книжки, які хотів взяти собі для прочитання на вакаціях, і ось – є «Кобзар»! Такий неповний (я не знав, що він неповний) [показує цю книжку]. Але в 1957/58 році я вже мав що читати. Всі книжки, які позичив раніше, потому віддав не читаючи, а те [«Кобзаря»] вивчав навіть напам’ять.

[То була єдина українська книжка, чи, може, були ще й інші?] Не знаю, я цю вхопив і після цього вже туди не йшов. Мене не цікавило.

Перша книжку, яку я прочитав, то був «Захар Беркут». Але то було в ліцеї. То десь був 1957 рік.

Брат наймолодший Снігурки [пані Снігур] (він тут жив з сестрою Настею Ревакович) сказав мені колись: «Іди до міської бібліотеки, там є Івана Франка книжка „Захар Беркут” і почитай собі». Ми так собі передавали. Нас тут не було багато [українців] в школі. В моєму класі був він і я, нас двох було українців. Моя сестра була в класі «Б». На рік раніше ходив Дирваль Славко.

Я не знаю, чому українські дівчата в основному йшли до ліцею педагогічного? Козак ходив до ліцею педагогічного, тому моя дружина згадує його часто, бо він там на апелях виступав [на лінійках]. Пані Дриль, моя братиха – Кравчук Славка, всі вони ходили до ліцею педагогічного. Відтак, де я мав шукати дівчат? Польки були. А в тому Бабяку не було дівчат, но, старші – були. А таких хлопців з років 1938/39 і 1940 – таких було багато, ми могли творити команду футбольну та й ще з резервом. А дівчат не було.

[Я нарешті довідаюся про ваше вінчання? Де ви вінчалися?] Де вінчалися?! Вже [казати]! Чекайте, я ще з нею не познайомився.

Я потому її бачив, коли був вже в ліцеї загальноосвітньому. В Бабяку вона ходила до школи тільки один рік. Отже, та тітка її, яка приїхала до Бабяку (не найстарша, інша), вже була замужня і жила в Лідзбарку. Вона в тієї тітки поселилась, тут закінчувала початкову школу, потому звідси пішла вже до ліцею педагогічного. [В Бартошицях, до українського…] Ні, до польського ліцею, Дарка Якимич закінчувала цей ліцей.

Педагогічний ліцей… Його заснували мабуть в 1958 році, я не пам’ятаю, Марушечко писав про це. Ми знали, що такий ліцей є, але не було вигідно відправляти туди [дітей]. Окрім того, мої батьки не спрямовували мене на вчителя.

Я пішов до загальноосвітнього ліцею тому, що моя сестра також закінчувала загальноосвітній ліцей, той в Лідзбарку.

Но й коли я вже поїхав до Варшави, приїжджав до села, то я бачив, що там ходить така дівчина. Там були три українки: одна православна, Дорошук Ірина, і Чепєль Марійка. То було саме в того директора. Він був директором, а вони вчительками.

Прийшов рік 1965, мій брат женився, вона була дружкою, чи свідком, скажемо – свідком. Саньми їздили на вінчання цивільне. Повернулися до хати, то… «Може б ти оженився! Ось дівчина яка!» [сміється] Взяв, та й оженився.

Але вчинив так, як Бог приказав (так в нас говорили). Сказав батькам, їдемо – тато, мама. Запрягли коней, поїхали до Клусит, переговорили з тещами майбутніми, молодої не було, вона була в школі в Бабяку. Про щось там домовилися. Тесть сказав: «я то так розв’яжу фінансово», мої батьки по-своєму – весілля не буде. Вона не хотіла, і я не хотів. Життя перед нами, а нічого не маємо, і так…

В 1965 році я влаштувався на роботу в Ельблонзі [Elbląg], відтак, треба було там поселитись. Мав щастя, що я обрав Ельблонґ, тому що там на той час найшвидше, думаю, серед всієї Польщі можна було отримати якесь помешкання. І так сталося. Вона не мала нічого проти.

17 листопада [1965 р.] – но, треба було поїхати і вирішити питання державного шлюбу. Здається 20 листопада (вже не пам’ятаю), на Михаїла в Пєнєнжні о. Ощипко був гостем, а о. Майкович нам шлюб давав.

Ще була осінь, суха, а ввечері, чи наступного дня, коли люди від’їжджали, то вже від’їжджали в снігу. Но й таке життя ворожили… Так воно теж й було.

Коли ми вінчалися, то я вже був в Ельблонзі, з 1 жовтня 1965 р. я працював в Ельблонзі. А моя дружина приїхала наступного року. Вчителювала в Бабяку. В червні ми отримали помешкання, дві кімнати. Можна сказати, що для тодішніх часів воно було дуже зручне і корисне. В іншому місті я б помешкання не отримав.

В червні ми обживали помешкання, а в жовтні народилась нам дитина. Дитину ми записали до музичної школи, була така можливість (недалеко школа була). Дитина виявилась обдарованою, вчилась грати на скрипці.

І так ми жили в Ельблонзі до 1974 року. Мені почали в суглобах ноги гнутися, біль з хребта приходив (тоді я ще не знав, що хребет у мене хворий), саме тут в каркові, терпнули мені пальці. Лікар, до якого я ходив (то була жінка), радила мені змінити клімат.

Відтак я постарався змінити клімат. Послухав Андрія Чорного і наступного року ми переїхали до Перемишля. По дорозі ще працював тут в Лідзбарку один рік, тому, що зв’язане це було із зміною підприємства – ліквідували одне, створювали іншого роду в господарстві комунальному.

В Перемишлі все вказувало на те, що якось перетерпимо. Помешкання будемо мати, може через 10 років, а може через 15, гроші платили.

В червні 1976 року купили дитині ровер. Роверок… Права́ вона мала, їй вже було 10 років. До Першого причастя возили її до Пасленка з Ельблонґа. А рік пізніше пішла зі старшою дочкою Андрія Чорного і з Іриною Івана Чорного до причастя в Перемишлі. Но, то була така радість.

Но, купили ровер... Дитина виїхала, а їхав водій, повертався додому, «Єльчом» [„Jelcz”], вантажівка з причепом, 19 метрів довга. Хотів так заїхати, щоб йому цей причіп енергія попхала до самої бровки. Минув дитину, але чи не передбачив, чи як – не знаю, водій був з нього не дуже. Причіп вдарив дитину в спину, серце розірвалося. Сусід вийшов, побачив це, взяв її на руки, і по дитині… І по Перемишлі…

Я вже мав того польського перемиського «патріотизму» досить. [Була інша атмосфера, так?] То залежить. Приїжджала на роботу жінка з Ярослава (не зможу назвати прізвищ тих людей), директори фірми, того геодезичного підприємства комунального господарства, в архіві – всюди там працювали люди дуже чесні. Директор з моїм колишнім керівником з Ельблонґа разом колись студіювали. Нормально було також з колегами-геодезистами з Перемишля. Але були також такі, які ходили з вульґарними приспівками, саме про українців. Я думаю, що то є таке, як кажуть: чому мала собака злослива? Китайці вважають, що то через завелике серце, а європейці вважають, що то через те, що хвіст надто близько голови, і її це денервує.

А в людей є те, що прізвище неправильне, близько тамтого кінця. Була така людина, звали Попкув [українською – Попків]. Цікаве польське прізвище Попкув, правда? Його це денервувало. [Що саме?] Но, Попкув. Звідки це? Чому Попкув? Я тут не хочу якісь насмішки робити, але люди мають такі проблеми.

Адже, хлопам ніхто не пропонував, щоб вони себе самі назвали. То батьки хрестили дітей, а пани давали їм такі чи інші прізвища. І ми нині такі прізвища маємо. Не знаю чому якогось предка назвали Сенишин? Семенишин – то від Семена, а чому Сенишин? Тої генеалогії я дійти не можу. І не доходжу.

А тамтого це денервувало. Відтак він знущався. Хтось інший – з іншого приводу. Найчастіше це зводилося до слів.

То так як є з націоналізмом і з нацією. Польською – з народем, з народовосьцьом. В Україні хтось неправильно покерував тією герменевтикою і дійшли до того, що нація. Чому нація? Могло також бути народ, нарід. Ми маємо тут дві проблеми в одному слові, нарід, правда, а говоримо нація. І партія націоналістична польською зветься народова.

Те ж саме з прізвищами. Те ж саме з назвами. Як то нині тяжко полякам освоїти того лева, оскільки пов’язують це слово з якимось африканським левом, а не з ім’ям Лев. Не можуть з ім’ям, бо то був князь таки руський, а не польський. В цьому суть. То є такі проблеми. Перемишль має найбільше таких проблем, якщо ідеться про польську сторону. А чому? Виховання. Бо таке є виховання.

Ми старалися виховати дитину чесно. Загинула, не стало. Куди поїдемо? Житла нема. Я вже лагодив собі роботу в Ярославі, щоб з Перемишля виїхати. Але не було. Приїхав швагер мій з Варшави, каже: «Я тобі в Вьонзовні полагоджу». Але це мені не подобалось. Волію мати чисту ситуацію, яка не зобов’язує до нечесних діл.

Ми повернулися до Ольштинського воєводства. Мав я бути геодезистом ґмінним, в ґміні Ґурово-Ілавецьке, з огляду на те, що там є ліцей [з українською мовою], і що там є таке своє життя. Мені воно подобалось, хотів його пізнати. Я думаю, що про родину я розказав вже достатньо…

Брат мого швагра був юристом, адвокатом вже був. Поїхав до Перемишля, щоб отримати інформацію, що відбувається із слідством. Справу закрили – винною була дитина. По язиках я довідався, що цей чоловік був заплутаний в якусь катастрофу, якусь аварію на дорозі, і так само – наслідком цього була смерть якоїсь людини. Йому то все простили. Але вже мали там свого «язика», вже знали, що там в тому пекаесі [PKS – транспортне підприємство в народній Польщі] відбувається.

Цей адвокат поїхав, а коли повернувся, сказав: Там нема з ким розмовляти, там неможливо чого-небудь добитися. Вони кепкують, глузують.

І так в 1976 році закінчилося то наше, якесь таке, скажімо, надійне життя. Треба було його заново починати. Пощастило з поселенням. Я подався до Ґурова-Ілавецького і там мені відразу дали квартиру. Правда, довелося їздити на роботу аж до Бартошиць, потім в Ґурові працював. Так було три роки.

Не зробили посади геодезиста ґмінного, почалася активність довкола [профспілки] «Солідарність», тоді я перейшов до підприємства будівельного. Нарешті закінчилися мої клопоти зі здоров’ям, бо я вже міг чай випити, мав де висушити взуття чи одяг, не намокав так, як на роботі геодезиста, там увесь час [надворі], дощ чи не дощ, тільки у мороз, великі холоди можна було десь там в приміщенні працювати.

І тут почалось інше життя. Яке воно? Другим разом зробив би те ж саме.

7. Ваші діти знають українську мову?
7.1. Так - Де вивчили? --------------
7.2. Ні - Чому? --------------
8. Ваші онуки знають українську мову? немає відповіді
8.1. Так - Де вивчили? --------------
8.2. Ні - Чому? --------------
9. Чи є у Вас світлини нового місця? --------------
Д. КОНТАКТИ З УПA
1.1. Чи в селі були криївки УПА? немає відповіді
1.2. Чи в селі були криївки УПА?

Ви знайомі з декларацію ОУН-УПА? Є у вас? Чи хоча б з присягою? [Читав.] Читав, так... Коли я читав, то вона мені подобалася.

Щодо доктрини політичної… Як я її порівнюю з «третім Римом» чи [Польща] «від моря до моря», то виходить, що вона є зовсім людська. Там немає жодного нахабства, якогось такого налаштування на те, що ми виженемо їх за Урал, чи за Рен. Такого там немає. Чи, скажім, на Борнгольм. Ми нікого не хочемо виганяти.

2. Яке Ваше ставлення до УПА? Позитивне.
3.1 Я контактував з УПА:

Про УПА, я думаю, довідався вже тут. Раніше говорили так: партизани є.

Уперше з упівцем я зустрівся… Я знав, що він… З того, що він говорив, то так виходило. Він був у в’язниці, вийшов з в’язниці. Своїй кузені [розповідав], в якої я жив один рік, коли ходив тут до школи. То був перший рік – 1954/55. Він розказував як над ним знущались, як йому яєчка роздушили. То таке, що я тоді довідався.

А більше то ми вже поміж хлопцями собі говорили. Я вам назвав моїх товаришів зі школи.

[Пане Романе, а де він сидів?] Я не знаю. Я не посмів його запитувати. Він то розказував. То нічим не відрізнялося від того, що робили в тих краях німці.

3.2 Я був у складі УПА: Ні.
3.3 Я допомагав/сприяв УПА (добровільно): --------------
3.4 Хтось з моєї родини був у складі УПА:

Так. Тобто в ОУН, чи в УПА – не знаю. Роман Мигаль, його вбили, він приймав участь в замаху на Пєрацького. Його утримували десь в Кракові, а тоді перевозили в 1939 році, в дорозі, десь біля Тарнова закатрупили. Просто закатрупили. Так… То був родич по лінії мами, дальший кузен мами, бо то була велика родина.

Був ще стриєчний брат мами, Володимир Олійник. Мій двоюрідний брат, також був, він теж Мигаль. Двічі був через це суджений.

Вперше зловили його з осколком в оці. Де таке могло статися? То було в Україні, в Галичині. Відтак забрали його. І так сидів, то в Мордовії, в Казахстані. Був страйк, 240 тисяч ув’язнених бойкотувало розпорядження начальства, бо хотіли мати прилади для писання і книжки. На певний час їм навіть дозволили вистави робити, але не зробили жодної, оскільки адміністрація відкликала цей дозвіл. То таке було.

[А другий раз?] Другий раз показовий зробили. Теж в Совєтах. Вони стежили за тим, що публікується на Заході, побачили, що є такі прізвища і шістьох хлопців судили в Лопатині, то село за Радеховом. Здається, то було в 1960-их роках. А потім не дозволили йому повернутися, сюди, і вони поселились на Донеччині.

4. Чи мали Ви зброю у період перед переселенням? Ні.
5. Чи перебували Ви під арештом? Ні.
Е. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
1. Звичаї втраченої батьківщини:

Мій дядько, той, якому 12 лютого [1947 р.] стодола згоріла, служив в армії, цілу Галичину пройшов. Потім він утік від того інтернування, на Чехію. Після війни, вже пізніше, повернувся, здається після 1925 року. Я не мав нагоди його розпитувати. Він мене вчив співати, і казав: «Чого нині навчишся, як доростеш – зрозумієш».

І він мене навчив того: «Як бацька Лєнін умірал, то Сталіну наказивав, штоби людям хлєба нє давав, сала нє паказивав». Я собі ходив і співав. Він казав: «Коли будуть їхати поляки, то ти того не співай». А чому? Нині я це розумію.

[Чи перед війною були якісь конфлікти між українцями і поляками? Я увесь час шукаю тих джерел, коли це почалося то протистояння польсько-українське. Де були витоки.] Розумію. Ви шукаєте, як це родилось в суспільстві, бо, то, що влада робила, про це ви знаєте. Правда?

Отже, перші роки, то були зараз після пацифікації. То було то. Тоді появилась кава для польських дітей, і до захоронки вони перестали ходити.

Така цікавинка з історії мого села. Себечів мав стару дяківку. Але прийшов новий дяк, побудували нову дяківку, а в старій дяківці сестри із Цеблова, Служебниці, відкрили захоронку. Вчора я був у сестри, яка мені розказувала (вона з 1932 року)… Її звати Зеня Богун, за Сенишина вийшла заміж, такого далекого-далекого мого кузена… Отже, сестри вели, між іншим, молитву, вправляли у дітей цю чесноту, як відповідь людини на поклик Бога – молитися. Діти вивчали молитви з листочків, правда, не вміли читати, відтак сестра їм допомагала, батьки допомагали. І обмінювались, дівчата обмінювались тими молитвами.

Те саме робили потім в кружках їхні мами. По тому боці, де вони жили, від східної сторони в Себечеві, було щонайменше два кружки.

Моя мати розказувала, що коли вийшла заміж за чоловіка з того кінця, де була західна [сторона], то там був інший кружок, вже, як це сказати – вже повністю замкнений. Але… Но, ті найближчі люди, жінки, то таки залишились там, з ними мусила контактувати.

То пам’ятаю ще з дому, коли у Великому пості, коли приходив четвер, п’ятниця, отець правив обітниці [?], і мати спішила тут зробити те, що треба було зробити (в полі робота також була]. Но, наш піст закінчувався пізніше, ніж латинський, тут люди може цього так не відчувають, але… Отже, поспішала, щоби от там свою, як це сказати, функцію, свою повинність виповнити.

А потім тут це пригадувала. Називала тих жінок, з якими була в кружку молитовному. Я не пам’ятаю. Є тільки одна пані, живе в Тросінах, вона десь з 1923, 1925 чи 1927 року, отже, вона пам’ятає. Я до неї їжджу, так як до своєї сестри їжджу, так й до неї. Вчора вже до неї не заїжджав. І я розпитував про такі речі, то вона підтверджувала.

Окрім того, тут жила така жінка, з Башуків, Катерина. Вона тут на місці, десь там за Бартошицями вела молитви. В ґміні ґуровській були такі жінки в Топринах, в Живкові, в Кумові і в Добжинці. Я це достежував так, як ви нині чогось достежуєте. Вона також це винесла з дому. Приїхала сюди зі своєю мамою і з донею, а чоловік загинув десь там біля Тернополя.

Я цікавився тими формами, які мені близькі, конфліктні форми не є мені близькі.

Люди сварилися. Часом сусіди. Найчастіше жінки. На моїй Загаті… Так це можу описати: з півдня вела дорога через річку, через міст, болотисту, і доходила до Горбу, до такої шкарпи, вона тягнулась в лівий бік, і тут по лівому боці, на заході, там була поселена моя родина, а на правому боці було 20 інших хат. На Загаті жило 40-50 родин.

Коли наблизитись до тієї шкарпи, то там була викопана громадська криниця, з журавлем, там тягнули воду, напували худобу, переїжджі люди могли також набрати собі води.

Отут зустрічалися не раз за водою жінки. Так розмовляли, що посварилися. Так сварились, так тягнули за волосся, що аж якийсь там дідусь виходив, набирав води і поливав водою. Тоді вони розходились.

Після пацифікації наближались ювілейні роки, оті 1937, 1938 роки. Люди підготовлялися. Я так думаю, що Себечів також.

Мої батьки повінчались в 1932 році. Но, мати, коли вже вийшла заміж, то з хати пішла. Ще часом до хору ходила співати, хор був, гарно співав. І тут вже вона зайнялась родиною.

Події, які відбувалися в родині, то, думаю, вони такі цікаві не є. Но, приходила невістка, була дочка на місці, ще дівка. Мала вийти заміж, треба було побудувати їй хату. Отже, мій батько побудував сестрі хату, разом з дідом. Дідо помер в 1941 році, Олекса Сенишин. Побудував також хліви. Тоді видали сестру, дочку заміж.

В 1935 році, в 1936, бо, то, правда, так переносились, переїхали туди. А дядько вже будував собі решту. Тут батько поставив собі стодолу, переніс стару стодолу на шопу, на бік, і поставив шпіхлір. Ото, що було. Криниця була на місці, хата на горбочку, дві кімнати на одній стороні. Та перша, де була кухня, де готували, то її називали ванькер, а друга була просто хата.

Я в тій хаті сидів не раз і дивився, туди нижче, по той бік дороги, там була Костя Гринкового хата, і мені так жалко робилось… Но, добра людина, він мене любив, я його також, або, скажім, навпаки (на одне виходить, любов є однакова). Я дивився на ту хату, там сніг летів на дах, жалко. Наша хата в хаті – вона не мерзне, але в Гринковій хаті є зимно, адже вона надворі. [сміється] Така уява.

Драбіщак любив розповідати про такі речі, так, він мав таких спогадів багато, з дитинства. Но, але повертаємося до Себечева.

[У вас була пацифікація?] Була. [Пам’ятаєте, що батьки розповідали про це?] Скажу вам про те, що люди говорили. Голод, перший, нам не був знаний, бо то була війна, всюди було скрутно. Роки 1924/25, тоді жили якось так надією, но, але коли прийшла пацифікація, після пацифікації загострення, ліквідація шкіл…

Мій дядько Гриць закінчив гімназію в Сокалі, потому вивчав ще музику, до Кракова їздив. Працював десь тут біля Бидґощи, Бидґощ, Торунь, туди в ту сторону. Він просто відробляв, то була велика кількість вчителів, які так працювали. Його старший на декілька років колега, Павло Басів, не міг отримати роботу, і не дали йому навіть такої роботи [далеко від рідної сторони]. Сидів вдома.

Отже, вони разом приїжджали. Як то називали тоді… студентами, тих, які були в гімназії. Вони приїжджали і організували життя культурне.

Життя культурне почало організуватися ще… Коли побудували на початку століття церкву, муровану, дерев’яну перенесли до сусіднього села до Лешкова, тоді приїхали малярі, так їх називали. І ці малярі почали організувати також життя культурне. Вишукували молодь, вивчали.

Молодь була різна. Я згадав про Юрченка. Цього Павла Баса братаниця, Ольга, вона молодша від Юрченка. Так от, вона розказувала, що він гарно декламував Шевченка. А потім, бачите, так сталося, що сотні вивів і більшовиком став. Це боліло людям, але то вже 1940-ві роки були.

Раніше пацифікація, так… За моїм батьком стріляли з віддалі. То було те військо, яке потім стало АК [Армія крайова]. Урядове, того самого уряду, який втік до Лондону. Я не знаю, чи собі поляки уявляють, що той уряд, який робив пацифікацію, що він мав ту тяглість влади. І потім віддавав відповідні команди. Отже, так як хтось сказав цьому воякові – стріляй, бо там втікає.

Батько повертався з поля до хати. Військо приїхало до Себечева, стали біля церкви. Між церквою і двором себечівським було понад один кілометр відстані. Від церкви їхалося майже по рівному, потім до фільварку на гірку. На північній стороні дороги був відкритий простір через річку на Загату. А за Загатою видно було вже горб – там терен вже піднімався вверх. І там батько повертався. Коли побачив і почув, що стріляють у нього, тоді втік до сусіднього села – «може туди не приїдуть?». І не приїхали.

А мій, як то кажуть вже тепер – вуйко, дядько, мами брат, другий брат... Перший загинув під час оборони Жужеля [Жужелян], Белза. На Різдво, коли був початок польсько-української війни, він… Но, він командував. Загинув і не знайшли його. Йому влаштували похорон, такий символічний.

[Вуйко] був в якогось знайомого на Пивовщині, на північній стороні. Коли довідався, коли почув, що якісь гамір є – не цікавило його те, бо того він сподівався. Поблизу чоловік орав, і він пішов, мав палицю, бо кривав, і в чомусь там допомагав йому, вдавав, що допомагає. І не чіпали, його не зачепили.

Але солтиса прив’язали шнуром до заднього колеса [воза] й так його тягнули. Шнур намотувався – а тут затискалось. Від середини села тягнули аж в кінець, но то десь метрів 700, там жила моя бабця. Бабця вийшла, почала кричати. То була відважна жінка. Послухали, але прийшли до хати і почали шарпати, навіть вульґарне слово сказав бабці, коли бабця сказала: «Ось мій син! (шапка висіла) Мій син теж був воїном і таких речей не робив». Якесь вульґарне слово кинув і пішов.

То такі моменти, про які розповідали люди.

Мій батько був читальником. Так, як в листах блаженніший митрополит Шептицький в 1900 році писав: «Я вам дам читальні, я вам дам читальників». І таким був: ходив і читав.

Початково була одна читальня, біля церкви, то, коли міг, мусив долати тих 1200-1300 метрів. Мав добрі очі, добре читав, гарно читав, а люди слухали.

І він, і багато інших людей дуже жаліли, що так багато книжок тоді знищили! Цілу бібліотеку знищили, довелося створювати її заново, купувати книжки, збирати. Але зробили це. А ще зробили другу читальню, вже на нашому боці, і батько туди вже не ходив. Під кінець 1930-их років вже ходив до тої нової читальні.

[«Стільки книжок знищили», коли?] Під час пацифікації, то була пацифікація. Я тут розповідаю про те, як солтиса тягнули за возом, кого на дорозі зустріли, того побили. [І книжки знищили…] Книжки знищили, так. [Cпалили, чи як? Знаєте?] Я думаю, що багато книжок знищили в такий спосіб, що потоптали, повикидали на дорогу, порозкидали. Про таке, щоб робили якесь… як то назвати… поляки мають таке слово «стос»… Ні, не кидали у скирту.

Залишилось це дуже довго в пам’яті. Оцей мій сусід, який в армії служив, він вже й жонатий був, але був дуже добрим актором (той, що мене співати вчив). Він брав участь у виставах. Людей молодих і обдарованих було багато, багато. Сюди приїхало нас лише десь 50 родин, а понад 300 поїхало в Україну. Але навіть з тих людей знаходились такі, які могли тягнути різні роботи. Наприклад, Кантор в Ґурові. Ще один Кантор жив в Бєсалю (він жив не в нашому селі, він народився в нашому селі).

[То ви, пане Романе, початків того, що згодом сталося, такого недоброго між поляками і українцями, десь шукаєте, вгледжуєте в тих роках пацифікації, тобто в 1930-их роках, так?] Ні. В 1147 році… [Ого! Що це було?] Тереса Міхальська написала книжку, літературну, історію – «Середньовіччя». Там вона помістила фрагмент листа, якого єпископ Матей, Краківський латинський єпископ, написав до Бернарда з Клерво. Що там живуть, як зорі на небі, так численні русини, поганський народ – його треба християнізувати.

Звідки взялось таке переконання? А дивіться, потому, той Кривовустий, що написав про тих двох князів, які не мали нащадків, про Андрія і… не пам’ятаю... Галицьких… …Що вони були для нього найбільшою підпорою у боротьбі на Сході. Но, а потому поляки перетворили то на своє. Перетворили в той спосіб, що „to Polska była przedmurzem chrześcijaństwa” [саме Польща була форпостом християнства]. Адже, змінити пліт на огорожу, на мур – легко. А найвигідніше, то, просто кажучи, хвалитися чужими заслугами і битися в чужі груди за свої гріхи.

Саме то було постійне! Я то відчував цілий час. І в тому бачу конфлікти. Люди тому не винні. Винні ті, які то розсівали. Коли читаю собі Миколу Сивицького – саме так воно було.

Я маю тут тільки одного поляка. Він народився також на Львівщині. Його батьки жили в селі на відстані може 15 кілометрів на південь від Львова. Він повторює одне і те ж: „Wiesz, bandyci są wszędzie, w każdym narodzie, i tu byli, po jednej i po drugiej stronie, i mordowali” [Розумієш, бандити є всюди, в кожному народі, тут також були, на цій і на тій стороні, і мордували]. Так воно є. Дехто пише книжки: що робили, кого били і як.

[З нещодавньої постанови польського парламенту про Волинь випливає, що тільки українці мордували, а поляки, якщо щось й робили, то тільки у відповідь…] Так. Навіть не пишуть чому, яка була причина. Є така проста річ: тоді, коли появились тут монголи, вони залишили тут татар. Ті татари наїжджали, ми знаємо ту історію Казимира, по Юрію ІІ королі, якого ті «дедьки» [від Дедько Дмитро] отруїли. Апетит зростав, як про це Сивицький пише. А люди, якщо хотіли жити, мусили боронитись, мусили захищати своє життя, своє майно. І так було по всій Україні: чим могли, тим воювали.

А ще таке. Я не чув, щоби ІІ Річпосполита [довоєнна Польща] озброювала українців. Вони не допускали [українців] до жодної установи, до жодної посади, саме туди, де була влада, де була зброя. А ті тисячі [поляків], яких вони поселяли на Волині, то їх як туди посилали? Відбирали їм зброю? Думаю, той, хто хотів, коротку зброю віз з собою, а знаємо, що деякі везли і довгу зброю. Адже, дві дивізії стояли там зараз від війни. Зараз після війни почали організувати дві дивізії, а третя вийшла після повстання, там була та 27 і якась там ще, і та, що з повстання прийшла, Варшавського.

Якщо хотіли, щоби українці боронилися, або атакували їх вогнепальною зброєю, то спершу треба було тих українців озброїти. Отоді ми стаємо рівні перед собою, зі зброєю і… з чим? З любов’ю чи ненавистю? То справді цікаве. Ще раз скажу: якщо хтось хоче хвалитися чужими заслугами, а за свої гріхи битися в чужі груди, то такому я можу задекламувати вірш Франка „My lubimy Rusinów” [Ми любимо русинів]. Так.

Вчора я внукові моєї сестри завіз мої спогади і там я помістив також цього вірша, но й він прочитав, але не посмів читати вголос. Каже: «Я то десь читав…». Він закінчив ліцей. «Я то десь читав…»

«My lubimy Rusinów…»

My lubimy Rusinów,
Ich zwyczaje prastare,
Plemię ruskie, co kocha
Swoich panów, swą wiarę,
I tę mowę sług naszych,
I lokajów, i chłopów,
I tę dziatwę ich gołą,
I pokornych ich popów.
I te pieśni ich tęskne,
I ich taniec ochoczy,
Lud ten krzepki i dzielny,
Lud tak cichy, roboczy,
Jego grube siermięgi,
I chleb twardy, a zdrowy,
Jego chaty mizerne,
Jego konie i krowy,
Jego pracę na łanie
Polskiej przeszłości synów
I rycerzy wolności –
My lubimy Rusinów!

A za naszą tę miłość
My żądamy jednego:
Niech nikt oprócz nas nie śmie
Co bądź robić dla niego!
Niech nikt nie śmie siać rozdór
Między dworem i chatą,
Ani ostem zasiewać
Niwę zgody bogatą.

Lecz kto chciałby dla Rusi
Naszą ukrócić wolność
I rozrywać odwieczną
Naszych korzyści wspólność.
Siać w te serca poczciwe
Chwasty zwane oświatą,
I zapalać je szkołą,
I kłócić dwory z chatą,
Tworzyć literaturę
I gazety wydawać,
Między nami a nimi
Za pośrednika stawać,
Ten jest Moskal, szyzmatyk,
Hajdamackie skaranie,
Apostata, zaprzaniec,
Zdrajca kraju, mospanie!

«Ми любимо русинів…»

Ми любимо русинів,
Їхні звичаї прадавні,
Плем’я руське, що любить
Своїх панів, свою віру,
І цю мову слуг наших,
І лакеїв, і хлопів,
І цю дітвору їхню голу,
І покірних їхніх попів,
І ці пісні їх тужливі,
І їхній танець жвавий,
Люд цей сильний, відважний,
Люд такий тихий, робочий,
Його грубі свитки,
І хліб черствий та здоровий,
Його хати злиденні,
Його корови та коні,
Його працю на лані
Польського минулого синів
І лицарів свободи –
Ми любимо русинів!

А за нашу цю любов
Ми жадаєм одного:
Хай ніхто, крім нас, не сміє
Що-небудь робити для нього!
Хай ніхто не сміє сіяти розбрат
Між двором і хатою
Чи осотом засівати
Ниву згоди багату.

Але хто хотів би для Русі
Нашу зменшить свободу
І розірвати одвічну
Наших інтересів спільність,
Сіяти в цих серцях доброчесних
Бур’ян, званий освітою,
І запалювати їх школою,
І сварити двори з хатою,
Творити літературу
І видавати газети,
Поміж нами і ним
Посередником бути,
Той – москаль і схизматик,
Гайдамацькая кара.
Супостат і відступник,
Зрадник краю, мій пане!


Написано д[ня] 15 жовтня 1882 р. [Подано за персональним сайтом Миколи Жарких.]

І в тому я бачу… З Середньовіччя вийшов такий неписаний закон: чия влада цивільна, того релігія. Меланхтон сидів і писав ті статті, щоби поєднати протестантів з католиками.

І в тому я бачу… З Середньовіччя вийшов такий неписаний закон: чия влада цивільна, того релігія. Меланхтон сидів і писав ті статті, щоби поєднати протестантів з католиками. Правда, наш тут викладач, тої води ауґсбурзької єпископ Єзєрський говорить, що то цісар Фердинанд засинав і не чув, що там було. Закінчилося тим, що переклали на другий день, а на третій то вже часу не було, і угоди не досягли.

Чому про це згадую? Від Середньовіччя тягнеться щось таке: я маю владу, і я тут акцептую, я потверджую, я розповсюджую таке, а не інше віровизнання.

В 1412 році Ягайло поїхав і викинув все з Перемишля, і зі Львова також. Тоді зарядив на праві маґдебурзькому право на поселення всіх, крім русинів. Нам вже обмежив. Бо йому не подобалась та віра.

Тут також не подобалося декому – тій владі не подобалось. Не подобалось те, що було на Холмщині забагато церков, відтак почали їх валити [в 1930-му році].

Ми їхали з прогулькою, з таким говінням, до Ченстохови. Отець Юліан Ґбур запланував таке турне, щоб поїхати отак: Грубешів і до Перемишля. І ми так поїхали: Холм, Грубешів, Перемишль. Заїхали до Коровиці-Голодівської, бо там гарна церква. Знаєте, така надбудова в куполі (то вже було дошками позабиване). Я запитував у людей, які там викидали якісь добрива, інші насипали, носили: «Як ви почуваєтеся, працюючи тут?». «А що то нам! Нам це байдуже». Я його ніколи таким не бачив [отця Ґбура]. Був схвильований. А був він людиною дуже спокійною, холоднокровною, просто – школа вербістів так вчила, таку мав також природу, але рішучу. І пригадався мені… Лепкого, той вірш про церкву. Но, але не буду його переповідати.

[Що отець Ґбур сказав тим людям?] Нічого не міг сказати, тут не про це ідеться. Питання совісті. Гільденбранд думає, чи думав, що людина має два осередки: один, зв’язаний з володінням совістю, а другий зв’язаний з… З розсудливістю, з інтелектом. А якщо не має чогось такого, то ті два, які ведуть людину, тихо сидять і не більше. Отже, якщо людина не має таких почувань, то до чого може звернутися?

Мій дядько, Гриць Мигаль, був війтом дві каденції в цісарських часах. І то, що нині не подобається тим з Ізраїля… Коли жиди таку слабу людину, яка того осередку, опертя інтелекту і волі не мала вихованого, притягали і наливали йому, і він пропивав морґі. [Дядько] йшов тоді до суду, забирав посвідку відповідну, заносив до корчми, і корчмар вже більше такому не налив. Батьки мої пам’ятали і могли назвати тих людей, які пропивали. Відтак, коли запроваджено цю заборону… Но, то був закон, який чітко виконувався, він був обов’язуючим.

Отже, дітей тих людей, які пропивали, посилали до школи. До ІІ світової війни чотирьох священників вийшло з мого села (з тих двох сіл, Себечева і Пивовщини), а також дев’ятнадцять вчителів.

[То це так за Австро-Угорщини було...] Так за Австро-Угорщини було. [А потім, за Польщі, також?] Ні.

Ще щодо тих конфліктів… То, що я вже говорив… Такі конфлікти бували між людьми, між групами людей, різні ініціативи виникали. Життя не було статичним, воно розвивалося. От, почитати [книжку] Івана Павлика про те, що діялось в Заліській Волі. Те саме було в Себечеві.

Розвивалася кооператива, була одна, була друга, так, як це потрібно було для такого масштабно розпорошеного села. Крім того, люди почали продукувати молоко. Знали чим є цукор. В наших околицях не було таких проблем з контрактацією, чи з тими дозволами, як на Волині. Там не можна було русинам, чи [сміється] українцям вирощувати буряки. Може то через те, що було тоді більше тих старих поляків. То не були якісь приїжджі поляки, в нас не було…

В наших околицях, на Сокальщині, була колонія Борятин; [було] таке в половині польське, в половині українське село Острів, поміж Белзом і Кристинополем, а на північ, за якісь два кілометри, був Борятин, невелике село. На другому боці нинішнього, того волинського шосе, є залишки колонії Борятинської.

Люди відчували, що… Панських земель пани віддали 120 гектарів тільки для парцеляції. Но, батько мій не зміг сказати (бо я його запитував), казав: «можливо, було вдвічі більше» того, що віддали ті два фільварки для парцеляції, щоб дати землю наїжджим полякам. Відтак, то було відчутне.

Я думаю, що той конфлікт з цієї причини міг лише розвинутись. Він був би виник, якийсь поганий результат був би, такий наслідок. Але поки що ще того не було. Ще були бідні поляки, були бідні українці, але було також щось таке… Скажу просто – милостиня.

Мене вже мати висилала до тітки, а там кожна жінка була тіткою, а чоловік, то був дядько. Щось мені давала, тут зав’язане, там налите, «іди, занеси туди, тільки довго там не бався» (бо там було двоє дітей). Трохи побавився і повернувся. Віддала мені той дзбаночок, то я той дзбаночок приніс додому, а як не віддала – то залишив. «А нині підеш туди». Сестру старшу посилала кудись там ще дальше.

Так робила не тільки моя мати, так робило багато людей. Приходили свята… Подбати треба було не тільки про себе, про свою хату, треба було також подбати про сусідів.

Була там жінка по той бік дороги, яка не мала більше землі, ніж під тою хатою і на подвірчику. Так там жила.

В її сусідстві жили, знов таки, два брати, один швець, другий кравець. Вони теж не мали там землі, не знаю чи там у них було півморґа. Но, а у мого батька було 7 морґів землі.

[Що ви можете сказати про звичаї з рідного села?] Все у нас було. Вистави… Мама моя якогось разу зомліла на сцені, коли була ще дівчиною. Я вам розказував тільки про те, що Юрченко декламував вірші. Сусід мій також це робив, його син також, ходив до школи, а потім тим займався. Правда, ходив на чаювання до фільварку, але коли йшов до школи, то там давали йому вірш і він його читав.

Багато дітей було задіяних. Культурне життя було широко ведене. Ангажували кожного, кого тільки можна було – виловлювали обдарованих.

[Тобто можна сказати, що то все було добре організоване.] Дуже добре. Коли на початку століття церкву будували, то навіть один чоловік, манькут [лівша], хотів відкрити цегельню. І відкрив, цеглу виробляв. Схоже однак конкуренти були сильніші, чужі конкуренти, і спалили йому це. І більше воно не відновилося.

Про бджільництво я говорив, про молоко я говорив, «Маслосоюз» сметану забирав, люди мали від цього користь. Здається, господарі не полишали виробництва льону, конопель. Коноплі ¬– то більше делікатне волокно. Ткали в багатьох хатах. Я ходив до такого дядька, через подвір’я, до сусіда, який був ткачем, мені це подобалось.

Сусід був шевцем. Ремісництво розвивалося, я думаю, дуже сильно.

Коли говорити про освіту, то я вже назвав тих 19 вчителів, чотирьох священників, в 1930-их навчалися вже нові вчителі, священники.

2. Чи відвідували Ви свою батьківщину?

Вперше я там був в 1977 році. [Пізно…] Пізно, так. Мама їздила в 1962 чи 1963 році, вона їздила туди найчастіше.

[Село було вже в СССР…] Так. Возом везли мене. Я поїхав на Жвирку… Коли вийшов з автобуса, то не мусив [нічого] говорити. Мав такий плащ, не шитий з рукавами вшиваними, тільки в продовження. То було вирізуване. Перед і зад окремо зшивані. Відтак зрозуміли, що я не місцевий. «Ви поляк?» Я запитую про вулицю, а вони мені кажуть «поляк». Я кажу – «Не поляк». [сміється] «Ми бачимо, що ви з Польщі приїхали, а ще звідки ви могли приїхати?» "Так, приїхав з Польщі, бо там живе моя родина". То було таке...

Маю там сестру, яка народилася цього ж дня, тільки ввечері, вже як німці були. Я з нею бавився, я до неї ходив, було недалеко. Це татової сестри дочка, Ганя.

Бабця наша, татова мама, то була така низенька жінка. Коли я пішов туди під вечір, коли вже була темна ніч, то треба було мене провести (я б сам пішов, але бабця не пустить мене, бо там через річку треба пройти) – до тої річки вона мене підводила. Ганя: «Я йду з вами!». Але тільки рушили – «ой, бабцю, я не можу йти», і вже сидить у мене на плечах. О, то таке. Такі речі пам’ятається, правда? Бо то була сестра з одного дня, справжня сестра.

Отже, я радий був з нею зустрітися, з її молодшим братом, з її старшою сестрою, ровесницею моєї старшої сестри, з всією родиною, з дядьком, тіткою, бабці вже не було…

3. Чому ви не виїхали в Україну?

Себечів був розташований в такому місці… Десь посередині: між Варяжом, де було військо [польське], Белзом, де було військо, і… На тому боці колись був Сокаль, а потім Сокаль то вже був за Бугом. На тому боці була Жвірка і та в’язниця на Забужжі, монастир. Вони в Острові були, в тому селі. Так що з трьох сторін було військо, і міліція.

Від того було вигідно і не вигідно. До нас коли вривалася… скажу банда, бо нині поляки роблять героїв з якихось людей, які просто знущалися над нами.

Банда Басая проводила операцію із заохочення, щоб нас підбадьорити для виїзду на схід. З цією метою вони увірвалися до села, до кількох хат (довго не були) і розвалювали у хаті. В моїй хаті з сіней викотили діжку з квашеною капустою, з ліжок постягали перини і подушки, багнетами порізали, і так разом то змішали з тим пір’ям, капустою, ще там щось було. Один підійшов… Біля вікна висів намальований портрет Шевченка. „Co to jest?!” [Це що таке?!] Вдарив прикладом. Батько каже: «То є Шевченко». Но, але розбив. І хутенько вийшли, бо боялися.

Це «заохочення» не дуже на нас вплинуло. Нам тільки нашкодили. Вони мали від цього задоволення чи що? Я не знаю. Нажива? Помста? Бог ще в Старому завіті казав: помсту залишіть мені. Отже, такого я зазнавав постійно.

[Вам батько, мати сказали, чому ви не поїхали в Україну?] Своя земля. То, що я сказав на початку. В своїй землі хочу бути похований, моє тіло хоче там спочивати.

[Коли поляки вивозили, ви трохи ховалися?] Втікали, так. Одного разу ми втікали до маминого кузена, на північ, до Лешкова, тоді стріляли за нами. З фільварку видно було, що втікають, відтак кулі лише свистіли. Тоді вся родина була щаслива… Я знаю, чи щаслива? Треба подумати, може це нещастя? Щастя в Бозі і в спасінню. Можливо, краще було тоді померти. Але людина не вибирає коли їй помирати.

4. Що в житті було головне?

[В житті найважливіше є] спасіння людини. „Ars moriendi” [мистецтво вмирати], то такі написані богословами трактати, в XIV-XV століттях і пізніше. Автори беруть собі за завдання повчити людину, як їй підготуватись до смерті. Смерть треба трактувати як елемент життя. Хто так не трактує, той є пропащий, така людина безнадійна. Хто бажає це зглибити, нехай почитає собі «Час в Європі» Бенедикта XVI, обидві його енцикліки.

5. Чому Вас переселили?

То, що говорили тут. То говорила влада цивільна, так говорив теж Сталін, звідки накази йшли. Мало бути одне: народ без нації. І тут нам в пригоді стають ці два слова в нашій мові: народ і нація, народ без нації. Поляки того не можуть сказати: наруд без народовосьці – то вже так не пасує.

Чи допомагав їм Костел? Коли, вже тут, наші люди старалися, просили відправити їм. Отець Ріпецький писав листи тут до курії, до Вишинського, щоби можна було відправляти нашим людям, нашим вірним, так як це робили, скажім, о. Денько тут біля Нового-Двору-[Ґданьского]; чи пізніше отець-мітрат Василь Гриник, він працював аж там десь біля Слупська.

А тут не дозволили. Що говорили? [С.] Кобилецкі, який був в курії Вармінський, повторював: „Wy się musicie rozpłynąć, zniknąć” [Ви маєте розчинитися, щезнути]. Деякі говорили таке офіційно. Здійснював те, що почав реалізувати в Луцьку, де єпископа греко-католицького не допустили, щоби він зміг очолити свою станицю, єпархію [ідеться про владику Йосифа Боцяна, якого в довоєнному періоді поляки не допустили до виконання апостольської праці на Волині–Р.К.].

Мене цікавить тільки ще одне. Задумуюсь про те, чи то інтернування Вишинського йому допомогло? Чи може дійсно, бо так може бути, що молився до Матері Божої, що… Нагадаю, що український нарід першим піддав свою державу, себе під опіку, під патронат Матері Божої. Ярослав Мудрий це зробив. А вони зробили таке ж набагато, набагато пізніше. В чомусь ми обігнали сусідів. [сміється] Нехай беруть приклад з нас.

Є. ДОДАТКОВА ІНФОРМАЦІЯ
1. Інше:

[Які перспективи української громади в Польщі? Є взагалі якісь перспективи, чи…] Є, якщо справи підуть так, як я думаю. Я не стверджую, що не може бути інших методів, для мене основною методою є катехизація. [Якщо] не врятуємо Церкви – швидше виконається те, про що св. Павло в своїх листах нагадує – коли прийде антихрист. Якщо не візьмемося за катехизацію родин, батьків, не будемо виховувати людини на людину, то цей час не забариться. Він мусить бути колись, він мусить колись прийти. Але через те, що він наближається, якщо з моєї вини, то на моїй совісті лежить обов’язок сказати про це. І я то говорю. Де можу всюди то говорю.

Цю мудрість я зачерпнув таки на теологічних курсах в Ольштині. Завдячую це священникам, професорам. Я почав студіювати її в Інституті Івана Павла ІІ, де директором був отець-професор Божешковскі – мудра людина, так чесно відносився до наших [українських] справ. Я тим займався в 1994 році.

Мені хребет лопнув в 1990 році, я ще рік пропрацював в ґміні, потім мене викинули. […] Сталося так, що я згадав… Я про це постійно пам’ятав, десь з 1982 року, про слова о. Юліана Ґбура, згодом владики в Стрию. Він обслуговував парафії в Ґурові-Ілавецькому, Острому-Барді, Бартошицях (коли відкрилось Богослужіння), в Пєнєнжні потому. Я з ним їздив, і він мені колись сказав в дорозі: «Сенишин, ви повинні зробити катехизу. Спробуйте!». Я тоді ще працював в підприємстві будівельному. Я про це згадав тоді, коли вже був хворий. Отримував якісь поручені роботи, але з того жити було неможливо. Тоді я подався на пенсію, а згодом звернувся до того інституту, допоміг о. Москалик.

[Ось, коли дивимось з перспективи років, українська громада, 147 тисяч людей, вивезені, покинуті, но, то все, що ми знаємо. Після десятиліть, які пройшли, яку б ви оцінку поставили тим людям, тому поколінню? Як вони собі дали раду в тих надзвичайно важких, складних умовах? Як вони з того вийшли?]

Люди, які сюди приїхали, думаю, вони жили тим, чого навчились, що винесли з рідної хати, хотіли це передати своїм нащадкам. І то їм вдавалось.

В своїх спогадах про парафію в Ґурові-Ілавецькому я там маю перелік якихось чисел, які показують ефекти тої роботи, або, скажім, занепаду роботи, нехтування звичаями, нехтування традицією. Там це проявляє себе. Я зачерпнув це з маґістерської книжки пані Ортинської. Вона то з ґміни брала, то я вже не мусив, скористався тим, що вона підготувала. То показує, що прийшов час, коли люди перестали займатися тим, про що я вам сказав: щоб спастися, щоб дожити смерті спасительної.

В чому тут діло? В тому діло (як то отець-професор Тішнер писав), що там тому «гомо совєтікусові» відняли духовне життя. Він то показує на Геґлю. Приводить оцей доказ Геґля, що раб є винен тому, що він є рабом свого пана, пан не є тому винен; а то є пересуд європейський, що обвинувачує пана за рабство раба.

До того місця дійшов Геґель, і Тішнер запропонує діалог. Маркс пішов далі, пішов в революцію. І до чого вона довела? То є наслідки. Ви питали звідки то береться? Справа в тому, що зло єднається, але люди цього не усвідомлюють. Мужчині найпростіше це пояснити… А може жінці, сільській: коли чоловік твій не витре чобота з лайна, то рознесе його по цілій хаті.

Отже, та зараза більшовицька, вона так розкорінилась… Мало того. Атеїзм, який передбачав, як то Генріх Гейне сказав: Франція, вона є тою державою, народ французький є тим народом, який буде писати нове євангеліє. Нове євангеліє буде писати! І та мова для того придатна. А Рен він назвав новим Йорданом. Ну й ми маємо тепер – з Франції то вийшло. Атеїзм з Франції вийшов. Він пішов на захід, а тепер повертається.

1960-ті роки, книжечка Мао, була популярна серед американських студентів. Ті люди нині на пенсію ідуть, вони увесь той час були керманичами. Адже, хтось то мусив фінансувати. Подивімся, хто за собою сліди затирає? Хоча б Саббатай Цеві. То є приклад, правда. Після цього треба соромитися, що такого окликали месією. Таких прикладів є багато.

Нинішній час я називаю пермісивізмом. То є щось понад місію. Є місія, кожна людина має свою місію. Я маю місію спасіння своєї душі. Чи доброю дорогою іду, чи не доброю дорогою іду? Як мені говорить той чи інший сповідник: «Звертайся до Ісуса Христа. Звертайся до Матері Божої, проси». Так мене мати вчила.

Був той неолібералізм, постлібералізм, а маємо тепер щось таке, що є понад місію, свобода. В нашій мові тут добре підходить слово «сваволя». Сваволя понад усе, розпасатися, і нікого не слухати. А мати ще такі цінності, як моє багатство матеріальне і моя воля, воля рядити, бо тут ідеться саме про це. А сваволя, то робити, що хочу. Мені вільно, а тобі ні.

[І останнє. Українська громада в Польщі…] До чого вона дійшла? Ті люди, які приїхали сюди [в 1947 році], вони знали що роблять. Було УСКТ і протягом певного часу там люди працювали, попри перепони. Не дозволили піти в той бік, в інший бік, популяризувати, поширювати такі чи інші ідеї, відтак люди трималися того, чого могли триматися.

Демчук спроваджував до Ольштина книжки з України. Я поїхав в Україну – мені не вдалося. Відтак я звернувся до нього, бо я також хотів. І з 1984 року я спроваджував до Ґурова книжки. Тільки мені треба було їх викупити, отакий був кольпортаж… Потому я мусив з ними їздити до Пєнєнжна продавати ті книжки, до Бартошиць, чи в інші місця, щоб то розійшлось, адже я мав собі повернути гроші, я й так до того докладав своїх.

Но, але то була моя місія. Я не можу собі нічого закинути, але коли мені хтось… Професору Заброварному (чи ще тоді доктору) в анкеті написав… Там треба було відповісти на два запитання: «Чи можна легко дістати українську книжку в вашому середовищі?». Порівняйте, адже ви ставите мені подібні запитання. Я ті анкети збирав, люди відповідали: «Легко можна здобути, бо в Ольштині воно є». Він живе собі десь біля Ґурова, бо то були такі люди.

Але ставлять йому друге запитання: «Чи ви маєте книжки вдома?». «Не маю». То є відповідь. Так вихована людина, що вона могла жити без книжки.

Но й повертаємось знов до того самого: до чого люди дійдуть? До того дійдуть до чого були виховані. Ви зверніть увагу на те, як нині люди минаються на вулиці. Людина до людини не повертається лицем, а отже, люди не так налаштовані ідеологічно, як вчить нас Ісус Христос. Повертаються задом, спершу пхає свою сумку, а ти іди собі там позаду.

Колись було по-іншому. Я пам’ятаю ті роки, коли з Єльонок [студентський район у Варшаві] молодь доїжджала (бо я туди часом їздив). Як дуже у той час старші люди у Варшаві реагували, коли молодь не поступалася вчасно місцем старшій особі. А нині!... Нині маємо теледитину, бо то вже не є дитина батьків, батьки на те не звертають увагу. Нині батько не потрафить запитати дитину, не потрафить її порадитись, не потрафить її виховати так, щоб вона була послушна. В нашій церкві, думаю, маємо не більше двох жінок, які клякають з дітьми, чи стоять з дітьми і моляться, складаючи руки.

Отець Ґбур застанавлявся (завжди буду до нього повертати): як ми повинні організувати свято ялинки для дітей? Ствердив: робімо то в грудні, коли є Миколая. І так робили, а отже, під час Пилипівки то робили. А потому, коли приходить кутя, то ми, старі, зберемося окремо, нам діти не потрібні біля куті.

Нині роблять інакше: «Як то добре, що так всі разом зберемося!». Те «всі разом», то є такий магніт до розпаду. Коли дітей до тієї куті монахині підготувала, чи вчитель, то діти своє зробили, солодощі отримали і далі бігають самопас, ніхто вже ними не займається. А батьки тоді: відкоркував [пляшку], ковтнув. Хіба то культура?! То є культура смерті, то є культура загибелі. Але того не розуміють люди, при чому люди, які мають вирішальний голос. Переконати когось – дуже тяжко.

[А якщо так в менших масштабах, ота українська громада… Ну, які ви тенденції бачите? Бо я, для прикладу, бачу дуже сильні полонізаційні.] Я щойно вам сказав: якщо не буде виховання, то буде польська мова, то очевидне. Якщо є люди, які розуміють це, то повинні нині тим займатися, нині.

Не буде катехизації батьків, родин – не буде народу. Те саме чекає польський нарід. Ми є на пропащій дорозі.


Анкету записав та набрав Роман Крик, 10.02.2021 р.

 
do góry ↑
[ankieta w j.polskim] [ankieta українська] [ankieta english]
[fotografie do ankiety] [pliki do ankiety]
Ankieta english
A. MAIN DETAILS
B. FAMILY & LOCATION DETAILS
C. RESETTLEMENT
D. THE NEW PLACE
E. CONTACTS WITH UPA
F. ADDITIONAL INFORMATION
G. INFORMATION
 
A. MAIN DETAILS
1. Application Date: 12.01.2021 2. Application Reference Number:
3. Surname, Name, Paternal Name: brak


4. Date of Birth: 12.01.1909 5. Place of Birth:
B. FAMILY & LOCATION DETAILS
1.1. Place of Residence before deportation:
1.2. Place of Residence before deportation (information):
2. Age at time of deportation: 3. Religion: dark
4. Number of family members at the time of deportation/ resettlement:
5. Number of family members left:
6. Number of family members deported:
7. Of which went missing:
8. Number of people of different nationalities resident in the village? 9. Inter-ethnic relations could be considered?
10. List your lost assets/property:
C. RESETTLEMENT
1. When were you deported? 2. When did you arrive?
3.1. Deportation Itinerary:
3.2. Deportation Itinerary (information):
4. Did you know where you were being deported to?
5. Have any of your relatives returned to your homeland?
6.1. What personal items did you take with you - Religious:
6.2. What personal items did you take with you - Household objects:
6.3. What personal items did you take with you - Personal belongings:
6.4. What personal items did you take with you - Documents:
6.5. What personal items did you take with you - Other:
7. Of these items, what is left?
8. Would you be prepared to donate these (in whole, or in part) to the museum?
9. Did you hide any of the items that you brought with you?
D. THE NEW PLACE
1. Where did they deport you to?
2. What amenities were you granted?
3. What did you see when you arrived at your new place of settlement?
4. Did you encounter any persecution?
5. Where & when did you start going to church?
6. How did your children fare?
7. Do your children know Ukrainian?
7.1. Yes - Where did they learn it?
7.2. No - Why?
8. Do your grandchildren know Ukrainian?
8.1. Yes - Where did they learn it?
8.2. No - Why?
9. Do you have photos of your new place of settlement/residence?
E. CONTACTS WITH UPA
1.1. Were there UPA bunkers in the village?
1.2. Were there UPA bunkers in the village (information)?
2. What is your view of UPA?
3.1 I contacted UPA:
3.2 I was part of UPA:
3.3 I helped/facilitated UPA (voluntarily):
3.4 Were any of your family in UPA?
4. Did you ever hold firearms before the period that you were deported?
5. Were you ever arrested?
F. ADDITIONAL INFORMATION
1. Lost customs/traditions of your homeland:
2. Have you visited your homeland?
3. Why did you not choose to live in Ukraine?
4. What was your priority in life?
5. Why were you deported/resettled?
G. INFORMATION
1. Information

 
do góry ↑
Fotografie
„Kliknij” na miniaturke by zobaczyc zdjęcia w galerii.



 
do góry ↑
Wspomnienia


Na tę chwilę brak jest w naszej bazie wspomnień osoby, której ankieta dotyczy.

 
do góry ↑
Pliki


Na tę chwilę brak jest w bazie plików (filmowych, dźwiekowych, itp.)
powiązanych z niniejszą ankietą.

 
do góry ↑
VIDEO


Na tę chwilę brak jest w bazie plików (filmowych, dźwiekowych, itp.)
powiązanych z niniejszą ankietą.

„Człowiek pozbawiony korzeni, staje się tułaczem...”
„Людина, яку позбавили коренів стає світовим вигнанцем...”
„A person, who has had their roots taken away, becomes a banished exile...”

Home   |   FUNDACJIA   |   PROJEKTY   |   Z ŻYCIA FUNDACJI   |   PUBLICYSTYKA   |   NOWOŚCI   |   WSPARCIE   |   KONTAKT
Fundacja Losy Niezapomniane. Wszystkie prawa zastrzeżone. Copyright © 2009 - 2024

stat4u

Liczba odwiedzin:
Число заходжень:
1 697 657
Dziś:
Днесь:
9